[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jeszcze ktoś.Espy zasnęła na kanapie w salonie wkrótce po tym, jak dwoje starszych ludzi położyło się spać w swoich sypialniach.Policjant przydzielony do pilnowania Rubinsteina i Friedy wycofał się do kuchni, gdzie popijał kawę, próbując czytać książkę, którą polecił mu rabin.Także i on niemal drzemał, odliczając minuty, które zostały do końca jego służby i pojawienia się zmiennika.Znudził się tym pilnowaniem już po pięciu minutach od przyjścia do mieszkania rabina, bo uważał to zajęcie za odpowiednie raczej dla opiekunki do dzieci, a nie policjanta.Kiedy nagle ciszę przerwała syrena alarmu przeciwpożarowego wieżowca, był już bliski zaśnięcia.Zaskoczony, zerwał się na równe nogi, przeklinając.Espy również podniosła się z kanapy, czując, jak strach ściska jej żołądek.Jeszcze przez chwilę była zdezorientowana, potykając się w półmroku o meble obcego pokoju.Frieda Kroner, śpiąca w gościnnej sypialni, przeżywała właśnie niespokojny sen, który graniczył z prawdziwym koszmarem: znajdowała się w zamkniętej, nieznanej przestrzeni, która zmniejszała się nieustannie.Za każdym razem, kiedy zbliżała się do drzwi, niemal już dotykając klamki, miała wrażenie, że gdzieś jej uciekają.Więc kiedy w ten niepokój wdarła się jeszcze syrena alarmu, Frieda obudziła się, krzycząc po niemiecku: „Nalot! Nalot! Do schronu!”, dopiero po paru sekundach uświadamiając sobie, gdzie się znajduje i który to rok.Rabin także obudził się gwałtownie i zadrżał, jakby z zimna, słysząc pulsujący dźwięk alarmu, który spadał na niego gradem rytmicznych uderzeń.Sięgnął po szlafrok i wybiegł z sypialni.Wszyscy czworo zebrali się w salonie, zaskoczeni i bliscy paniki.Młody policjant odezwał się pierwszy.Mówił nienaturalnie wysokim głosem, wyrzucając z siebie słowa niemal tak szybko, jak biło mu serce.– Musimy zachować spokój, po prostu zachować spokój.– Ton jego głosu wskazywał na coś zupełnie innego.– Musimy trzymać się razem i jak najszybciej wyjść z budynku…Espy zrobiła krok w stronę drzwi, ale Frieda Kroner zatrzymała ją, chwytając za rękę.– Nie! – krzyknęła.– Nie! To on! On tu jest! Pozostali odwrócili się w jej kierunku.– To tylko jakiś przeklęty alarm przeciwpożarowy – powiedział młody policjant.– Trzymajmy się razem i zabierajmy się stąd.Frieda Kroner aż tupnęła.– To on! Zostaliśmy zaatakowani!Policjant popatrzył na nią tak, jakby zwariowała.– To pożar, do diabła! Możemy nie mieć zbyt wiele czasu!W tym momencie odezwał się Rubinstein – nieco drżącym, ale opanowanym głosem.– Frieda ma rację.To on.Musi być gdzieś w pobliżu.– Zwrócił się do Espy.– Lepiej będzie, panno Martinez, jeśli nigdzie się stąd nie ruszymy.Policjant wpatrywał się w dwoje starych ludzi.Próbował przemówić głosem spokoju i rozsądku, lecz nie bardzo potrafił zapanować nad swoimi emocjami.– Proszę posłuchać, rabinie, te stare budynki to prawdziwe pułapki! Ogień potrafi ogarnąć je zupełnie w ciągu paru sekund! Widziałem takie rzeczy już nie raz! Widziałem uwięzionych ludzi! Musimy się stąd wydostać, i to jak najszybciej! Które to piętra?Rabin popatrzył na niego ze zdumieniem.– Szóste.– Do diabła, czy pan wie, że w całym Miami Beach nie ma ani jednej drabiny strażackiej, która sięgnęłaby tak wysoko? Musimy jak najszybciej zejść na dół!Syrena wciąż wyła, nie pozwalając im się uspokoić.Zza ścian i z korytarza dobiegały stłumione głosy rozmów i odgłosy czyichś kroków, więc wszyscy czworo znieruchomieli, nasłuchując.Po chwili rozległo się również parę przerażonych okrzyków.– Słyszycie? Do diabła! – krzyknął policjant.– Wszyscy inni wychodzą!Zrozumcie, kiedy ogień rozprzestrzeni się na dobre, będzie już za późno! Cały budynek stanie w płomieniach! Nie zostało nam zbyt wiele czasu! Musimy zejść po schodach na dół!Frieda Kroner opadła gwałtownie na sofę.– To pułapka, tak.Ale to właśnie on ją zastawił.– Założyła ręce.Głos jej drżał, załamując się, ale zdołała jeszcze wykrztusić: – Idzie po nas.Rubinstein usiadł obok niej.– Frieda ma rację – powiedział.– Jeśli otworzymy drzwi, zginiemy.– A jak ich nie otworzymy, upieczemy się żywcem! – nalegał policjant.Wpatrywał się z przerażeniem w dwoje starych ludzi, przekonany, że zupełnie postradali zmysły.– Nie – rzekła Frieda.– Ja stąd nie wyjdę.– Ani ja – dodał rabin.– To właśnie w ten sposób złapał kiedyś wielu z nas.Ale tym razem nie damy się na to nabrać.– Chyba zwariowaliście – powiedział policjant.– Posłuchajcie – błagał – będę tuż obok was.Nawet jeśli ten pieprzony wariat rzeczywiście tam jest, nic wam nie zrobi, dopóki będę z wami.No już, chodźmy!– Nie – powtórzyła Frieda.Młody policjant podniósł wzrok, błagając niebiosa, aby zesłały trochę choć trochę rozsądku tym upartym staruchom.– Wszyscy tu zginiemy! – krzyknął.– Panno Martinez, proszę, niech pani pomoże mi ich przekonać.Ale Espy patrzyła tylko bez słowa na rabina i Friedę.– W porządku – powiedział niepewnie policjant, przerywając ciszę, która zapanowała na chwilę.– W takim razie zróbmy tak: wyjdę sam i sprawdzę, czy rzeczywiście grozi wam jakieś niebezpieczeństwo.Kiedy tylko upewnię się, że droga jest wolna, wrócę.Jeśli będę mógł, przyprowadzę ze sobą strażaka.Rozumiecie? W porządku? A wy nie ruszajcie się z miejsca i czekajcie na pomoc.Panno Martinez, niech pani pójdzie ze mną.Przynajmniej pani jedna będzie bezpieczna, dobrze? A teraz chodźmy!Ruszył do drzwi.Espy zrobiła krok do przodu, ale nagle zatrzymała się.– Nie, niech pan idzie sam.Ja zostanę z rabinem i panią Kroner.– Proszę się nie wygłupiać – powiedział policjant, odwracając się szybko.– Niech pan idzie! – powtórzyła.– Ja zostaję.Policjant zawahał się, a potem otworzył drzwi i zniknął w pustym już korytarzu, biegnąc w kierunku pobliskiej klatki schodowej.Z początku obaj mężczyźni nie odzywali się do siebie ani słowem, podczas gdy Robinson pędził na sygnale przez pogrążone w ciemnościach miasto, błyskając światłami.Winter musiał tak mocno trzymać się drzwi, że aż zbielały mu kłykcie.Ulice przelatywały jedna za drugą, niczym na filmie, odtwarzanym w przyśpieszonym tempie.A Walter jechał tak szybko, bo uświadomił sobie, że pierwszy raz w życiu zobaczył śmierć.Ogłuszany przez ryk silnika i pisk opon, wgniatany w fotel na każdym zakręcie, zdał sobie sprawę z tego, że znalazł się w naprawdę trudnej sytuacji.Nie potrafił uwolnić się od przeczucia, że der Schattenmann zagroziłwszystkiemu, co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie: jego miłości, karierze, przyszłości.Świadomość tego faktu wywołała uczucie nieposkromionej wściekłości.Rzucał samochodem od krawężnika do krawężnika, jadąc szybciej, niż kiedykolwiek mógł to sobie wyobrazić.Ztrudem łapał oddech, zupełnie jakby jechali kabrioletem i to pęd powietrza zatykał mu płuca.Winter odezwał się pierwszy, jęcząc, kiedy Robinson na chwile niemal stracił panowanie nad pojazdem, i zaczęli tańczyć od krawężnika do krawężnika.– Pośpiesz się! – krzyknął.– Robię, co mogę – odparł przez zaciśnięte zęby Robinson
[ Pobierz całość w formacie PDF ]