[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.M.S.Confident, na którym taki wyrok wykonano opodal brzegów Timoru w 1786 roku.Skazany za kradzież kubka brandy z kapitańskiej szafki, był przeciągany pod stępką tak skutecznie, że jego ciało zwisło w strzępach, spod których wyzierała biel żeber i kręgosłupa.Nieszczęśnik byłby może wyżył, zanim jednak wyciągnięto go na pokład, został rozszarpany przez dwa zwabione zapachem krwi rekiny mąko.Pitt dobrze znał możliwości rekina: w Key West wyciągnął kiedyś z fal przyboju chłopaka napadniętego przez rekina.Chłopak ocalał, ale już do końca życia pozostanie mu w lewym udzie wielka dziura.Pitt zaklął na głos.Musi przestać myśleć o takich historiach.Do jego uszu dobiegł pomruk, który uznał zrazu za wytwór wyobraźni, i gwałtownie potrząsnął głową.Dźwięk nie umilkł, ba, nabrał mocy, potężniał.Wtedy Pitt pojął, skąd dochodzi.Ponownie ruszyły generatory statku: rozbłysły światła nawigacyjne, a fala dźwięków ożywiła nagle Królową Artemizję.Pitt uznał, że już najwyższy czas, aby wcielić w życie maksymę, iż rozsądek jest lepszą cząstką odwagi: ślepy w czarnej wodzie, słysząc tylko bulgot bąbelków powietrza, wypływających z aparatu, zaczai ze wszystkich sił pracował płetwami.Była to jedna z tych chwil, kiedy żałował, że nie rzucił palenia.Pokonawszy niemal pięćdziesiąt metrów wypłynął na powierzchnię i obejrzał się za siebie.Królowa Artemizja samotnie trwała na kotwicy; obrysowana szarzejącym niebem przedświtu, sprawiała wrażenie obrazka w staroświeckiej latarni magicznej.Tu i tam budziły się do życia snopy białego światła, których monotonię urozmaicała jedynie zieleń prawo burtowego oświetlenia nawigacyjnego.Przez kilka minut nic więcej się nie działo, a potem – bez jakiegokolwiek sygnału, krzykniętej donośnie komendy – kotwica oderwała się od dna i z grzechotem ruszyła w stronę kluzy.Pitt doskonale widział jasno oświetloną sterówkę: wciąż była pusta.To niemożliwe, powtarzał sobie raz za razem, to jest po prostu niemożliwe.Ale stary statek nie odegrał jeszcze do końca swego widmowego spektaklu, bo oto nagle, jakby na znak reżysera, cichutko poniósł się nad wodą brzęk telegrafu pokładowego, na który zduszonym pomrukiem odpowiedziały silniki.Statek, wioząc wciąż skryty gdzieś w głębinach kadłuba złowieszczy ładunek, podjął rejs.Pitt wcale nie musiał widzieć, iż Królowa Artemizja ruszyła: czuł przez wodę obroty jej śrub.Pięćdziesiąt metrów stanowiło odpowiednią odległość – był niewidoczny dla ewentualnej wachty, a ponadto miał pewność, że wielkie śruby nie przerobią go na pokarm dla ryb.Kiedy nawisła burta przesuwała się obok jego podskakującej na falach głowy, Pittem zawładnęła gorycz.Czuł się jak człowiek obserwujący rakietę bali styczną, która startuje ze swego silosu i wchodzi na wstępnie zaprogramowany kurs niosąc śmierć i zniszczenie.Był bezradny, nic nie mógł zrobić.Królowa Artemizja wiozła na pokładzie dość heroiny, by wprowadzić w transpołowę ludności pomocnej półkuli.Jeden Bóg raczy wiedzieć, jaki chaos zapanuje wówczas, gdy trafi w ręce szumowin żerujących na fatalnym uzależnieniu innych, ile osób stoczy się do rynsztoka, by paść w końcu ofiarą śmiertelnego zatrucia.Sto ton towaru na pokładzie statku.Jak szła ta pioseneczka, którą dawno temu śpiewał jako uczniak? – "Sto flaszek piwa na barowej półce".Prawie ten sam rytm, ale zupełnie inne skojarzenia.Wtedy – beztroska zabawa, teraz -otępiałe umysły i utracone nadzieje.Potem Pitt pomyślał o sobie.Nie czuł satysfakcji z powodu, iż zniszczył żółtego albatrosa i niepostrzeżenie przeszukał Królową Artemizję.Myślał, że jest idiotą, odwalającym robotę, która nie powinna go obchodzić, robotę, za którą nikt mu nie zapłaci.Miał czuwać nad sprawnym przebiegiem wypraw oceanograficznych; nikt mu nie kazał uganiać się za przemytnikami.Bo cóż mógłby zwojować? Nie był aniołem stróżem całej ludzkości.Niechaj z von Tillem bawi się w kotka i myszkę Zacynthus, Zeno, cały Interpol, wszyscy cholerni gliniarze świata.To ich działka, tego ich nauczono i za to im się płaci.Raz jeszcze zaklął donośnie.Zbyt wiele czasu stracił na te rozmyślania, trzeba ruszać w stronę brzegu.Mechanicznie odprowadzał spojrzeniem ginące w szarówce przedświtu światła statku.Wychodził właśnie na plażę, gdy słońce wydźwignęło się zza horyzontu i rzuciło pierwsze promienie na skaliste szczyty Thasos.Pitt ściągnął z siebie i rzucił na miękki piasek cały sprzęt nurkowy, a potem osunął się w ślad za nim.Był zmarnowany i obolały, ale umysł miał zajęty zupełnie czym innym i prawie na to nie zwracał uwagi.Pitt nie znalazł na pokładzie statku ani śladu heroiny; nie znajdą jej również ani agenci Biura ds.Narkotyków, ani celnicy – to było pewne.A zatem ostatnia możliwość to dno Królowej Artemizji.Tyle że z pewnością nie raz i nie dwa nurkowie badali je starannie podczas postojów statku w porcie.A poza tym jedyny sposób przekazania tak wielkiego ładunku musiałby polegać na tym, że spuszczony na morskie dno, jest wyławiany znacznie później; to też nie wchodziło w grę, bo wyciągnięcie wodoszczelnego pojemnika, zdolnego pomieścić sto trzydzieści ton heroiny, wymagałoby operacji ratowniczej na pełną skalę.Nie, musi być jakaś inna metoda, metoda na tyle przemyślna, że nie połapano się w niej przez wiele długich lat.Pitt dobył noża i bezmyślnie zaczął szkicować na wilgotnym piasku kontury Królowej Artemizji.Potem, zaintrygowany niespodziewanym pomysłem, wstał i wykreślił mierzący dziesięć metrów długości szkic kadłuba.Później mostek, ładownie, maszynownie… nanosił na rysunek w podatnym białym piasku wszystko, co zdołał zapamiętać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]