[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł z nami.- Z nami? To znaczy, że nie była pani sama?- Nie, z przyjaciółką.- Widziała go pani już na zewnątrz, czy dopiero przed drzwiami?- Na zewnątrz.Kiedy stałyśmy przed drzwiami, to do nas podszedł.- W co był ubrany?- W zwykły garnitur.Chyba jakiś drogi.Ciemnoszary.- Dziewczyna zastanowiła się.- Wie pan, nie znoszę, kiedy ktoś ze mną wchodzi do domu, znaczy się, jakiś obcy.Ten, kto tu mieszka, zna kod, a jeśli przychodzi z wizytą, to ktoś go wpuszcza.Ale na tego rudego nie zwróciłam uwagi.Po pierwsze - nie byłam sama, a po drugie - porządnie wyglądał.- Wzrost? Budowa ciała?- Niski, mniejszy ode mnie.Najwyżej metr siedemdziesiąt.Gruby.Taki tłuściutki, pulchniutki.- Czy trzymał coś w ręku?- Aktówkę, jak sądzę.- Czyli otwierała pani drzwi, a on nie znał kodu i wszedł z panią?- Tak, właśnie - skinęła dziewczyna.- A potem?- Wsiadłyśmy z koleżanką do windy.A on poszedł schodami.- Rozpoznałaby go pani?- Ale czemu pan się nim interesuje? Czy chodzi o tę kobietę z trzeciego, co się otruła?- Na razie nie mogę pani powiedzieć.- Dla dobra śledztwa?- Właśnie tak - uśmiechnął się kapitan.Z raportu dziennego dowiedział się, że malarka Rieznikowa została przejechana przez samochód.Kierowca czarnego lub granatowego forda zbiegł z miejsca wypadku.Nikt nie zapamiętał numerów.Wypadek zdarzył się nieopodal domu rodziców Rakitina, zaledwie pół godziny przed pojawieniem się tam Leontiewa.Teraz był pewien, że wkrótce znajdzie miłego rudzielca, chociaż nie miałw ręku nic poza fotografią.* * *Dzieliło ich nie więcej niż dziesięć metrów i ta odległość szybko się zmniejszała.Nika zrozumiała nagle, że zamiast uprzejmego: „Weroniko Siergiejewna, niechże pani będzie rozsądna!”, tym razem usłyszy strzał.To znaczy, raczej nie usłyszy, pistolet ma z pewnością tłumik.Krótkie „puk” zapewne rozmyje się w dworcowym gwarze i stukocie pociągu wywożącego Kostika w siną dal.Musiała zejść z peronu, musiała wmieszać się w ludzką ciżbę znajdujące-go się przed dworcem targu z ciuchami.Tam nie będzie tak łatwo w nią wycelować.Na schodach jakiejś kobiecie rozerwała się siatka z zakupami, zawartość wysypała się na stopnie i zatamowała ruch.Nika skręciła w następną odno-gę i znalazła się nagle na pustej przestrzeni, sam na sam z Kostikiem.Zobaczyła, jak sięga do kieszeni.Nogi się pod nią ugięły, krzyk uwiązł w gardle, jak w nocnym koszmarze.Nika zamknęła oczy, a kiedy je otwarła, ujrzała obok Kostika dwóch milicjantów.- Sierżant Timofiejew - młodociany mundurowy przyłożył rękę do czapki.- Poproszę pańskie dokumenty.Kilka minut wcześniej dziwnie wyglądający chudy łysol w wysłużonej skórzanej lotniczej kurtce rzucił się na patrolujących dworzec milicjantów, zaklinając ich ochrypłym głosem:- Musicie zatrzymać tego faceta.Widziałem jego zdjęcie w oknie poste-runku i komunikaty w telewizji.Nie ma wątpliwości, że to niebezpieczny przestępca.Rozpoznałem go.Proszę szybko, jeszcze mógłby coś komuś tutaj.Ostatnie słowa były może lekką przesadą, ale obaj sierżanci rzeczywiście zerwali się na widok kwadratowej, łysej głowy i umięśnionych ramion.Gdyby się okazało, że to faktycznie ktoś poszukiwany listem gończym, to jawiła się możliwość premii pieniężnej.- Co? - zapytał posiadacz kwadratowej szczęki, jak gdyby przeszkodzo-no mu w ważnej czynności.- Pana dokumenty - powtórzył Timofiejew.- Już.Drugi sierżant rzucił okiem na prawą kieszeń kurtki, z której mężczyzna właśnie wysunął rękę.Kieszeń była nieco wybrzuszona i kiedy sierżant trochę się nachylił, rozpoznał uchwyt pistoletu.Dobrze, że byli we dwóch.Facet był silny jak tur.Z ogromnym wysiłkiem udało im się go obezwładnić i wykręcić ręce na plecy, kiedy ponownie pró-bował sięgnąć do kieszeni.Peronem przybiegli dwaj inni funkcjonariusze.Zatrzymany przeklinał pod nosem i spluwał przez zęby.Kiedy go odprowadzali, sierżant spostrzegł w pobliżu dziewczynę przyci-śniętą plecami do peronowego słupka; jej twarz wyróżniała się z tłumu pa-sażerów z racji szczególnej, przeźroczystej bladości.Ogromne oczy były szeroko otwarte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]