[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ja jestem zupełnie zdolny do tego, żeby siedzieć w wehikule i mówić mu, gdzie ma jechać.Odczepimy środkową część i zabierzemy jedynie człon dowodzenia oraz logistyczny.Będziemy utrzymywać stałą łączność z doktor Yang i doktorem Reedem.Poddam się każdej kuracji, jakami zalecą.–Królewiec na to nie pozwoli – powiedziała z ekranu podobizna Li.– Postanowili, że ośmioro osób pod kopułą jest ważniejszych od czworga w łaziku.–Ta czwórka w łaziku ma ze sobą próbki marsjańskich organizmów – zaznaczył Rosjanin.Chengdu potrząsnął głową.–Postanowiono, że najpierw zostaniecie ewakuwowani spod kopuły, a potem zobaczymy, czy da się uratować załogę łazika.–W takim razie – oznajmił Rosjanin – ruszę bez zgody Królewca, a nawet pańskiej.Li szeroko otworzył oczy ze zdumienia:–Jest pan świadomy, co pan mówi?Michaił, czując, jak w żyłach pulsują mu cała siła i wytrwałość, którymi obdarzyła go Matka Rosja, odparł:–Oczywiście, że jestem świadomy.Ale musi pan też być świadomym, co pan mówi, doktorze Li.Jako na dowódcy ekspedycji spoczywa na panu ogromna odpowiedzialność.Większa, niż ja zdołałbym unieść.Ale ja dobrowolnie nigdy nie pozwolę Królewcowi, nawet samemu Bogu na to, aby zmusił mnie do tego, abym spisał na straty czwórkę swoich towarzyszy.–Najważniejszą sprawą jest teraz bezpieczeństwo reszty pańskich podwładnych.–Może tak.Jestem tylko dowódcą ekipy przebywającej na powierzchni.Nie muszę przejmować się kontrolerami lotu ani siedzącymi za nimi politykami.Ja odpowiadam za tych ludzi, którzy są tutaj, na Marsie.Za ich wszystkich, łącznie z tymi czterema, uwięzionymi w kanionie.–Zaryzykuje pan swoim życiem i życiem tych, którzy z panem pojadą- powiedział Li.–Iwszenko chętnie zgłosi się na ochotnika, doktorze.Zajmę się tym, bez obaw.Nie złamiemy żadnego przepisu bezpieczeństwa.–Nie mogę udzielić na to pozwolenia.–Tak, rozumiem.To pański obowiązek.Ja mam obowiązek względem swoich towarzyszy.–Proszę mi pozwolić porozmawiać o tym z Królewcem.Wosnesenski niemal się roześmiał.–Kiedy kontrolerzy lotu wreszcie skończą się spierać, to my już dawno będziemy na emeryturze – albo w grobie.Nie, to trzeba zrobić teraz, a nie za dwa dni od teraz.Li oblizał wargi.Na ekranie w kopule stał się nagle podobny do zaskoczonego królika, który bacznie spoglądał na kosmonautę, gotowy do ucieczki.Przez dłuższą chwilę obaj mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu.–Powodzenia – powiedział wreszcie Li.Wosnesenski zebrał jedenaścioro mężczyzn i kobiet w świetlicy, po czym oznajmił im swoją decyzję:–Iwszenko i ja pojedziemy drugim łazikiem do kanionu i zabierzemy załogę Watermana.Nie będzie nas przez trzy dni, maksymalnie cztery.Pozostali milczeli.Stali przed kosmonautą w luźnym półkolu.Niepewnie spoglądali po sobie, przestępowali z nogi na nogę, w oczach mieli pełno niezadanych pytań.Wreszcie odezwała się doktor Yang:–Nie jesteś na tyle zdrowy, żeby ruszać w taką podróż.–To mój obowiązek – odparł Wosnesenski.– Li oraz kontrolerzy misji chcą ewakuować nas na orbitę, zanim zaczną próbować ratowania ekipy z łazika.Ja jednak postanowiłem zrobić co innego.Muszę jechać.Ja, osobiście.–Ale wciąż jesteś chory – zauważyła Chinka.– Objawy szkorbutu mogą ustępować przez wiele dni.Możesz być osłabiony i źle się czuć…–Całą robotę odwali za mnie Dimitr Josifowicz; mi pozostanie tylko chwała.Zaśmiali się nerwowo.–Pojadę z tobą- oznajmił Tony Reed.–Ty? Nie.–Muszę – nalegał Brytyjczyk.–Nic ma potrzeby, żebyś jechał – oznajmił Wosnesenski.– To niepotrzebne ryzyko.Reed wystąpił do przodu.–Jechać tam, to mój obowiązek – powiedział cicho.– Tak jak twój.Rosjanin z uporem potrząsnął głową.–Nie potrzebujmy w łaziku lekarza.Utrzymuj z nami łączność przez komunikator.–Czy ty nic nie rozumiesz? – wybuchnął Tony.Odwrócił się do pozostałych: – Czy wy wszyscy tego nie rozumiecie? To moja wina!To z mojej winy wszyscy jesteście chorzy! Przez to, co zrobiłem! To ja popsułem pastylki witaminowe.Potem nie potrafiłem odkryć, co się z wami dzieje!Owo wyznanie była najtrudniejszą rzeczą, jaką Antony Rccd zrobił w swoim życiu.Inni badacze spoglądali na niego ze zdumieniem.–Ja muszę z wami jechać – błagał Tony, zwracając się z powrotem do Wosnesenskiego.– Jamie i pozostali… kiedy tam dotrzemy, będzie im potrzebny lekarz.Michaił miał otwarte usta, jakby chciał się odezwać, ale nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć.Pozostali też wyglądali na zmieszanych, nie mieli pojęcia, co winni zrobić.–On powinien jechać – stanowczo oznajmiła Yang.– Ma rację.Ta czwórka w łaziku, kiedy do niej dotrzecie, będzie potrzebowała natychmiastowej opieki medycznej.Wosnesenski pogłaskał się po szerokim podbródku.–Rozumiem.–To weźmiesz go? – spytała Chinka.Rosjanin uśmiechnął się słabo.–Jako swojego osobistego lekarza?Yang nie uśmiechnęła się.–Jeżeli nadal chcesz ruszyć na wyprawę w takim stanie, to będziesz musiał zabrać ze sobą lekarza.–Dobra – niechętnie przytaknął Wosnesenski.–Dziękuję ci! – zawołał Reed.Zobaczył wyraz twarzy kosmonauty oraz uczucia malujące się na twarzach pozostałych.Oczekiwał wściekłości albo przynajmniej wstrętu wobec jego głupoty.Jednak wszyscy zdawali się mu współczuć, nawet ci, którzy czuli się najgorzej.Nie obwiniają mnie, uświadomił sobie Brytyjczyk, czując tak wielki przypływ wdzięczności, że prawic upadł na kolana.Nie obwiniają mnie!Po raz pierwszy w życiu przyznał się do błędu, pogodził się z konsekwencjami swoich czynów, wyznał własną winę przed innymi ludźmi.Przypuszczał, że będzie to bolało gorzej niż wypruwanie sobie flaków.I faktycznie tak bolało.Jednak przetrzymał ów ból.Był niczym samobójca, który zmierzył się z najgorszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić i wyszedł z tego cały i zdrowy.Wosnesenski z ulgą opadł na najbliższe krzesło [ Pobierz całość w formacie PDF ]