[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.(Katie 0’Connell napisała rególamin).W nawiązaniu do naszej rozmowy - pisała - i biorąc pod uwagę odpowiedzial-ność finansową oraz zgodę uzyskaną od nieobecnych… Postawiła na dokład-ność kosztem szybkości, jak przystało pannie Grinstead.Kiedy zdarzyło jej się zrobić błąd, a były to niezwykle rzadkie przypadki, zamalowywała literę białym korektorem, zarówno na oryginale, jak i na kopii.Przyszedł pan Miller - duży, przystojny mężczyzna o oliwkowej skórze i wąskim paśmie czarnych włosów.Delia poszła za nim do gabinetu Pomfreta, by podać kawę.Następnie przysiadła na krześle, trzymając w pogotowiu blok do notatek i długopis.Martwiła się, że nie potrafi pisać dostatecznie szybko, lecz okazało się, że ma niewiele do zanotowania.Problem dotyczył kwestii, jak często była żona Millera może widywać się z ich wspólnym synem.Odpowiedź Millera brzmiała Nigdy, co pan Pomfret poprawił na Raz w tygodniu i co drugie wakacje; dokładne godziny usta-lane będą zgodnie z życzeniem klienta.Następnie rozmowa zeszła na temat komputerów, a skoro po pewnym czasie pierwszy temat nie powrócił, Delia odchrząknęła.- Chyba nie będę już potrzebna? - spytała.- Hmmm? - mruknął Pomfret.- Ach tak, nie, dziękuję, panno Grinstead.- A kiedy wychodziła, doleciało ją: - Niezwłocznie tego dopilnujemy.SMoja sekretarka wyśle to dziś po południu.Usiadła na swoim fotelu obrotowym, wkręciła kartkę papieru w ma-Rszynę i zaczęła pisać.Na grzbietach jej dłoni z powodzeniem można było ustawić po szklance wody.Jedyne następne spotkanie wyznaczone było na czwartą -przyszła kobieta z akcjami giełdowymi należącymi do jej zmarłej matki - lecz obecność Delii nie była przy tym potrzebna.Adresowała koperty i wsuwała w nie listy podpisane przez Pomfreta.Zaklejała koperty, lizała znaczki.Odebrała telefon od pani Darnell, która prosiła o spotkanie w poniedziałek.Pan Pomfret przeszedł koło niej, wciskając ramiona w rękawy marynarki.- Dobranoc, panno Grinstead - powiedział.- Dobranoc, panie Pomfret.Posortowała kopie listów i włożyła do segregatora.Resztę spraw „bie-żących” wsunęła do szuflady.Odebrała telefon od mężczyzny, który okazał rozczarowanie, że pana Pomfreta już nie ma, i miał dzwonić do niego do domu.Wymyła ekspres do kawy.Punktualnie o piątej opuściła wszystkie rolety, pozbierała listy, wzięła torebkę i wyszła z biura.Pomfret dał jej klucz, znała już też sposoby zamykania szklanych drzwi - najpierw trzeba było lekko przyciągnąć je do siebie, a dopiero potem przekręcić klucz.Na dworze wciąż świeciło słońce, powietrze było ciepłe i duszne w porównaniu z klimatyzowanym.Delia szła powoli, pozwalając, by inni ją wyprzedzali - mężczyźni w garniturach wracali z pracy do domów, kobiety śpieszyły z plastikowymi siatkami z „Króla Żywności”.Wrzuciła listy do skrzynki na rogu, lecz, zamiast skręcić w lewo, poszła dalej, na północ, do biblioteki - był to kolejny przystanek zgodny z opracowanym planem zajęć.Zdążyła już się zorientować w rozkładzie ulic.Tworzyły idealną siatkę, plac znajdował się dokładnie pośrodku -pomiędzy trzema ulicami biegnącymi na północ od niego i trzema po stronie południowej, dwiema od strony wschodniej i dwiema od zachodniej.Kiedy na skrzyżowaniu pa-Strzyło się na zachód, widać było pastwisko, a na nim nawet czasami krowę.(Kiedy rankiem Delia się budziła, słyszała w oddali pianie kogutów).RChodniki były nierówne, miejscami wyrastały ze szpar kępy trawy, a tam, gdzie rosło drzewo, były całkiem popękane.Ulice bardziej oddalone od placu miały chodniki pochyłe, zsuwające się ku gruzłowatemu asfal-towi, na skraju poprzerastanemu trawą, zupełnie jak na szosach.Biblioteka Publiczna w Bay Borough mieściła się przy Border Street, stanowiącej północną granicę miasteczka; biblioteka przycupnęła pomię-dzy kościołem a Dworcem Exaon.Był to niewielki domek, lecz gdy Delia wstępowała w jego progi, od razu wyczuwała panującą tu oficjalną atmosferę powagi.Nad czterema stołami, wokół których stały drewniane krzesła, nad wysoką fornirowaną ladą bibliotekarza i nad półkami za-pchanymi starymi książkami unosił się zapach starego papieru i kleju drukarskiego.Nie było tu płyt kompaktowych ani kaset wideo, nie było półek z kieszonkowymi wydaniami powieści, tylko gładkie ciężkie tomyoprawne w płótno, z numeracją w systemie Deweya, ręcznie wypisaną białym tuszem na grzbietach.Delia doszła do wniosku, że to wszystko ma związek z kondycją finansową, bo wydawało się, że przez ostatnie dziesięć lat nic tu się nie zmieniło.Nigdzie nie było widać bestsellerów, lecz tylko powieści Jane Austin, Edith Wharton i poważne prace biogra-ficzne i historyczne.Kącik dziecięcy aż błyszczał taśmą, którą posklejano porwane książeczki z obrazkami.Zamykano o piątej trzydzieści, co oznaczało, że bibliotekarka była teraz bardzo zajęta.Delia mogła więc bez pogawędek położyć na ladzie książ-kę wypożyczoną poprzedniego dnia i poszukać nowej, nawet nie zauwa-żona, bo przy stołach już nikogo nie było.Lecz co miała wybrać? Szkoda, że brakowało tu romansów.Dickensa czy Dostojewskiego nie przeczyta w jeden wieczór (powiedziała sobie, że będzie co wieczór czytać nową książkę).George Eliot, Faulkner, Fitzgerald…Zdecydowała się na Wielkiego Gatsby’ego, którą to powieść pamiętała jak przez mgłę jeszcze z drugiego roku studiów.Podeszła z nią do lady.Bibliotekarka, kobieta po pięćdziesiątce, o czekoladowym kolorze skóry, Sprzerwała układanie na półkach, podeszła i czekała.- O, Gatsbyl - wykrzyknęła.R- Taaa - mruknęła Delia, podając kartę.Na karcie był jej nowy adres: George Street numer 14.W rubryczce na telefon widniała kreska.Jeszcze nigdy w życiu nie złożyło się tak, żeby nie miała telefonu.Włożyła książkę do torby i ruszyła na południe.Na wystawie sklepu „Za Grosik” zmieniła się dekoracja.Wisiała granatowa sukienka z dzianiny, a przy niej smoking w kolorze muszli.Czy kupno drugiej sukienki „za grosik” będzie w złym guście? W takim małym miasteczku na pewno wszyscy znają jej poprzednią właścicielkę.Lecz właściwie co jej zależy? Zanotowała w pamięci, że jutro ma przyjść tu i przymierzyć sukienkę w przerwie na lunch.Skręcając w prawo, spotkała mamę z berbeciem, który karmił gołębie na placu.Kobieta uśmiechnęła się, a Delia bez namysłu odwzajemniła jej uśmiech.Natychmiast jednak odwróciła wzrok.Następny przystanek miała w kafejce „Rick-Rack”.Przechodząc koło pensjonatu, zerknęła, czy stoi przed nim zaparkowany samochód.Z zadowoleniem stwierdziła, że nie.Może będzie jej sprzyjać szczęście i Belle wróci późno.Robiła wrażenie kobiety bardzo zajętej.W kafejce pachniało krabami w cieście, lecz już nie było śladu po osobie, która to jadła.Drobna rudowłosa kelnerka napełniała solniczki.Kucharz skrobał wielką patelnię.- Cześć! - zawołał, odwracając się, kiedy Delia weszła.- Cześć! - odparła z uśmiechem.(Nie miała nic przeciwko prostym grzecznościom, lecz oby nie posuwano się dalej).Usiadła tam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]