[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadbał też o to, by wysoko na czole, tuż pod linią włosów perliły się małe kropelki potu.– Mam’zel? M’sje? Piwo? Kawa? Czerwone wino w przyszłym miesiącu.Kwadrans i dwa kwadranse po pełnej godzinie w naszej dzielnicy będzie świecić słońce.A dwadzieścia minut po pełnej godzinie przez pięć minut będzie padać, by mogli państwo skorzystać z tych parasoli.Urodziłem się w Alzacji.Możecie państwo mówić do mnie po francusku lub niemiecku.– Wszystko jedno – powiedziała Virginia.– Paul, ty wybierasz.– Weźmiemy piwo – powiedziałem.– Dwa pszeniczne.– Oczywiście, proszę pana – odpowiedział.Odszedł, gwałtownie wymachując przewieszoną przez ramię serwetą.Virginia zmrużyła oczy od słońca i powiedziała:– Szkoda, że teraz nie pada.Nigdy nie widziałam prawdziwego deszczu.– Trochę cierpliwości, skarbie.Odwróciła się z zaciekawieniem do mnie.– Paul, a co to jest „niemiecki”?– Kolejny język i kolejna kultura.Czytałem, że wdrożą ją w przyszłym roku.A co, nie podoba ci się być Francuzką?– Podoba – odparła.– O wiele lepiej niż być numerem.Ale wiesz, Paul… – Urwała i jej oczy zamgliły się w zmieszaniu.– Tak, kochanie?– Paul – powiedziała, a moje imię było jakby wołaniem nadziei z jakichś czeluści umysłu skrytych pod nowym „ja”, pod starym „ja”, nawet pod kombinacjami lordów, którzy nas ukształtowali.Wziąłem ją za rękę.– Kochanie, powiedz, o co chodzi.Mnie możesz powiedzieć.– Paul… – Już prawie szlochała.– Paul, czemu to się wszystko tak szybko dzieje? To nasz pierwszy dzień, a już myślimy, że spędzimy razem resztę życia.Coś tam jest z tym małżeństwem.I cokolwiek to jest, zdaje się powinniśmy znaleźć jakiegoś księdza, czy coś, tego też zupełnie nie rozumiem.Paul, czemu to się tak szybko dzieje? Ja chcę cię kochać.Ja cię kocham.Ale nie chcę, żeby ktoś mnie do tego zmuszał.Chciałabym, żeby to naprawdę było ze mnie.– Z jej oczu pociekły łzy, choć głos pozostał spokojny.I wtedy ja powiedziałem zupełnie nie to co trzeba.– Skarbie, nie musisz się tym martwić.Jestem przekonany, że lordowie Instrumentalności wszystko doskonale zaprogramowali.Na te słowa wybuchnęła płaczem, głośnym i niekontrolowanym.Nigdy dotąd nie widziałem płaczącego dorosłego.Dziwne to było i przerażające.Mężczyzna przy sąsiednim stoliku podniósł się i stanął obok mnie, ale nawet na niego nie spojrzałem.– Kochanie – powiedziałem, apelując do jej rozsądku – kochanie.– Paul, pozwól mi odejść, żebym mogła być naprawdę twoja.Pozwól, pójdę sobie na parę dni, parę tygodni, parę lat może.A potem, jeśli… jeśli… jeśli wrócę, będziesz wiedział, że to ja, a nie jakiś program uruchomiony przez maszynę.Na miłość boską, Paul… Paul, na miłość boską! – I innym tonem dodała: – Paul, a co to jest ten „bóg”? Dali nam różne słowa, ale nie wiem, co one znaczą.Człowiek obok mnie odezwał się:– Ja mogę was zaprowadzić do Boga.– A kim pan jest? – zapytałem.– Prosił kto, żeby się pan wtrącał? – W życiu się tak nie odezwałem, kiedy mówiłem Starym Wspólnym, ale otrzymując nowy język, dostaliśmy też stosowny temperament.Nieznajomy zachował spokój.Był równie francuski jak my, ale lepiej się opanowywał.– Jestem – powiedział – Maximilien Macht i byłem kiedyś Wiernym.Oczy Virginii rozbłysły.W roztargnieniu otarła twarz, jednocześnie wpatrując się w niego.Był wysoki, szczupły, ogorzały.(Jakim sposobem tak szybko zdążył się opalić?).Miał rudawe włosy, a wąsy prawie jak automatyczny kelner.– Pytała pani o Boga, mamselle – powiedział.– Bóg jest tam, gdzie był zawsze – wokół nas, przy nas, w nas.Dziwne słowa, jak na takiego światowca z wyglądu.Podniosłem się, żeby się z nim pożegnać.Virginia domyśliła się, co zamierzam, i wtrąciła: – Jak to miło, Paul.Podaj panu krzesło.W jej głosie wyczuwałem ciepło.Automatyczny kelner wrócił z dwoma stożkowatymi naczyniami zrobionymi ze szkła.Znajdował się w nich złoty płyn z warstwą piany na górze.Nigdy wcześniej nie słyszałem o piwie ani go nie widziałem, a jednak dokładnie wiedziałem, jak będzie smakować.Na niby położyłem na tacy pieniądze, na niby otrzymałem resztę, na niby dałem kelnerowi napiwek.Instrumentalność jeszcze nie wymyśliła, jak zorganizować odrębne pieniądze dla wszystkich nowych kultur, bo oczywiście do płacenia za jedzenie i picie nie można było użyć prawdziwych.Jedzenie i picie były darmowe.Maszyna otarła wąsy, serwetą w czerwono-białą kratę starła krople potu z czoła i zerknęła pytająco na monsieur Machta.– M’sje, czy siada pan przy tym stoliku?– Tak.– Czy mam tu panu podać?– Dlaczego nie? – odpowiedział Macht.– Jeśli mili państwo pozwolą…– Oczywiście – odparł kelner, znów ocierając wąsy wierzchem dłoni.Skrył się w ciemnych czeluściach baru.Tymczasem Virginia nie odrywała wzroku od Machta.– To pan jest Wiernym? – zapytała.– Nadal, mimo że zrobili z pana Francuza, tak jak z nas? Skąd pan wie, że pan to pan? Czemu ja kocham Paula? Przecież wszystkim w nas sterują lordowie i ich machiny? Ja chcę być sobą.Czy pan wie, jak pozostać mną?– Nie wiem, jak być panią – odparł Macht – to byłby dla mnie zbyt wielki zaszczyt.Uczę się za to, jak samemu być sobą.Widzi pan – dodał, zwracając się do mnie – jestem Francuzem od dwóch tygodni i już wiem, ile z tego to ja sam, a ile doszło w tym nowym procesie, który dał nam język i przywrócił zagrożenia.Kelner wrócił z mniejszym naczyniem.Stało na nóżce i przypominało groźną miniaturkę Ziemioportu.Płyn w środku był mlecznobiały.Macht podniósł szkło.– Wasze zdrowie!Virginia wytrzeszczyła oczy na niego, jakby miała się znów rozpłakać.Gdy oboje upiliśmy po łyku, wydmuchała nos i odłożyła chusteczkę.Po raz pierwszy w życiu widziałem, żeby ktoś robił coś takiego – wydawało się jednak, że wpisuje się to w naszą nową kulturę.Macht uśmiechnął się do nas, jakby miał zacząć przemowę.Wyszło słońce, dokładnie o czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]