[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem więc, czy uzyskała odpowiedź na swoje pytanie.- Pójdziemy dalej, drogie panie? Musimy jeszcze zobaczyć romantyków.Panna Moore zdecydowanym krokiem zmierza do innej części galerii.Ann idzie za nią, ale Felicity nie rusza się z miejsca.Ten obraz wyraźnie ją fascynuje.- Nie wykluczyłabyś mnie, prawda? - zadaje pytanie.- Z czego? - nie rozumiem.- Z miedzyświata.Z Zakonu.Ze wszystkiego.- Oczywiście, że nie.Przechyla głowę na bok.- Myślisz, że okrutnie za nim tęsknili, kiedy został wygnany? Ciekawe, czy Bóg płakał po swoim upadłym aniele.- Nie wiem - odpowiadam.Felicity wsuwa rękę pod moje ramię i ruszamy za naszymi towarzyszkami, porzucając anioły i ich wieczną walkę.- Niemożliwe! Czy to ty.Ann? Ależ to nasza Annie! Podchodzi do nas kobieta.Jest przesadnie wystrojona w sznury pereł oraz diamentowe kolczyki, zdecydowanie odpowiedniejsze na wieczór.Najwyraźniej, ma pieniądze i chce, aby wszyscy o tym wiedzieli.Wstydzę się za ną.Jej mąż, mężczyzna o schludnie przystrzyżonym wąsiku, kłania się nam czarnym cylindrem.Dla lepszegO efektu nosi ozdobną laskę.Kobieta energicznie przytula Ann.- Co za niespodzianka! Ale czemu nie jesteś w szkole?- J-j-ja.- jąka się Ann.- Chciałabym p-przedstawić moją kuzynkę, panią Wharton.My również się przedstawiamy, uświadamiając sobie, że pani Wharton jest tą daleką krewną, która pomaga Ann zdobyć wykształcenie, żeby mogła za rok zostać guwernantką jej dzieci.- Mam głęboką nadzieję, że wystawa jest obyczajna - wyznaje tani Wharton, marszcząc nos.- Byliśmy w Paryżu na wystawie, która okazała się po prostu nieprzyzwoita, przykro mi to mówić.Obrazy dzikusów bez ani skrawka ubrania.- Ale za to były drogie - zauważa pan Wharton ze śmiechem, choć rozmowa o pieniądzach jest w bardzo złym guście.Stojąca obok mnie panna Moore sztywnieje.- Ach.Prawdziwi znawcy sztuki, jak rozumiem.Koniecznie musicie państwo zobaczyć dzieło Morettiego - dodaje, mając na myśli obraz przedstawiający nagą Wenus, boginię miłości, którego śmiałość wywołała rumieńce na mojej twarzy.Z pewnością zada cios przyzwoitości Whartonów, przypuszczam, że panna Moore zrobiła to celowo.- Chętnie go zobaczymy, dziękuję pani - szczebiocze pani Wharton.- To doprawdy szczęście, że nasze ścieżki się skrzyżowały, Annie, ponieważ wygląda na to, że nasza guwernantka Elsa odejdzie wcześniej, niż się spodziewaliśmy.Opuszcza nas w maju i chcielibyśmy, żebyś zaczęła pracę od razu.Wiem, że Charlotte i Caroline będą się cieszyły, mając kuzynkę za guwernantkę, choć przypuszczam, że Charlotte chciałaby mieć kogoś, kto będzie się do niej zwracał „panienko”, teraz, gdy skończyła osiem lat.Nie możesz jej pozwolić, żeby za bardzo się rządziła - Śmieje się z tej uwagi, nieświadoma cierpienia Ann.- Powinniśmy iść dalej, żono - odzywa się pan Wharton, podstawiając ramię.Już się nami znudził.- Tak, mężu.Napiszę do pani Nightingale - odpowiadaa żona przekręcając nazwisko.- Miło mi było panie poznać - dodaje, pozwalając się odprowadzić jak dziecko.Udajemy się na podwieczorek do mrocznej, przytulnej herbaciarni.Nie przypomina ona klubów czy salonów, które zazwyczaj odwiedzamy, pełnych kwiatów i sztywnych rozmów.To tętniący życiem lokal dla pracujących kobiet, ja i Felicity jesteśmy natchnione mocą sztuki.Dyskutujemy o obrazach, które podobały nam się najbardziej, a panna Moore opowiada, co wie o samych artystach, dzięki czemu czujemy się bardzo wyrafinowane, jakbyśmy były bywalczyniami słynnego paryskiego salonu.Tylko Ann milczy.Pije herbatę i pochłania dwie wielkie porcje ciasta, jedną po drugiej.- Jak będziesz tak jeść, to nie zmieścisz się w suknię na bal bożonarodzeniowy - karci ją Felicity.- Jakie to ma znaczenie? - odpowiada Ann.- Słyszałaś moją kuzynkę.W maju odchodzę.- Proszę przestać, panno Bradshaw.Zawsze jest jakieś wyjście - odzywa się oschle panna Moore.- Decyzja dotycząca pani przyszłości jeszcze nie zapadła.- Owszem, zapadła.Oni pomogli zapłacić za moją naukę w Spence, jestem ich dłużniczką.- A jeśli pani im odmówi i zaproponuje, że spłaci dług po zna-lezieniu sobie innej pracy? - sugeruje panna Moore.- Nigdy nie dałabym rady spłacić tego długu.- Dałaby pani, po pewnym czasie.Nie byłoby łatwo, ale udałoby się.- Ale oni byliby na mnie bardzo źli - opiera się Ann - Tak, najprawdopodobniej, ale wszvscy by to przeżyli.- Nie zniosłabym, gdyby ktoś miał o mnie złe zdanie.- A woli pani spędzić życie na łasce pani Wharton oraz panienek Charlotte i Caroline? Ann wpatruje się w okruszki na swoim talerzu.To smutne, ale mam odpowiedź.Brzmi ona-.„Tak”.Ann uśmiecha się słabo.- Może będę jak jedna z bohaterek powieści dla pensjonarek i ktoś po mnie przyjedzie, na przykład bogaty wuj.A może spodobam się jakiemuś porządnemu mężczyźnie, który zechce mnie na swoją żonę.- Wypowiadając ostatnie zdanie zerka nerwowo na mnie, wiec wiem, że ma na myśli Toma.- To dość niepewne perspektywy - zauważa panna Moore.Ann pociąga nosem.Wielkie łzy wpadają jej do herbaty [ Pobierz całość w formacie PDF ]