[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sidhowie, jakkolwiek niski był ich status, zachowali nadal pewne swe umiejętności.Michael zorientował się co do tego zaledwie muskając ich aury.Nie mógł uciec.Wciąż czuł się silny, ale nie był to ten rodzaj siły, jaki mógłby bezzwłocznie zastosować; dyscyplina Biriego zakłóciła w jakiś sposób nawet jego elementarne umiejętności.Gdyby był tu Biri, siły byłyby co najmniej wyrównane; w obecnej sytuacji opór był jednak bezcelowy.–Cały czas to właśnie planowałem – powiedział Michael.– Żaden przymus nie jest potrzebny.–Wspaniale – powiedział Harka.– Izomag będzierad.Jak łatwoesię domyślić niewielu.gości go odwiedza.–A co ze mną? – spytał Nikołaj.–Wszyscy, którzy pomagali dziecku-człowiekowi, są mile widziani w Xanadu.Ruszamy zaraz, czy musisz odpocząć po swej… pracowitej nocy?–Jestem wypoczęty – powiedział Michael.Nikołaj wyprostował się i skinieniem głowy dał znak, że też jest gotów do drogi.– Świetnie.To przyjemna podróż.Będziemy na miejscu późnym wieczorem.Oczywiście, gdybyśmy wszyscy mieli konie… zerknął z zazdrością na wierzchowca.– Niestety nie mamy.Bek zaopiekuj się eponem.Na odcinku pierwszych piętnastu kilometrów ściany kanionu stawały się coraz wyższe, aż w końcu szli dnem głębokiej przepaści pogrążonej w wiecznym cieniu.Przy brzegu rzeki tłoczyły się mchy i paprocie, a były wśród nich i takie, które wybujały – wysoko tworząc nad ich głowami gęsty baldachim spowijający wszystko w zielonym mroku.Rzeka stała się głębokim, rwącym potokiem o szerokości nie przekraczającej dziesięciu metrów.W jej przezroczystej toni Michael dostrzegał Rzekoli:połyskujących niczym pstrągi, lawirujących między skałami i falującymi wodorostami, spływających do morza.Do wylotu kanionu dotarli późnym popołudniem.Ściany obniżyły się gwałtownie, a rzeka rozlała szerzej wypływając na rozległą porośniętą lasem równinę.Równinę omiatały ruchliwe tumany mgły; niebo w górze stapiało się w barwę leżącą gdzieś pomiędzy masłem a polerowanym brązem.Drzewa porastające równinę podchwytywały ten brązowawy odcień i przyjmowały kolor bladej, umbrowatej zieleni.Chmury o złotych obrzeżach rzucały na wszystko długie cienie.Równina opadała łagodnie ku bezkresnemu, płaskiemu morzu, spokojnemu w ostatnich.promieniach gasnącego dnia jak lustro odbijające niebiosa i dodające mu od siebie tylko nieco ciemniejszy odcień.Nadal posuwając się wzdłuż rzeki weszli w czerwonej poświacie zachodu słońca w najbliższy gąszcz drzew.Woda wzdychała i szumiała w szerokim korycie pokrytym małymi kamykami.Którędy podążyli Rzekole, skoro głębokość rzeki na tym odcinku nie przekraczała kilkunastu centymetrów, Michael nie potrafił wydedukować.Harka ponaglał ich do szybszego marszu przez wieczorne cienie.Leśny szlak był zarośnięty i łatwo było z niego zboczyć nawet w jasny -dzień, ale to zdawało się dopingować truposzowatego Sidha do tym większego pośpiechu.Bek, Tik i Dour szli kawałek z tyłu.Shahpur trzymał się blisko Michaela, a jego biała postać sunęła niemal bezszelestnie przez krzaki i po zeschłych liściach zaściełających ścieżkę.Harka zastanawiał Michaela.Panująca w nim pustka coś mu przypominała… ale Michael nigdy nie zetknął się z Sidhem tak zbolałym jak Harka.Jeśli te istoty pracowały dla Clarkhama, to istniała możliwożć, że ten zastosował wobec nich jakiś rodzaj magii – poddał ich może procesowi geas.Ale jak ktoś nie będący Sidhem mógłby podporządkować sobie Sidha?Michael snuł raz po raz rozmaite plany ucieczki i zarzucał je jeden po drugim.Fermentowały w nim głęboko zakorzeniony gniew i konfuzja.Dlaczego Biri zamącił mu w.głowie tak dziwaczną i niesamowitą filozofią? Może po to, pomyślał, by stworzyć blokadę, która go teraz paraliżowała.W miarę jak zbliżali się do morskiego wybrzeża, Mikołaj.stawał się coraz czujniejszy.W końcu pojawiła się perłowa wstęga, światła, która oświetlała im drogę przez skraj kończącego się lasu.Szli teraz przez piasek ku krawędzi nieruchomej wody.–– Nawet dla oczekiwanych gości niebezpiecznie jest zbliżać się do Xanadu pod osłoną ciemności – odezwał się Harka.Zatrzymamy się tu na noc.Mikołaj poszedł za Michaelem plażą jeszcze kilka metrów dalej.Tamci nie wykonali najmniejszego ruchu, żeby ich zatrzymać.Michael schylił się i zanurzył ręce w szklistej powierzchni morza.Zmarszczka wody podchwyciła światło wstęgi i uniosła je na wiele metrów od plaży.Woda nie była ani ciepła, ani zimna.Michael przytknął wilgotny palec do ust.Była tylko lekko słonawa właściwie miała bardziej mineralny posmak.–Nie możesz nic zrobić? – szepnął Mikołaj.Michael pokręcił głową.– A po co? Przecież sam chciałeś tu przyjść – i ja z początku też.–Ale potem rozmyśliłeś się.–Jeśli nawet zmieniam swe postanowienia, to skąd mogę wiedzieć, że to ja je zmieniam? Jeśli ktoś zmienia za mnie mojepostanowienia, to czy ta eskorta robi jakąś różnicę? Może oni zmuszają nas tylko do robienia tego, co i tak powinniśmy uczynić.–Zawsze czułem, że Harki trzeba się strzec – powiedział Mikołaj.– Ale gdybym widział, że pracuje dla Izomaga! Rosjanin cmoknął, a potem zerknął kącikiem oka na Mieszańca., Sidhów i owiniętego w opończę człowieka.– Kto by pomyślał, kto by pomyślał.Co zrobimy, kiedy staniemy przed Clarkhamem?–Jestem pewien, że da nam do zrozumienia, czego od nas oczekuje.Noc minęła szybko.Michael nie spał.Wyczuwał, jak zastraszająco wzbiera w nim trucizna, połączenie nienawiści; podejrzliwości i siły.Dyscyplina Biriego kwitła, a jej kwiat był odrażający.Świt rozdarł wschodni nieboskłon i pokruszył łukowatą wstęgę światła na blednące strzępy.Powietrze zabrzęczało ponownie jak pierwsze akordy symfonii.Gdy słońce wysunęło się już całe spoza horyzontu, brzęczenie ustało.Brązowe niebo pojaśniało do czysto maślanego odcienia.Harka zbliżył się do Michaela i Mikołaja leżących na piasku i dał im znak; żeby poszli za nim.– Jesteśmy umówieni i już się spóźniliśmy.Ruszyli w drogę oddalając się od nieruchomego morza.Nim przebyli dwa kilometry, skończył się piasek i zaczęła trawa pofałdowany teren pokryty idealnie utrzymaną murawą z rosnącymi tu i tam spokojnymi drzewami szumiącymi w.leniwych podmuchach ciepłego wietrzyka.Osiągnąwszy pewien kąt na nieboskłonie słońce zlało się z resztą nieba pozostawiając po sobie tylko podświetloną nijaką kulę.Harka wskazał zielone wzgórze pnące się pełną godności pochyłością ku obłemu wierzchołkowi położonemu około stu pięćdziesięciu metrów nad poziomem morza.Wzgórze otaczała ściana lasu i ogrody, a na jego szczycie przycupnęła kopuła w kolorze wyblakłej kości słoniowej o rozmiarach trudnych do oszacowania z tej odległości.W zboczu wzgórza ziała głęboka rozpadlina obramowana drzewami; szum tryskającej z niej wody słyszalny był nawet z tej odległości.Woda waliła potokiem po stoku zwróconym ku morzu, by u stóp wzgórza przejść w krętą rzekę.–Pałac Izomaga, – : powiedział uroczyście Harka.Zbliżali się do kamiennej ściany z bloków ciemnego marmuru, wysokiej na dobre pięć metrów.Znajdowała się w nim otwarta brama z brązu, rzeźbiona: w smoki.Jedynym jej strażnikiem, był granitowy wojownik mierzący sobie pięć metrów wzrostu, o dzikich orientalnych oczach utkwionych w martwym morzu, trzymający niczym włócznię jeden ze słupów bramy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]