[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hotele byłe eleganckie, z mrowiem służby mającej ułatwić im życie.Efekt był taki, że tylko w WC udawało się im zasiadać bez asysty.Czuwała ona za to pod drzwiami.Trzeba było się przyzwyczaić do usłużnych Chinek obserwujących rozbieranie się w łazience, akceptować próbowanie przez nie pasty do zębów i tym podobne praktyki.Jakiekolwiek pragnienia gości były odgadywane i spełniane, zanim je do końca wypowiedziano.Jak w bajce albo dziwnym śnie.wycieczki i inne atrakcje przeplatały się z pracą na próbach i koncertach.Tylko w czasie długich przejazdów, bo to ogromny kraj, mogli trochę odpocząć.I tak wędrowali z Dandongu do Mukdenu, z Mukdenu do Tiencin, coraz dalej w środek Państwa Środka.W Tiencin zza okna hotelowego pokoju Kasi dochodził znajomy gwar.Wyjrzała.Naprzeciwko była szkoła.Dzwonki, recytacje, skandowanie, czytanie tekstów, gwar na pauzach - gdy nie można było rozróżnić z daleka słów, brzmiało to bardzo swojsko.Ale dobiegały też tu inne odgłosy, które nakazywały o świcie wyskakiwać z łóżka.Dwa razy dziennie: o szóstej rano i o szesnastej po południu odbywała się obowiązkowa gimnastyka rekreacyjna.Komendy do ćwiczeń padały przez pogłośnione do absurdalnej potęgi radio, a naród wychodziłprzed domy i ćwiczył.Listy obecności skrupulatnie pilnowali sąsiedzi.Nie ma na świecie większej karności obywatelskiej niż chińska.Miasta, w których koncertowali, różniły się tradycją, historią i wielkością.Od malutkich, takich, które miały zaledwie po pięćset tysięcy mieszkańców, do liczących ich po kilka i kilkanaście milionów.We wszystkich tych miastach zespół z Karolina gorąco oklaskiwano, ale też obficie karmiono lokalną kulturą.Spektakle teatralne, występy cyrkowe, filmy tudzież muzea i zwiedzanie prastarych obiektów wypełniały mazowszanom każdą wolną chwilę i wszystko zapisywane było w pamiętniku Kasi.Ponadto pokochali mazowszan Polonusi.Dziennikarze, pracownicy ambasady i konsulatów jeździli za nimi z miasta do miasta jak Chiny długie i szerokie, zaspokajając obecnością młodych artystów swoje ambicje towarzyskie.Kasia nie raz przypatrywała się temu z bliska, albowiem towarzyszący zespołowi lekarz razem z przedstawicielami Pagartu wmanipulowali ją w spotkania elitarnej grupy bankietowej.Wszystko zaczęło się w Tiencinie.Oto jak opisała to w swoim dzienniczku:No i udało się dzisiaj! Kolacja była wprawdzie wystawna i pięknie podana, lecz obecności osób oficjalnych na niej nie odnotowano.Można było w ludzkim tempie skonsumować i wyjść, co zamierzałam uczynić, ale wtedy zapowiedziano, że za chwilę zostaną wyświetlone dla zgromadzonych na kolacji gości (to my) dwa filmy.Jeden dotyczył cyrku i był świetny — sprawność chińskich cyrkowców jest zdumiewająca, po prostu odczłowieczona! Drugi film, zatytułowany „Pięć złotych kwiatów", nawiązywał do miejscowego folkloru i poza kilkoma interesującymi momentami byt nudny; może dlatego, że nie mogliśmy śledzić dialogów, a tłumacz słabo się wysilał.Już po dziesięciu minutach poczułam senność, a im dalej, tym niżej opadała mi głowa na wszystkie strony, jak u koguta z podciętym gardłem.W przebłyskach świadomości zastanawiałam się, czy wypada wyjść, gdy nagle kotara przy wejściu uchyliła się i rozległ się stamtąd głos doktora Jerzego, oznajmujący: „Kasia Szombara proszona jest o natychmiastowe zgłoszenie się do pokoju 303 " Masz ci los! Co ja takiego zrobiłam? Na trzecim piętrze mieszka dyrekcja i osoby towarzyszące.Kto mnie wzywa i dlaczego? Na wszelki wypadek wpadłam do swojego pokoju, przyczesałam włosy i odświeżyłam zaspane lica, po czym zjechałam windą o dwa piętra niżej.Staję przed drzwiami pokoju 303, pukam - słyszę zaproszenie.Otwieram i staję zmieszana, bo oprócz urzędnika Pagartu są tam: jeżdżący z nami attache kulturalny Ambasady Polskiej w Pekinie, dziennikarz akredytowany przy ambasadzie oraz lekarz i jeszcze kilku eleganckich panów.Nie wiem, co mam robić, chcę się wycofać, ale okazuje się, że oni tu na mnie czekali.Najpierw byłam zmieszana, ale nieoczekiwanie szybko spotkanie rozwinęło się bardzo, bardzo mile.Jak zwykle starałam się prowadzić rozmowę tak, by jak najwięcej dowiedzieć się o Chinach.Największym erudytą i koneserem tutejszej kultury okazał się pan architekt, ten sam, który zaprojektował gmach Ambasady Chińskiej w Warszawie.Były rozmowy o historii i literaturze, nawet ciekawe.Ale gdy zaczęliśmy mówić o literaturze współczesnej, okazałam się niepokonana.Dzięki mojemu darowi zapamiętywania wszystkiego, co się napatoczy, mogłam się popisać elokwencją.Usłyszałam na swój temat tyle „ ochów " i „achów ", że gdybym nie znała siebie dobrze, mogłabym pęknąć z dumy.Panowie zastanawiali się, że skoro już jestem taka mądra (ha, ha, ha), to co będzie za dziesięć lat? No właśnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]