[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miało jednak i inne przeznaczenie owo „obserwatoryum" perekopskie.Czterech hajduków windowało na sam szczyt wieży, za pomocą korb i postronków, ustawione na ruchomym kwadracie z desek krzesło poręczowe, na którem unosił się pan kasztelan coraz wyżej i wyżej, nad dach pałacowy, nad parku drzewa strzyżone, nad świerki i topole, ku samemu szczytowi wieżycy, skąd malowniczy rozciągał się widok.Podczas tej jazdy górnej nie bylejakiego wrażenia doznawał pan kasztelan.Nieraz myślał, że tak słońce wschodzić musi, efekt tylko owego podnoszenia się nadziemskiego psuło czasami zgrzytnięcie śruby, albo niemiłe drgnięcie windy — wtedy pochylał się (czego słońce nie robi) i rzucał w dół:— Ne popuskaj korbu, skotyno!.Ostorożno, bo dwyh szatajet'sia!.Riwno kruty, traścia na twoju mamu!!.Wreszcie dźwig się zatrzymywał, kasztelan opuszczał krzesło, wchodził do izby kwadratowej, znajdującej się o kilka schodów jeszcze wyżej, a oknami na cztery świata strony patrzącej — i tam z lunetą w ręku na stolcu śrubowym siadał i, okręcając się poważnie, z lubością przypatrywał się rozległemu widokowi dóbr swoich, których granice w dalekiem rysowały się omgleniu.— Pan!.pan!.— szeptał półgłosem, sam sobie dymek w nos puszczając i wymieniając w myśli nazwiska wsi i chutorów.Krajobraz był rzeczywiście wspaniały, kontury siół i przysiółków rysowały się jak na dłoni, pola, łąki i lasy różnemi mieniły się barwami.Oto tam— hen daleko, niby wyspa śnieżna na morzu zieleni, otoczona kwieciem drzew wiśniowych, że białych ścian chałup chłopskich od nich rozróżnić nie było można, otoczona runią wschodzących zbóż, albo polami kołyszących się żyt i pszenic — widniała Bobówka; tu Majdan-Wysoki łagodnem półkolem ku jarom spływał i wtulał złote chat strzechy w głębokie cienie dębów i jaworów; dalej, na gładkim stepie, rozsiały się szare Wygnanki chałupy, z trzema kopułami cerkwi unickiej; ówdzie zaś zamajaczyły domostwa mieściny jakiejś, nad którą czerwienił się dach katolickiego kościoła.Wsi cztery, pszczelnych chutorów dziesięć i jedno miasteczko, żydkami przepełnione, orne pola, rybne stawy, młyny i wiatraki, lasy, niewytrzebione jeszcze, i stepowe równiny, pługiem dotąd nietknięte, po których hasały stada kasztelańskie — toż to, nie aby co, fortunka, mogąca stokroć silniejszą głowę zawrócić, niż głowę kasztelana Bukowskiego.To też, wywindowawszy się na sam szczyt wieżycy, zwracając hajduków uwagę, by przed czasem korb nie popuścili, rozglądał się dokoła po obszarze ziem swoich i szeptał z zadowoleniem:— Pan!.pan!.Przy dobrem rozumieniu rzeczy mogłaby i mnie szlachta koronę na głowę wsadzić, a ten głupi sejm warszawski elekcyę królów znosi.Głębokiem westchnieniem kończyły się te marzenia pana Bukowskiego: bliższymi tronu byli Potoccy i Radziwiłłowie, których także sejm warszawski w nos kłuł.Ta niemożność sprostania familiom owym zmieniała nieraz polityczne poglądy kasztelana i czerwonego robiła zeń demokratę — ale na krótko.Obawiał się, by ojczyzna miła nie zażądała czasami od niego zwolnienia chłopów z pańszczyzny — o czem już Małachowscy gadają — i nie opodatkowała dóbr jego — o czem już poszeptywał pan Ignacy Potocki — dóbr, z których dochody niemałe na własny użytek ciągnął.W życiu beztroskiem kasztelana była jedna tylko troska, nie pozwalająca mu dostatecznie się nasycać obfitymi darami losu.Pomimo, że trzykrotnie był żonaty, dzieci nie miał.Z pierwszą żoną, Julianną Komarnicką, żył lat dziesięć, ale wszelki starunek około przedłużenia rodu Bukowskich na nic się nie zdał.Rozstał się więc z nią i ożenił się z panną Matyldą Dzięciołowską, z którą miał pierwsze szansę powodzenia, lecz zdarzyło się tak, że podczas chwilowego postoju wojsk moskiewskich na pograniczu tureckiem, na gorącym uczynku przyłapał był panią Matyldę z pewnym kapitanem od jegrów, co mu się nie podobało.Gdy zaś po kilku miesiącach pokazały się pewne oznaki, które mogły go ojcem uczynić — kasztelan, rzetelnej pewności nie mając: będzie-li to kasztelanie czy syn kapitana?.wsadził panią Matyldę wraz z manatkami do karety poszóstnej i z listem stosownym do rodziców wyprawił, dziękując im za córkę źle wychowaną.Zrobiła się awantura.Dzięciołowscy z całą familią krewnych, powinowatych i z odesłanym towarem najechali dom Bukowskiego, nie tylko procesem mu grożąc, lecz i zemstą srogą za podejrzenie — choć podejrzenie było dokonane w altanie ogrodowej i wcale nie ułudne — uwłaczające czci niewieściej.I Bóg wie, jakby się to wszystko skończyło, gdyby tej sprawy, tak bardzo delikatnej natury, nie rozstrzygnęła sama pani Matylda, która, zapytana uczuciowo przez matkę własną:— No — powiedz! z ręką na sercu powiedz — kogo urodzisz?.Odpowiedziała po pewnym namyśle:— Kapitana.Oczywiście, że niezwłocznie rozwód formalny nastąpił, poczem zaraz pan kapitan w domu Dzięciołowskich się zjawił, panią Matyldę za małżonkę pojął.Mówiono wprawdzie potem, że gdy mu się urodził syn, nowy pani Matyldy małżonek, zajrzawszy do kołyski dzieciaka — pokręcił był głową i mruknął:— Czort jewo znaj et!.pochożyj na podporuczyka Gierasima!.Tymczasem Bukowski trzecią sobie małżonkę wyszukał, panną Domicelę Pietrasińską, z którą lat już kilkanaście w wielkiej zgodzie i miłości żyją, ale nic jakoś wypietrasić nie mogą.Takie były najważniejsze wypadki i czyny żywota Jaśnie Wielmożnego kasztelana Bukowskiego, jego nieudana praca dla narodu, wysiłki zmarnowane, co wpłynęło na milczące pogodzenie się ze zniesieniem elekcyi królów, jako już nie mającej dla niego żadnego interesu.Dom prowadził otwarty, a zawsze kilka razy do roku huk gości przyjmował u siebie, których zaledwie po paru wypuszczał tygodniach, albo koła zdejmował — literalnie.Godzina była wczesna, więc ani Dzierdziejewskiemu, ani Pogorzelskiemu nie śpieszyło się na ucztę kasztelańską.Jechali stępa, trochę gawędząc, trochę rozglądając się dokoła, wdychając wonne powietrze poranku, przepełnione miodnym zapachem gryki i koniczyny; tu i tam powiało więdniejącem sianem na łąkach skoszonych, kwieciem [lip, gdzieniegdzie przy drodze rosnących, w których dzwoniła pszczół kapela, zwracająca na siebie każdego przechodnia uwagę.Główna połać gruntów pana Dzierdziejewskiego ciągnęła się w stronę Perekopów, zakończona bukowym lasem kasztelana.Stamtąd dolatywały kos brzęki uwijających się na łąkach bujnych kosiarzy, w wojskowym szeregu, krokiem miarowym posuwających się wciąż naprzód; stamtąd płynęły ciche fale złotej pszenicy, lekkim kołysane wiatrem, z żyta wyzierały maki czerwone, te łanów podolskich korale, i śpiew żeńców dolatywał ze stron tamtych [ Pobierz całość w formacie PDF ]