[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy ta wiadomość ma jakiś związek z pana planami? — dorzuciłam, patrząc mu w twarz.Nie spodziewał się takiego pytania.Zauważyłam, że się speszył, odpowiedział jednak natychmiast:— Chyba nie, gdyż na wielu powołanych, wybranych nie jest zbyt dużo… Mimo to jednak pozostanę, bo pobyt nad morzem robi mi zawsze doskonale.Obecnie nadeszła odpowiednia chwila do realizacji powziętego zamiaru.— Należy zatem sądzić, że sypia pan dobrze?— Dlaczego pani o to pyta? — był wyraźnie zaskoczony.— Gdyż poszukuję właściciela drobnej zguby.Sądzę jednak, że wobec tego pan nim nie jest.— Co takiego pani znalazła?— Fiolkę z pastylkami „Phanodormu” — powiedziałam możliwie głośno, obserwując jednocześnie obecnych.Brwi Ulmera podskoczyły na moment ku górze.Żakówna, wyraźnie zaciekawiona, obróciła głowę w moją stronę, Mada spojrzała na mnie z wyrazem zaskoczenia na twarzy.Wojski też przyglądał mi się badawczo, a twarz Naty, ku memu zdumieniu, raptownie zbladła.Nerwowym ruchem podniosła dłoń ku szyi, przesunęła po niej palcami, po czym opuściła rękę i uśmiechnęła się w sposób typowy dla ludzi zakłopotanych.— Co to jest „Phanodorm”? — Głos Roberta przerwał krótką chwilę ciszy.— Znany środek nasenny — rzucił Ulmer z odcieniem sarkazmu w głosie.— Kto z państwa jest właścicielem tej zguby? — powtórzyłam pytanie.— Jeśli nikt się nie zgłasza, nie zawracajmy sobie tym głupstwem głowy — oświadczył Wojski ze zniecierpliwieniem.— Radzę tę fiolkę pozostawić w kierownictwie albo wziąć na własne potrzeby.— Postaram się nie zapomnieć o tej radzie — odpowiedziałam mu z przekąsem.— Czy to ważne, co z nią robić? — wzruszył ramionami.—Taka fiolka kosztuje parę złotych!— Pan Wojski jest nieźle poinformowany — rozległ się głos Żakówny — prawda, pani Nato?— Co to mnie obchodzi?! — rzuciła ze złością Dereszowa.— Przypuszczałam, że to pani zgubiła — oświadczyła z niewinną miną Żakówna.— Skąd to przypuszczenie?!— Bo podobny środek widziałam u pani — Żakówna nadal mówiła z prowokującym spokojem.— Dlatego zdziwiłam się, że nie zgłasza pani pretensji.Nata chciała coś powiedzieć, ale Wojski nie dopuścił jej do głosu.— Po licha tak długo debatujemy nad takim głupstwem?Proponuję, aby nastawić radio i trochę potańczyć!— Nie, dajcie spokój z radiem! — zaprotestowała Mada.Wejście Sudry ostatecznie urwało rozpętany przeze mnie incydent.Zatrzymał się na progu i kolejno spoglądał na zebranych.Wydało mi się, że o sekundę dłużej zatrzymał spojrzenie na Robercie.— Panie Emilu! — zawołałam na jego widok.— Prosimy, ma pan tu wolne miejsce! — wskazałam na fotel stojący obok mnie, udając, że nie widzę wyrazu zaskoczenia na twarzy Roberta.Sudra przyjął moją propozycję ze zwykłym zakłopotaniem.— Dlaczego tak późno? — zagadnęłam go.— Nie był pan również na kolacji?…— Istotnie… tak.Trochę się spóźniłem.Byłem w rybackiej wiosce…— I pana pociągają romantyczne spacery?— Nie… to jest, tak…— Czy jest tam coś ciekawego? — spytałam lekkim tonem; jednak cel wędrówki Sudry wydał mi się dziwny.— Jestem zaprzyjaźniony z pewnym rybakiem… a że bardzo lubię świeżo wędzonego węgorza….więc czasami….— Co pan mówi? — zainteresował się Ulmer.— Przecież to wspaniały przysmak! Musi pan zaprowadzić tam i mnie!— Proszę bardzo…— Czy przyniósł go pan ze sobą?— Tak, owszem… a może pani miałaby ochotę… — zwrócił się do mnie.Wzrok Ulmera spoczął na mojej twarzy, ale raptownie zrodzone podejrzenie kazało mi całą uwagę zwrócić na Sudrę.W oczach, które na mnie patrzyły, była nieśmiałość i zakłopotanie.Ale wyraz ten nagle zniknął i przez moment ujrzałam zimny refleks w skierowanych na mnie źrenicach.— Nie, dziękuję panu — powiedziałam — nie lubię węgorza.Ulmerowi wyrwało się westchnienie ulgi.Potem odezwał się Robert:— Nie powinnaś odmawiać panu Sudrze.Biedaczyna fatygował się, aby ci zrobić przyjemność…Samo „biedaczyna” było już dostatecznie obraźliwe, mimo to Robert zaakcentował je jeszcze pogardliwą tonacją.Spojrzałam znów na Sudrę, ciekawa jego reakcji.Oczy przykrył powiekami, a na ustach miał zwykły, niepewny i zatroskany uśmiech.— Nie ma mowy o fatydze — zaprotestował cicho.— Oto okrucieństwo kobiet, panie Sudra! Ten węgorz miałzastąpić bukiet róż, prawda? — Robert w dalszym ciągu nie przestawał kpić z biedaka.— Nie… absolutnie… — głos Sudry stał się jeszcze cichszy —żałuję, że o nim wspomniałem…Czyż ten fajtłapa nie może się zdobyć na mocniejszą postawę wobec tych prowokacyjnych zaczepek? Poczułam raptowną wściekłość na niego, ale również i na Roberta.— Panie Emilu — odezwałam się — jestem panu wdzięczna, że pamiętał pan o mnie.Ale ofiarujemy go panu Ulmerowi…— Oto mi mądra decyzja! — wykrzyknął obdarowany.Zabrzmiał ogólny śmiech.— Zgoda, panno Justyno — powiedział Sudra.Jednocześnie złapałam spojrzenie rzucone w moim kierunku.Który to już raz z kolei człowiek ten mnie zaskakuje? W tym spojrzeniu nie było ani śladu zakłopotania, a tylko wyraźne rozbawienie.A więc czyżby przez cały ten czas bawił się podnieceniem, jakiemu dał się unieść Robert? Prowokował go po prostu biernością postawy?Oj, panie Sudra, pan mi się coraz mniej podoba!A może coraz więcej?…31 VIIIKiedy rano zeszłam na śniadanie, Robert był już w jadalni.Łukasz i mecenas Deresz również siedzieli przy stole.Żakówna zjawiła się zaraz po mnie.Po przywitaniu zabrałam się pospiesznie do jedzenia, aby nie zmuszać Roberta do czekania, gdyż razem mieliśmy iść na plażę.— Słyszałem, że Tarscy wkrótce wyjeżdżają — odezwał się w pewnej chwili Deresz.— Chyba tylko on.Mada ma zamiar zostać.— Zdaje się, że wszyscy skrócimy pobyt — oświadczył jak zwykle nieco uroczyście Łukasz.— Barometr przepowiada zmianę pogody.— Co pan mówi? — wykrzyknął Robert.— To pech! Dopiero przecież przyjechałem!— Barometr może zapowiadać tylko przejściową burzę, po której wróci dobra pogoda — pocieszył go mecenas.— Oby tak było, bo spędzenie urlopu w pensjonatowym pokoju nie należy do przyjemności [ Pobierz całość w formacie PDF ]