[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy jeszcze we Wrocławiu zobaczyła petardy i fajerwerki, które chłopcy dostali od swojego nowego ojczyma – Antoni najwyraźniej zaraził się od pasierbów bezdenną głupotą – od razu wiedziała, że będą z tego kłopoty.I to by było na tyle, jeśli chodzi o zjedzone w spokoju ducha śniadanie.Wrzuciła do ust ostatni kawałek frankfurterki, dopiła zimną kawę i poszła się ubrać, żeby móc wytropić swoich ukochanych synów, urwać im głupie łby i rzucić niedźwiedziom na pożarcie.6Z oddali hotel na Kalatówkach sprawiał wrażenie masywnego, z bliska wyglądał jak twierdza, zaprojektowana, żeby wytrzymać halne wiatry, lawiny, trzęsienia ziemi i wojnę nuklearną.Zwłaszcza ściany z ociosanych kamiennych bloków robiły wrażenie.Hotel był zaskakująco duży.Od strony polany wydawał się trzypiętrowy – szklany pas poziomu restauracji, a nad nim dwa poziomy pokoi hotelowych.Z bliska, od strony wejścia, widać było, że nad pokojami jest jeszcze poddasze, gdzie zapewne mieściły się kwatery obsługi.Z kolei pod restauracją był jeszcze poziom wejścia do hotelu i bufetu, a jeszcze niżej jakieś pomieszczenia gospodarcze i serwis narciarski.– Myślicie, że jest tu gdzieś wejście do jaskiń? – zapytała Zofia.– Są tu w ogóle jakieś jaskinie?– Są – odpowiedział Anatol.Wchodzili we czwórkę po szerokich schodach do hotelu.– To wapienne skały.Ale wątpię, żeby ktoś tam schował cokolwiek.Wyobrażacie sobie pewnie wielkie komnaty, stalaktyty połączone ze stalagmitami, podziemne jeziora i tak dalej.A tatrzańskie jaskinie to raczej kamienne jelita, plątanina rur kanalizacyjnych, przez większą część roku wszystko jest zalane wodą.Nawet jeśli ktoś dokonał cudu i ukrył tam coś większego niż ogryzek jabłka, to szczerze wątpię, żeby wasze malowidła to przetrwały, o ile nie zamknięto ich w hermetycznych sarkofagach.Ale nigdzie w Tatrach nie ma tak wielkich jaskiń, żeby ukryć kolekcję skrzyń.– To nie są skrzynie – powiedziała Lorentz.– We Lwowie dowiedzieliśmy się, że Aszkenazy zdjął je lub wyciął z blejtramów, zabezpieczył i trzymał zrolowane.Kilkadziesiąt skrzyń faktycznie potrzebuje sali balowej, kilkadziesiąt rulonów zmieści się w dużej szafie, pakamerze czy schowku na szczotki.Tego szukamy.Stanęli przed drzwiami wejściowymi.– To co? – zapytała Zofia.Spojrzeli po sobie.Wyglądali smętnie.Nie było w nich ani podniecenia z początku tej przygody, ani napięcia z Nowego Jorku, ani strachu, jaki towarzyszył im w czasie pościgu po zamarzniętym Bałtyku.Nie było też satysfakcji z odkrywania i łączenia faktów, ekscytacji wywołanej tropieniem wielkiej tajemnicy.Pozostało tylko wyczerpujące poczucie zagrożenia, rezygnacja i zmęczenie.Zdrada Anatola sprawiła, że jeśli którekolwiek z nich bawiła jeszcze ta awantura – to przestała.Zofia Lorentz położyła rękę na klamce, ale nie otworzyła drzwi.Zamarła w bezruchu, jakby czekała, aż ktoś podejmie za nią decyzję i wepchnie ją do środka.– To nie są wrota do piekieł, tylko drzwi do pełnego turystów hotelu w szczycie sezonu – powiedział w końcu Karol.– Opanuj się i wchodź do środka.I tak tu pewnie nic nie znajdziemy, gonimy przecież za jakąś mrzonką.Sprawdźmy to i spieprzajmy gdzieś, gdzie nas nigdy nie znajdą.Dość mam tego.Odsunął rękę Zofii i pchnął ciężkie drzwi.7Kochała zimę, ale za każdym razem, kiedy ubierała się do wyjścia, tęskniła za latem, za tym, że można nałożyć japonki i wyjść, i już się jest na zewnątrz.Teraz musiała przejść całą ścieżkę zdrowia.Bielizna.Koszulka termiczna, na to kalesony.Na kalesony wysokie, narciarskie podkolanówki.Na górę cienki polar i dopiero wtedy spodnie narciarskie z szelkami.I kurtka narciarska, do kieszeni na zewnątrz rękawice, do dwóch wewnętrznych po jednej stronie czapka, a po drugiej gogle.Jeszcze tylko przewiesić sobie przez ramię połączone rzepami buty narciarskie i już można wychodzić, doskonale.Pomyśleć, że tyle wysiłku tylko po to, żeby pobawić się na niewielkim stoku obok schroniska.Zwykle robiła sobie tutaj dzień rozgrzewki przed prawdziwymi górami, a teraz.szkoda gadać.Zamykając kluczem drzwi, czuła się jak osoba, która bierze udział w programie mającym uświadomić zdrowym, co oznacza życie z nadwagą czy ze zniedołężnieniem.Słyszała kiedyś o czymś takim, naukowcy nakładali ludziom specjalne kostiumy, żeby mogli poczuć ciężar choroby i starości.Joanna Banaszek podejrzewała, że przy jej obecnym rynsztunku kostium ten wydawałby się wygodny niczym bikini.8Poziom wejścia był zarazem poziomem wypchanego ludźmi bufetu z ogromnym kominkiem wspartym na kamiennej figurze niedźwiedzia, pomieszczeń biurowych i sauny.A także kuchni, sądząc po zapachach i dźwiękach dobiegających zza jednych z drzwi, schowanych za stołem do pingponga.Pachniało schroniskiem – jedzeniem, herbatą, roztopionym śniegiem i mokrymi kurtkami.– Głodny jestem – powiedział Karol.Zofia nie uznała za stosowne odpowiedzieć, chociaż sama była głodna po spacerze, a za dobrą kawę z ekspresu oddałaby połowę swojej urzędniczej pensji.Uznała jednak, że to jest drugorzędne wobec strachu i niepokoju, który odczuwała.Nie powinniśmy tutaj być, pomyślała.Nie powinniśmy tutaj być.Bawimy się w poszukiwaczy przygód, a już kilka razy próbowali nas zabić tylko po to, żebyśmy nie znaleźli się w tym właśnie miejscu.Wystarczy pomyśleć logicznie, żeby zrozumieć, że ze wszystkich możliwych miejsc właśnie tutaj nie powinniśmy się znajdować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]