[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla mnie to raczej dobre alibi.– Mówiłem już – powiedziałem trochę ostrzej, niż zamierzałem.– Nie twierdzę, że Elliott kogokolwiek zabił.Nie twierdzę, że miał z tym cokolwiek wspólnego.Flynn patrzył na mnie, nie pojmując.– W takim razie o co ci chodzi?Nie byłem pewien.Miałem uczucie bezsiły, jakbym próbował schwycić coś ulotnego, coś, co balansuje na granicy zrozumienia, i już prawie jest, a potem nagle umyka, nie dając się ująć w słowa.– Nie wiem – przyznałem.– Masz rację.Elliott nie mógł zabić Jeffnesa i Griswalda.Ale nie wierzę, żeby to wszystko było zwykłym zbiegiem okoliczności.– Więc? Masz jakiś pomysł? – spytał Flynn, patrząc mi w oczy.– Ten człowiek, który przyznał się do zabicia Jeffnesa, a potem popełnił samobójstwo, był chory psychicznie.– I?– I byłoby dobrze dowiedzieć się, czy Elliott go znał.– W szpitalu są setki pacjentów.Ale nawet jeśli go znał, co z tego?– Wtedy będziemy mieli następny zbieg okoliczności, prawda?Flynn położył mi rękę na ramieniu, kiedy ruszyliśmy do wejścia.– W takim razie masz tyle, że jeden psychicznie chory, który kiedyś znał ofiarę, poznał przypadkiem w szpitalu innego psychicznie chorego, który przypadkiem dokonał morderstwa.Jedź do szpitala.Porozmawiaj z lekarzem, z Elliottem.Dowiedz się czegoś o Jacobie Whittakerze.Może jest jakiś związek między śmiercią Jeffnesa i Griswalda, może jest jakiś związek między ich mordercami.Ale Elliott Winston? Gdybyś nie wiedział, co Jeffnes mu zrobił, nawet byś o nim nie pomyślał.Miał oczywiście słuszność, przynajmniej na poziomie racjonalnym.Odsunąłem więc na bok wszystkie swoje mgliste przeczucia i spróbowałem skoncentrować się na tym, co miałem teraz do zrobienia.– Ten psycholog zgodził się spotkać ze Smithem? – spytałem, kiedy doszliśmy do drzwi.– Zgodzi się – odparł Flynn.– Jeszcze do niego nie dzwoniłem.Chciałem najpierw zobaczyć, co sami wskóramy.Niewiele.Johna Smitha wprowadzono do małego, pozbawionego okien pokoju.Zwiesił głowę i kołysał nią na boki, wpatrując się mętnym wzrokiem w jeden punkt.Potężnie zbudowany strażnik przyprowadził go do stołu, pomógł usiąść, a potem przyklęknął obok i zdjął mu kajdanki.Poklepał Smitha po plecach.– Wszystko w porządku – powiedział miękko.– To twój adwokat, pan Antonelli.Był z tobą dzisiaj w sądzie.Pamiętasz?Smith przestał kołysać głową.Na jego usta na chwilę wypłynął nieśmiały uśmiech.Popatrzył na mnie, a potem opuścił wzrok i zwiesił głowę.– John, to jest pan Flynn – starałem się mówić łagodnie, jak do dziecka.– Pomoże nam przy twojej sprawie.Przywitasz się z nim?Jeśli mnie usłyszał, nie dał tego po sobie poznać.Znów kołysał głową długimi, płynnymi ruchami, zatrzymując się na ułamek chwili w skrajnym wychyleniu, a potem wracając po tej samej trajektorii.Chociaż było to niezgodne z przepisami, strażnik wyszedł.Howard wyciągnął z kieszeni papierosa i zapałki.Pstryknięcie było ledwie słyszalne, ale wystarczyłoby John Smith zamarł.Odwróciłem się do Flynna o sekundę za późno.Uderzył zapałką w draskę.Błysnęła płomieniem, a Smith odskoczył w tył, przewracając metalowe krzesło.– Nie! – wrzasnął.– Nie! Ogień, nie! Nie rób! Nie rób! – krzyczał.Wcisnął się w najdalszy kąt i zasłonił twarz rękami.Flynn stał z papierosem w ustach i płonącą zapałką w ręku.– Przepraszam – powiedział, próbując zachować spokój.Wyjął papierosa z ust.– Widzisz? Chciałem go tylko przypalić.Nie chciałem zrobić ci krzywdy.Ostrożnie zrobił krok do przodu.Chłopak skulił się i objął kolana rękami.Flynn podszedł jeszcze krok bliżej i przyklęknął.Wyciągnął zapałkę przed siebie.– Spójrz – powiedział.– Zgaszę ją.Na widok zapałki Smith znów zaczął krzyczeć.– Nie, proszę, nie!Flynn nie poruszył się.Płomyk zapałki urósł, a wtedy Howard powoli zgasił go kciukiem i palcem wskazującym.Musiało boleć, ale nic po sobie nie pokazał.Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i przestał dygotać.– Przepraszam – powiedział Flynn.Podniósł się i wyciągnął rękę do Smitha, który wciąż kulił się ze strachu.– Już dobrze – uspokajał go Flynn.– Nie spiesz się.Przyjdziesz sam, kiedy będziesz chciał.Nie zrobimy ci krzywdy.Chcemy ci pomóc.Flynn wrócił do stołu.Smith nie odrywał od niego wzroku, a po chwili wstał, podniósł krzesło i usiadł.Znałem ludzi, którzy posiadali niezrozumiały dla mnie dar, potrafili porozumiewać się z psami, kotami, końmi.Howard Flynn też musiał mieć ten dar.W jakiś tajemniczy sposób zdołał nawiązać kontakt ze Smithem.Siedzieli naprzeciwko siebie i nagle coś między nimi przeskoczyło, nieuchwytna iskra, która sprawiła, że chłopak odpowiedział.Nie słowami, nie gestem nawet, lecz spojrzeniem, takim, którego nigdy się nie zapomina.To było spojrzenie kogoś, kto nie posiada żadnej świadomości siebie samego, spojrzenie kogoś, kto w przeciwieństwie do nas wszystkich nie wyodrębnił się z otaczającego świata.Oczyść swój umysł ze wszystkich myśli, wyrzuć wszelkie emocje, każdy instynkt, aż pozostanie tylko ta najważniejsza cząstka ciebie, twoja prawdziwa istota.Wtedy zaczniesz rozumieć.Niewypowiedziane słowo, myśl niesłyszalna nawet dla siebie samej – myśl, której nie trzeba formułować – na tym właśnie polegało porozumienie, nawiązane na moich oczach.– Co nam powiesz o Billym? – spytał w końcu Flynn.– Przyjaciel – brzmiała odpowiedź.– Billy dał ci nóż? Smith kiwnął głową.– Gdzie poszedł Billy?– Poszedł.Poszedł sobie.– Gdzie poszedł?– Daleko.– Ale gdzie?– Do rzeki.Zerknąłem na Flynna, ale był tak skoncentrowany, że nie zauważył.Pochylił się do przodu, przekrzywił głowę i uśmiechnął się.– Jak się nazywasz? – spytał po prostu.Chłopak odwzajemnił uśmiech.– Danny.– Jak masz na nazwisko, Danny?W pokoju było tak cicho, że prawie słyszałem bicie swojego serca.Nie zmieniając wyrazu twarzy, chłopak spojrzał na Flynna i powiedział:– Danny.Flynn pokiwał cierpliwie głową.– Danny to twoje imię.Masz też nazwisko.Ja mam na imię Howard.– Howard – powtórzył chłopak.– Właśnie.Na imię mam Howard.Na nazwisko mam Flynn.Ty na imię masz Danny.Jak masz na nazwisko?W oczach Danny’ego błysnęło zrozumienie.Potrząsnął głową.– Danny – powtórzył.Tylko to wiedział i być może tylko tak się nazywał.Przez pół godziny patrzyłem, jak Flynn stara się dowiedzieć, skąd Danny pochodzi i co wie o człowieku, który dał mu nóż.Niestety, chłopak zdawał się nic nie wiedzieć o swojej przeszłości.Niewinny jak dziecko, którym był, żył chwilą, która nie miała dla niego początku ani końca.Pamiętał mnie, pamiętał, że byliśmy razem w tym pokoju, ale nie potrafiłby powiedzieć, czy to było rano, czy rok temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]