[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zawsze gdy mówili o sobie nawzajem, robili to bardzo ostrożnie, mając się na baczności i posługując się własną osobą niczym tarczą.Przekonałem się o tym zresztą tamtego popołudnia, gdy próbowałem wypytać Gabora o książęce zajęcia.Zaczął robić uniki, udając skromnego szofera, który właściwie tylko prowadzi samochód, a jeśli akurat nie siedzi za kierownicą, ma obowiązek czekać i nie zwracać na siebie uwagi.Była to jednak udawana skromność.Swym zachowaniem Gabor w nad wyraz kulturalny sposób dawał mi do zrozumienia, że nie mam prawa wtykać nosa w nie swoje sprawy.Wizyta księcia zakończyła się w dwójnasób pomyślnie.Po pierwsze, Junio i pan Tasso wybrali książki, za które gotowi byli zapłacić kolejne szesnaście tysięcy lirów, a po drugie, książę zaprosił Montse na podwieczorek w podzięce za jej uczynność.PanFâbregas uważał, co prawda, że nieco za wcześnie na pierwszą randkę, ale Olarra przypomniał mu, iż książę jest bohaterem hiszpańskiej wojny domowej, czym nie może się pochwalić żaden mieszkaniec akademii, nawet on sam.Nie należało też zapominać o korzyściach, jakie związek Montse z księciem i przedstawicielem czarnych koszul w jednej osobie, obracającym się w najwyższych faszystowskich sferach, mógł przynieść naszej instytucji.Przyznaję, że za wszelką cenę próbowałem wkręcić się na ten podwieczorek, ale pan Tasso pozbawił mnie miejsca w samochodzie.–Italia może, co prawda, pomieścić pięć osób, ale tylko w wyjątkowychprzypadkach.Nieelegancko byłoby przecież posadzić młodą damę między dwomakawalerami – usprawiedliwiał się Gabor.Pożegnawszy orszak na dziedzińcu przed kościołem San Pietro in Montorio i puściwszy oko do Montse, by przypomnieć jej naszą wspólną tajemnicę oraz misję, której się podjęła, zdecydowałem się poszukać schronienia na tarasie.Zastałem tam Rubińosa, który słuchał Radia Watykańskiego.Był najwyraźniej oszołomiony czymś, czego się właśnie dowiedział.–Panie stypendysto, czy pan rozumie Kościół? – zagadnął.–Oj, Rubińos, jeszcze się taki nie urodził, kto zrozumiałby Kościół – odparłem.–Też tak sobie myślę, ale czasem zastanawiam się, czy jest to zachowanie godne prawdziwego faszysty.Guillén twierdzi, że faszysta powinien ślepo wierzyć dowódcom i Kościołowi, bo na wojnie potrzebna jest przede wszystkim wiara, a zaraz potem posłuszeństwo.Rubińos mówił o swym bezpośrednim przełożonym, kapralu José Guillenie, żołnierzu o religijnym powołaniu i chorych poglądach.–Może wcale nie jesteś faszystą.Nie wziąłeś tego pod uwagę?Rubińos odczekał kilka sekund, po czym odpowiedział pytaniem na pytanie:–Skoro nie jestem faszystą, to kim?–W obliczu wielkich tragedii wszyscy jesteśmy nikim, Rubińos.Teraz właśnie jesteśmy nikim, po prostu rozbitkami.–Guillen powiedział też, że indywidualizm to najgroźniejszy nowotwór współczesnego społeczeństwa.–Guillen ma głowę pełną sieczki, politycznych haseł, które powtarza jak papuga.Problemem naszego społeczeństwa jest nie model państwa, ale brak sprawiedliwości i podstawowych praw.–Z pana to niezły komuch, panie stypendysto.Gdyby Olarra to usłyszał, miałby się pan z pyszna.Nic nie sprawiłoby mu większej frajdy niż rozstrzelanie kogoś w ogrodach akademii.Marzy o zorganizowaniu najprawdziwszego auto da fe, by poczuć się jak na wojnie.–Olarra to również nikt – stwierdziłem.Rubińos uśmiechnął się do mnie szelmowsko na znak, że podziela moje zdanie.–W końcu okaże się, że nie rozumiem Kościoła, bo nie rozumiem ludzi –skwitował.Rubińos miał rację: niełatwo zrozumieć ludzi.Przynajmniej póki udają wiecznych malkontentów i nie chcą się opamiętać.Oparty o balustradę dopełniłem tradycji i przeliczyłem wieże oraz kopuły odcinające się na tle sinego nieba, choć w rzeczywistości próbowałem wypatrzyć miejsce – jakby było to w ogóle możliwe – gdzie Montse i Junio raczyli się właśnie podwieczorkiem.Ale nie, to było niemożliwe, mimo że ciekawość kazała mi wyobrażać ich sobie w tym lub w innym miejscu, w tej lub w innej pozie, rozkoszujących się szczęściem, które parzyło mnie od środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]