[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Samuel sprawiał wrażenie niepewnego, do której z grup się przyłączyć, więc szedł pomiędzy nimi, podczas gdy doktor Lowe trzymał się blisko Lennoksa.Jedynym dźwiękiem w lesie był szelest liści i gałązek pod stopami.Dopiero po chwili Lennox przerwał milczenie:- Tyle są warte wasze leki.- Nie rozumiem?- Myślałem, że mają usypiać.- Tylko w tym sensie, że uspokajają pacjenta na tyle, by mógł zasnąć.- Szkoda, że mi tego lepiej nie wyjaśniłeś - rzekł Lennox, oglądając się przez ramię.- Przepraszam, Sylwio.Gdybym wiedział, spróbowałbym znaleźć dla ciebie coś innego.Sylwia nie odpowiedziała, być może nadal ogłuszona.Margo natomiast krzyknęła:- Jak śmiesz się do niej odzywać po tym, jak nafaszerowałeś ją prochami! Własną córkę! Modliłam się o twoje zdrowie, ale już nie będę.Za daleko od nas odszedłeś, żeby wrócić.- Słusznie.Będziecie musieli mnie dogonić.- Lepiej trzymaj się z daleka.Na moment głos Margo zaplątał się gdzieś między drzewami, jakby osobiście odebrały jej reprymendę.Jedyną odpowiedzią Lennoksa, jeśli można to uznać za odpowiedź, były słowa skierowane do lekarza:- Jak myślisz, po co to tutaj rosło, nim je zniszczyli?- Zniszczyli?.- Czy to echo?.Nie pierwszy raz słyszę tu coś takiego.- Obrócił głowę ku drzewom i zmasowanej ciemności, która zdawała się z nich wyłaniać, zarazem je otulając.Może dzielił się komentarzami z lasem, a może nawet las podpowiedział mu, co dodać: - Spróbuj ponownie.Po co rosły tutaj te porosty?- Pewnie były częścią ekosystemu, jak cała reszta - powiedział doktor Lowe w równym stopniu do Sama co do Lennoksa.- Nic nie rozumie, prawda, Sylwio?- Ona z tobą nie rozmawia - obwieściła Margo tak szybko, że Sylwia nie zdążyłaby odpowiedzieć, nawet gdyby chciała.- I nie ma zamiaru wysłuchiwać twoich farmazonów.- Nie to nie.Farmazonów?.Spróbuj coś pojąć, póki tu jesteś.Tak będzie łatwiej - rzekł, wskazując za plecy kobiet, jakby przyzywał na pomoc pożerającą las ciemność.- Nie rozumiecie? One miały nam to ułatwić.Przygotować nasze umysły.Zatrzymał się na skraju lasu, jakby nie miał ochoty go opuszczać.Sylwia zachwiała się, a Margo krzyknęła na męża:- Zejdź nam z drogi!Doktor Lowe schwycił Lennoksa za ramię w blasku reflektorów nadjeżdżającej ciężarówki.Kiedy przetoczyła się z hałasem i mężczyźni przekroczyli metalową barierkę, Margo i Heather przeprowadziły przez drogę Sylwię.Heather nie miała czasu, aby się poddać wrażeniu, że pozostawiają za sobą coś więcej niż zwykły las, i pozbyła się go, gdy tylko dotarły do bramy.Mężczyźni przystanęli na początku podjazdu, jakby ich przedłużone cienie spajały ich z lasem.Żwir sprawił, że cień Lennoksa stał się łuskowaty niczym pień.Podobnie było z Samem.Na cień lekarza nie zwróciła uwagi.- Zawiadomię wszystkich, że można przerwać poszukiwania - powiedział tymczasem Lowe.Lennox podszedł do rozkładanego fotela pozostawionego na trawniku.- Posiedzę tu chwilę.- Sylwia bardziej potrzebuje odpoczynku - zaoponowała Margo.- A nie ma zamiaru siedzieć z tobą.Ona jednak najwyraźniej miała taki zamiar, a przynajmniej nie przeszkadzało jej to, bo ruszyła chwiejnie w stronę fotela.Margo posadziła ją jak najdalej od Lennoksa, po czym usadowiła się między nimi i obdarzyła męża wściekłym grymasem.- Posiedzą państwo tu, aż wrócę? - zapytał doktor Lowe i nie czekając na odpowiedź, ruszył pospiesznie przez trawnik.Margo pochyliła się do przodu i spoglądała żałośnie na twarz Sylwii.Nagle coś dostrzegła.- Jezu! - zawołała.- Co to jest? To dlatego nie słyszysz?Heather zdołała jedynie zauważyć, że uszy Sylwii są ciemne nie tylko z powodu cienia, a matka już wyciągnęła ze swej mikroskopijnej torebki chusteczkę, zwilżyła skraj miękkiego materiału i łagodnie wcisnęła go w lewe ucho córki.Część wydłubanej substancji osunęła się po policzku Sylwii i spadła na fotel.Margo przyjrzała się dokładnie brzegowi chustki i obróciła głowę do Lennoksa.- Coś ty jej zrobił? - wybuchnęła.- Przecież to błoto!Choć głos matki był niski z furii, Sylwia skinęła głową i wysunęła poczerniały język, by wytrzeć go o palce.- Fakt.Błoto.Jej beznamiętność tylko wzmogła furię Margo.- Odpowiedz! - zażądała od Lennoksa.- Sama może ci powiedzieć, prawda, Sylwio? Powiedz jej, dlaczego musiało tak być.Sylwia wciąż czyściła sobie język.Jej przytłumiona odpowiedź zabrzmiała dość dziecinnie:- Nie wiem, czy wiem.- To pewnie przez te lekarstwa, które ci dałem.Przepraszam.Przypomnij sobie, cośmy słyszeli.Margo odwróciła się do niego plecami, opuszczając jedno ramię na znak odrazy.- Chodź, Sylwio.W środku będzie przyjemniej.Sylwia otrzepała rękoma przód dżinsów, ciemnych nie tylko od cieni, lecz także od błota.- Próbuję sobie przypomnieć! - zaprotestowała jeszcze bardziej dziecinnie.- Grób.- Czyj grób? - wykrzyknęła Margo.- Zaraz zacznę żałować, że nie twój, Lennox!- Mój - odezwała się Sylwia.- Chcesz powiedzieć, że on.- wykrztusiła Margo.- Dokończ, tato - poprosiła Sylwia.- Grób będzie kołyską - dokończył, spoglądając na nią niemal równie błagalnie.Sylwia przejechała palcami po języku i obejrzała je, po czym strzepnęła ziarenka piasku.- Przepraszam.Nie rozumiem.- I ciesz się, inaczej byłabyś równie stuknięta jak twój ojciec - rzekła Margo, otaczając ją ramieniem.- Odsuń się od niego.- Nie, Sylwio - zaoponował Lennox.- Przez to zapominam.Pomóż mi sobie przypomnieć.- Jak? - zapytała podobnym tonem Sylwia, a po jej ubłoconym policzku spłynęła łza.- Nigdzie z tobą nie pójdzie - oznajmiła Margo, przygarniając Sylwię.- Wybaczcie zatem, że pójdę sam.Ten poryw dumy wydał się Heather czystą retoryką, nie zdążyła więc zareagować, gdy ojciec nagle podniósł się z kucek.Zdążył już ruszyć szybkim krokiem w stronę bramy, nim zawołała:- Tato, zaczekaj! - choć nie miała pojęcia, na co miałby czekać.Kolejną sekundę straciła, dając Samowi znak, by ruszył za dziadkiem, a jeszcze jedną dodając: - Szybko!Lennox był już blisko obwodnicy, kiedy wreszcie za nim ruszyli.Usłyszał ich i przebiegi przez bramę, jakby próbował naśladować swój wydłużony, brykający cień.Gdy Heather usłyszała grzmot, w pierwszej chwili wydało jej się, że dobiega z lasu.Była gotowa uwierzyć, że ciemność, pod którą skryły się drzewa, zaczyna odsłaniać swoją prawdziwą twarz.W następnej chwili zrozumiała, co słyszy.- Tato! - nieomal wrzasnęła.Nie zawahał się, a może nawet przyspieszył.Wypadł na drogę.Światła nadjeżdżającej ciężarówki otoczyły go poświatą, a ryk klaksonu brzmiał jak fanfara.Lennox stanął jak wryty.Nie ruszał się z drogi z tułowiem wykręconym w stronę samochodu i rękoma rozwartymi w parodii uścisku i w takiej pozycji został zmieciony z odgłosem przypominającym uderzenie wielkiego bębna, przelatując przez barierkę, jakby go składano lasowi w ofierze.Poświata zniknęła, a ciało rozpłaszczyło się na linii pierwszych drzew.Kiedy ciężarówka ze stękaniem i sapaniem zatrzymała się w końcu w żywopłocie za Arbour, Heather drżała już nie tylko od grudniowego chłodu.Przez moment była pewna, że trzask łamanych gałązek dobiega od leżącego po drugiej stronie drogi powykręcanego kształtu, którym tylko raz wstrząsnęły drgawki, po czym znieruchomiał jak las.17Święto przesilenia zimowegoWigilia byłaby spokojna, gdyby nie wiatr od strony lasu.Ilekroć się wzmagał, Heather widziała, jak drzewa wykrzywiają swe obnażone szpony, i mimowolnie szykowała się na uderzenie zimna sięgającego przez łąkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]