[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieuczęszczane drogi do rancza B-Lazy-B stały się wręcz nieprzejezdne.I choć istniało na nim lądowisko dla helikopterów, to nie zostało wyposażone w pas startowy.By się tam dostać, należało mieć helikopter, konia lub samochód terenowy z dodatkową parą opon i wyciągarką.Ale nawet wtedy nadal można było mieć trudności z dotarciem w to miejsce.Z najbliższego miasteczka do B-Lazy-B było siedemdziesiąt kilometrów jazdy po wybojach i koleinach polnych dróg, wijących się przez chaszcze i lasy aż do samego rancza.Nieruchomość była wystawiona u agenta przez dwa lata, a jego cena wywoławcza spadała z czterech na trzy, aż do dwóch milionów dolarów.W końcu Wilson wynegocjował cenę na milion sześćset, kładąc na stół dziesięć procent i załatwiając sobie kredyt hipoteczny w banku, w którym zdeponował akcje Roche.Ledwie na umowie kupna wysechł tusz, a już Wilson zaczął robić zapasy.Zakupił wystarczającą ilość propanu, by zagwarantować sobie ciepło w zimie na wiele lat.Wypełnił zbiornik ropą naftową do zasilania całej kolekcji generatorów wyprodukowanych przed 1975 rokiem.Ta ilość ropy wystarczyłaby mu na produkcję prądu non stop aż do ponownego przyjścia Jezusa na ziemię.Firma transportu lotniczego ze Sparks dostarczyła większość tego, czego potrzebował, łącznie z wielkimi szpulami kabli energetycznych i wiązek stali konstrukcyjnej.Nie było to żadnym zaskoczeniem, że ludzie zaczęli gadać.A szczególnie paplano w barze Wiadro Krwi w „pobliskim” Juniper, położonym około stu kilometrów od rancza.Paczka przyjaciół z okolicy grała w karty i piła whisky, przepijając ją piwem.Podstarzały hipis - poszukiwacz złota, który kazał się nazywać Kijas - był pierwszym, który poruszył ten temat:- Co on tam, kurwa, kombinuje?Kowboj siedzący obok, fan Toma Waitsa, uśmiechnął się i zanucił:- Jeee, co on tam robili.? - ale ta aluzja pozostała niezauważona.Przy ladzie baru stał ufolog - Vaughn Stein, który przyjechał aż z Provo w poszukiwaniu tajnego poligonu wojskowego zwanego Obszarem 52.Zachichotał i odezwał się takim tonem, jakby znał prawdę:- Słyszałem, że jest jednym z tych cwaniaków, co gapią się na kozy.Kijas skrzywił się.- Coooo?- W Forcie Bragg - zaczął wyjaśniać ufolog - zabijają kozy wzrokiem.Bar wypełniły okrzyki niedowierzania.W rogu salonu sprzedawca nawozu o ksywce Pielgrzym wrzucał ćwierćdolarówki do jednorękiego bandyty.- Gówno prawda! - wykrzyknął, nawet nie odwracając głowy w ich kierunku, ani też nie przerywając regularnego pociągania za dźwignię automatu do gry.- Jeśli on cokolwiek będzie tam robić, to na pewno czegoś szukać w ziemi.Pewnie już znalazł jakąś żyłę srebra.- Albo uranu - dorzucił Kijas.- Słyszałem, że.- Gówno słyszałeś - odezwał się barman, nalewając sobie do kieliszka likier Drambuie.- On nazywa się Jack Wilson i nie będzie niczego wydobywał z ziemi.Gracze odwrócili się w jego stronę.Gdy barman przemawiał, wszyscy zawsze słuchali.Był nadwrażliwcem i gdy wyczuł, że jest ignorowany przez ludzi, wcześniej zamykał bar.- No dobrze, ale skoro nie kopie, to co tam będzie robił? - drążył temat Kijas.Barman cmoknął.- On jest, jakby to powiedzieć, ekscentrykiem - Kijas dał mu kuksańca, jakby chciał powiedzieć: „Przecież wszyscy o tym dobrze wiemy”.- Kupił sobie kilka starych motorów - ciągnął dalej barman.- Parę indianów.i jednego nortona shadow.- Przecież to tylko hobby - stwierdził ufolog - a to nic nie mówi o tym, co on tam konkretnie robi.Barman spojrzał na niego.- To żaden sekret - oświadczył.- Obserwuje gwiazdy.Pielgrzym zamarł.Z przesadzonym wyrazem niezrozumienia odwrócił się od jednorękiego bandyty i zapytał:- Co robi?Barman przecierał blat brudną ścierką.Po chwili podniósł wzrok.- Rozmawiałem z Chopperem Charliem.W Sparks.- To ten od helikoptera - wtrącił Kijas.- No właśnie - odrzekł barman.- Jest mocno walnięty - zaśmiał się von Stein.- Niech sobie będzie - stwierdził barman - ale powiedział mi, że przewozi mu dużo różnego gówna na ranczo.- A co takiego? - dopytywał się ufolog, a jego głos był aż gęsty od podejrzeń.- Pręty zbrojeniowe, sprężyny.- Sprężyny? - niedowierzał Pielgrzym.Masz na myśli sprężynujące sprężyny? Barman skinął głową.- Wielkie.Przemysłowe, wielkości ponad dwustulitrowych beczek.- Co on z tym, kurwa, będzie robił?- Już wam mówiłem - powtórzył barman - będzie oglądał gwiazdy.Teraz gapili się na niego wszyscy klienci.Żaden z nich nie miał pojęcia o czym on mówi, a to było właśnie to, co lubił najbardziej.W końcu westchnął i wyjaśnił:- Właśnie dlatego tu zamieszkał - spojrzał na sufit żółty od dymu miliona papierosów i dodał: - Bo mamy tu czyste niebo.Bo jesteśmy daleko od miasta.- Ale.- Kupuje teleskop.Wszystko opowiedział Charliemu.Nie jakieś domowe fiku-miku, przez które byście tylko podglądali sąsiadów.To ma być model Wemher von Braun.Ma mieć jakieś czterdziestocalowe lustro, czy coś takiego.- O czym ty gadasz? - wtrącił ufolog.- Mówię wam tylko to, co powiedział mi Charlie.- A co to ma wspólnego ze sprężynami? - nalegał na wyjaśnienia Kijas.Barman westchnął po raz drugi, dając im do zrozumienia, jak bardzo ich ciemnota wystawia jego geniusz i cierpliwość na próbę.- Jeśli patrzycie na gwiazdy, galaktyki i inne kosmiczne gówno, musicie mieć stabilne fundamenty albo gówno zobaczycie.Jakiekolwiek drgania - przejeżdżająca ciężarówka albo pierdnięcie myszy - i koniec! Cokolwiek, na co patrzyliście, już tego nie ma! W jednej chwili patrzycie na Wielką Niedźwiedzicę, przebiega mysz i jesteście zgubieni w kosmosie, moi przyjaciele.Zgubieni.W.Kosmosie! Teleskop jest wrażliwy na drgania!- Nadal nie wiem, po co mu te sprężyny - przyznał zrezygnowanym głosem Kijas.Barman potrząsnął głową.Jego klienci byli krzyżem, który musiał nieść.- Powiem ci to wielkimi literami! On chce unieść wieżę obserwacyjną i osadzić ją na sprężynach.Żeby nie było wibracji.I mieć takie prywatne obserwatorium.Oczy ufologa latały z podniecenia.- Wiedziałem! To jak w ambasadzie w Moskwie! Szpiedzy mają tam specjalny pokój na sprężynach! W ten sposób nikt nie może ich podsłuchać - przerwał.- No niby może podsłuchiwać.Ale nie będzie nic słyszeć! Bo nie ma żadnych wibracji! Ten gość, Wilson, pewnie sam jest jakimś szpiegiem.Kolesie przy stoliku do pokera spojrzeli na siebie i zmarszczyli czoła.Barman podniósł kieliszek i powiedział:- Klaatu verada nikto, człowieku.To był bardzo pracowity okres dla Wilsona.W weekend pojechał do Reno i znalazł tam grupę meksykańskich robotników, którzy - jak każdego ranka - czekali na jakąś pracę na parkingu przed 7-Eleven.Było ich czterech i nie mieli nic przeciwko temu, że będą pracować gdzieś daleko, jeśli zapłata będzie godziwa.I była.W międzyczasie Wilson zakupił dużo zapasów na przyszłość: opony, nasiona i mrożoną oraz suszoną żywność.Narzędzia i wolno rozładowujące się akumulatory, ubrania, książki i zszywacze.Mąkę, ryż i systemy do oczyszczania wody.Przed Busted Flush Casino spotkał dziwkę, która chodziła w tę i z powrotem po ulicy.Chciała pięćdziesiąt dolców za numerek, ale Wilson dał jej stówę, tylko za to, żeby zaprowadziła go do lekarza, który wypisuje recepty i nie zadaje zbędnych pytań.Dwie godziny później miał recepty na percocet, cipro, valium i kilka innych leków.Resztę mógł kupić bez recepty.Czego nie dało się przewieźć pick-upem, dostarczył helikopterem [ Pobierz całość w formacie PDF ]