[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A niedługo później Lucie wyszedł z baru i obydwaj z Poke’em zaczęli rozbierać stragan.Trzeba było czekać na jutrzejszy dzień.*Kapitan Terrell miał szczęście.Kiedy wyszedł na plac przy Klubie Pięćdziesięciu, Rodney Branzenstein wyłaniał się właśnie ze swojego rollsa.Branzenstein był jednym z członków założycieli Klubu.Znakomity brydżysta był również wybitnym adwokatem.Obaj uścisnęli sobie ręce.- Co pan tu robi, Frank? Chyba pan mi nie powie, że chce się zapisać do tego przybytku?- Przyszedłem po informacje - odparł Terrell.Branzenstein uśmiechnął się.- No, to jestem do dyspozycji.Chodźmy przy okazji napić się czegoś.- Wolałbym pogadać w pańskim szałowym wozie.Wydaje mi się, że wizyta policji w tym przybytku, jak pan to mówi, zrobi raczej kiepskie wrażenie.- Może ma pan słuszność.Wyprzedzając Terrella, Branzenstein podszedł do samochodu, otworzył drzwi i usiadł.Terrell obszedł dokoła rollsa i siadł obok adwokata.- Wspaniały wóz! Telewizor, telefon, klimatyzacja, bar.- Tb symbole powodzenia, pan wie.Między nami mówiąc, wolałbym prowadzić avisa.Ale słucham pana, Frank.Terrell przedstawił mu sprawę.- Poke Toholo? Tak, przypominam sobie.Dobrze prezentujący się chłopak.Potrafił przyrządzać najlepsze cocktaile w Paradise City.Problem polegał na tym, że ten stary pederasta Hansen nie potrafił trzymać łap przy sobie i chłopak musiał odejść.- Tak przypuszczałem.A jaki był stosunek innych członków Klubu do tego chłopaka?Branzenstein wzruszył ramionami.- Dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu z nich uważa kolorowych po prostu za małpy.Jeśli chodzi o mnie, to lubię Indian, ale większość członków Klubu traktuje ich jak wytresowane zwierzęta.- A czy Toholo miał jakieś kłopoty z panią Dunc Browler? Branzenstein zmrużył oczy.- Muszę się zastanowić.Tak, istotnie.To była przykra, stara kobieta.Tylko dwie rzeczy miała w głowie: swoją suczkę i brydża.Któregoś dnia, jak pamiętam, grałem przy innym stole.Jakieś trzy miesiące temu.może trochę więcej.Krótko mówiąc, Toholo przyniósł drinki, a ona wtedy kazała mu wyprowadzić psa, żeby się wysiusiał.Toholo odpowiedział, że nie może opuścić baru.Nie słyszałem całej ich rozmowy.Nie okazał się jednak tak usłużny, jak pani Browler sobie życzyła.Zapewne potraktowała go jak Murzyna.- I co się stało?- Tamci trzej partnerzy pani Browler powiedzieli Toholo, żeby wyszedł z psem i nie był bezczelny.No i wyprowadził psa.- Jak nazywali się ci trzej gracze?- Riddle, McCuen i Jefferson Lacey.Terrell zastanawiał się.- Wygląda na to, że to wszystko się wiąże, co? - mruknął w końcu.- McCuen, Riddle, jego przyjaciółka i pani Browler nie żyją.Chciałbym więc pogadać z Jeffersonem Laceyem.Branzenstein skinął głową.- Nie ma problemu.Jest tu na specjalnych prawach.Ma w Klubie garsonierę.Chce pan, żebym go panu przedstawił?- Odda mi pan wielką przysługę.Ale kiedy Branzenstein zapytał portiera, czy Lacey jest u siebie, dowiedział się, że wyszedł przed półgodziną.Ani Branzenstein, ani Terrell nie mogli domyślić się, że właśnie w tym momencie Jefferson Lacey, z twarzą zmienioną ze strachu, przyklejał kopertę z pięciuset dolarami pod automatem telefonicznym w hallu na dworcu.*Meg drwiła sobie ze wszystkiego, kiedy wchodziła do gwarnego hotelu Excelsior, którego klientelę tworzyli biedniejsi turyści.Poprzedniego wieczoru Chuck zawiadomił ją, że rano będzie musiała zabrać pięć kopert z pięciu różnych kabin telefonicznych.- Tym razem będziemy kąpać się w forsie, mała - powiedział.- A ciebie czeka wielkie odkrycie.Wiesz, jakie?Meg siedziała na brzegu łóżka ze wzrokiem utkwionym w wytarty chodnik i nie powiedziała ani słowa.- No, co jest, mała? Masz watę w uszach?Słysząc groźbę w głosie Chucka, podniosła głowę i zapytała obojętnie: - Jakie odkrycie?- No, jesteś bliska zrobienia odkrycia podobnego do tego, którego dokonał.Jak mu tam? Kolumb.Dotarłaś do ziemi obiecanej.Znalazłaś opiekuna z forsą!Popatrzyła na niebo, które widać było przez otwarte okno.Różowe chmury stawały się powoli purpurowe.Zachodziło słońce.- I tym opiekunem z forsą jesteś ty?- Tak, właśnie ja - odparł Chuck, śmiejąc się.- Wszystkie dziewczyny na tym paskudnym świecie szukają opiekuna, a ty trafiłaś w dziesiątkę.Ty już znalazłaś.mnie!Meg wpatrywała się dalej w chmury, które zachodzące słońce barwiło krwawym blaskiem.Chuck zapalił znowu papierosa.- Bieda z tobą przez tę twoją pustkę w głowie.Ale na szczęście dla ciebie, ja mam rozum.Jutro odwiedzisz pięć kabin i z każdej zabierzesz pięćset dolarów.Ile to jest razem? No, powiedz mi całą sumę.Meg wzruszyła ramionami.- A komu i do czego to potrzebne? Wiesz, nudzisz mnie.Chuck uderzył ją.Upadła w poprzek łóżka z piekącym policzkiem.- Powiedz, ile to jest razem! - krzyknął wściekły.- Ile to będzie, jak się doda.Skierowała na niego spojrzenie, głaskała policzek.Od bladej skóry odbijał czerwony ślad palców Chucka.- Nie wiem i gwiżdżę na to!Zamknęła oczy i otrzymała drugi policzek.- Ile to jest razem, mała?Z zamkniętymi oczyma czekała nieruchoma i drżała.- Dobrze.Niech będzie.Jeśli jesteś taka głupia! - rzekł Chuck ze wstrętem.- Chcesz, żebym ci coś powiedział? Nudzisz mnie! Nie masz ani krzty ambicji.Jutro uzbierasz dwa i pół tysiąca dolarów! Wtedy pojedziemy razem.Z tą całą forsą.Zrozumiała nagle, co znaczą te słowa, i zaświtał jej promyk nadziei Otworzyła oczy.- A on? - spytała.- Popatrz! A jednak masz coś w głowie - mruknął Chuck drwiąco.- Powiem ci: to są pierwsze inteligentne słowa, jakie powiedziałaś, odkąd cię znalazłem.Znalazłem.Meg pogrążyła się w kontemplacji brudnego sufitu.On mnie znalazł.Jak zabłąkanego psa albo zagubionego kota.Tak.istotnie taka była.Zabłąkana, zagubiona.- No.czy ty przestaniesz się zachowywać jak głuchoniema i zaczniesz mnie słuchać?Dobrze było tak wyciągnąć się na łóżku, wieczorny wietrzyk wpadał przez otwarte okno i pieścił jej policzek, płonący i bolesny.Nie wymagało to żadnego wysiłku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]