[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wczorajsze poszerzanie ścieżki przez pierwszy pluton nic nie dało.Nie mieli teraz czasu, by się rozciągać w pojedynczy szereg.Ludzie przedzierali się przez gąszcz po obu stronach ścieżki, potykając się o pnącze i korzenie, z podrapanymi i pokaleczonymi twarzami, rąbiąc maczetami, gdy było trzeba.Po stu jardach byli tak wyczerpani, że musieli zatrzymać się i odsapnąć.Kiedy dotarli do początku ostrzeliwanego terenu, dostali ogień po raz pierwszy.Pozostało im teraz trochę mniej niż sto jardów do przejścia.Było zdumiewające, jak mało naruszył dżunglę ogień zaporowy artylerii.Było trochę widniej, mogli sięgnąć wzrokiem trochę dalej przed siebie i leżało trochę świeżo powalonych drzew.To wszystko.Sierżant Beck wyznaczył drużynę Dolla na szpicę drugiego plutonu i Doll natychmiast postanowił, że sam pójdzie na jej czele.To właśnie on ich zatrzymał, kiedy zobaczył pierwsze ślady ostrzału.Doll rzeczywiście nie poszedł poprzedniego wieczora do porucznika Banda w sprawie Fife’a.W drodze do stanowiska dowodzenia nagle rozzłościł się na Fife’a za to, że go sprowokował do zaproponowania mu miejsca w drużynie.Kiedy Doll doń podchodził, nie miał zamiaru tego zrobić, ale Fife jakoś podstępnie go nakłonił.A Doll najbardziej nie lubił, kiedy go do czegoś sprowokowano czy podstępnie nakłoniono.Wolał uczciwe podejście.Rozgniewany, zatrzymał się na chwilę, żeby pogadać z Chudym Culnem.Oczywiście nie wspomniał o Fifie.Kiedy odchodził od dołu Culna, był już zdecydowany.I nadal czuł to samo dzisiaj, kiedy szedł na czele swej drużyny z dwoma granatami przyczepionymi do pasa.Przecież to nie byłoby w porządku wobec jego zastępcy, starszego szeregowca, prawda? Drużyna Dolla była pierwsza we wszystkim.Dlatego brał na siebie więcej ciężkiej roboty, niż musiał, jak choćby maszerowanie dzisiaj na czele swojej szpicy, i chciał, żeby o tym wiedziano.I teraz, gdy się obrócił do idącego za nim żołnierza, by podał dalej do Becka, że chyba zbliżają się do celu, uśmiechnął się doń uspokajająco.Właśnie w tym momencie karabin maszynowy gdzieś przed nimi otworzył terkotliwie ogień.Jak jeden mąż, pluton dał nura ze ścieżki między liście, część na jedną, a część na drugą stronę.Sam Doll, który wpadł na pień drzewa skacząc na oślep przez zarośla, wylądował prosto na innym żołnierzu, młodym szeregowcu z jego własnej drużyny, nazwiskiem Carol Arbre.Leżąc już na brzuchu, kiedy Doll, na wpół ogłuszony, odbił się od drzewa, Arbre nie przypuszczał, że ktoś mu się zwali na plecy, a oto Doll, z kroczem przywartym do miejsca złączenia mocno ściśniętych półdupków Arbre’a, legł na nim w klasycznej pozycji pederasty.Arbre, młody człowiek o raczej dziewczęcej budowie i dziewczęcym wyglądzie, którego stale klepano po zadku żartem czy może nie żartem, zmuszony był przez całą swoją wojskową karierę wściekle protestować przeciwko takim niegodnym praktykom.Ze względu na tę jego dziewczęcą budowę ludzie nie mogli uwierzyć, że nie ma homoseksualnych skłonności.Teraz obrócił głowę, zerknął przez ramię na Dolla, zaczerwieniony z zakłopotania, i wściekle marszcząc brwi, powiedział zdławionym głosem:– Złaź zaraz ze mnie!Doll, jeszcze trochę ogłuszony po uderzeniu głową o drzewo, potrzebował paru sekund, żeby pozbierać rozproszone myśli.Jednocześnie, chociaż oszołomiony, był świadom, że jego krocze przywiera do jeszcze mocniej teraz ściśniętych półdupków leżącego pod nim Arbre’a.Potrząsnąwszy kilka razy głową odtoczył się pełnym obrotem w prawo podpierając się kolbą karabinu, aby nie nabrać błota do lufy, a jednocześnie mieć nagotowaną broń przed sobą.I właśnie wtedy usłyszeli to zbyt szybkie, morderczo miękkie szu – szu – szu, które znali tak dobrze, i dokoła oraz między nimi zaczęły spadać i wybuchać pociski z moździerzy.Jednakże mimo moździerzy w Dollu trwało wspomnienie jego krocza przyciśniętego do – prawdę mówiąc – nader słodkich, dziewczęcych pośladków Carrie (ma się rozumieć, przezywali go Carrie) Arbre’a.Pociski nadlatywały ciągle.Doll usłyszał krzyki paru ludzi gdzieś w tyle.Jeszcze bez tchu i trochę otumaniony po zderzeniu z drzewem usiłował pomyśleć, co robić.Z zadowoleniem spostrzegł, uprzytomnił sobie nagle, że to odrętwienie, które czuł w ostatnich stadiach wielkiej bitwy w zeszłym tygodniu, powraca mu teraz szybko – w istocie rosło niepostrzeżenie, odkąd wyruszyli ze Wzgórza 210.Sprawiało, że umysł miał czysty i chłodny, nasycony radosną krwiożerczością.Rozchodziło się po nim całym tworząc zwartą, nieprzeniknioną warstwę pomiędzy nim a dławiącym strachem, który mu nie pozwalał przełknąć śliny, kiedy przywierał do ziemi.Nie potrafił dokładnie rozeznać, jak daleko jest ten cekaem (do którego przyłączył się teraz drugi gdzieś indziej).Zastanawiał się, czy warto podpełznąć do niego z jednym czy dwoma ludźmi oraz kilkoma granatami i zobaczyć, czy zdołają dotrzeć dość blisko, aby je rzucić.Z tej zadumy wyrwało go energiczne pociąganie za lewą stopę.Obejrzał się.Sierżant Beck przyczołgał się z końca plutonu.Kiedy Doll zatrzymał kolumnę, Beck natychmiast sprawdził kompas pozwalając swojemu nowemu porucznikowi Tommsowi udawać, że w czymś pomaga; ostatecznie to go nic nie kosztowało.Mocno niedokładnej mapie, którą mieli, nie można było zbytnio ufać.Wysłuchali wczorajszych opisów Culna i Payne’a, ale Beck zawsze instynktownie odnosił się z podejrzliwością do objaśnień innych.Wolał swoje własne dwoje oczu i już teraz (zanim mógł doń dotrzeć meldunek od Dolla, czemu przeszkodził cekaem) był prawie pewny, że są całkiem blisko Morskiego Ślimaka.Kiedy zaczęły spadać pociski z moździerzy, postanowił iść naprzód, by się przekonać, dlaczego Doll ich zatrzymał jeszcze przed cekaemem.Beck, podobnie jak Doll, stwierdził ze zdziwieniem, że ta poprzednia, dziwna drętwota już czekała i że go szybko ogarnęła pozostawiając temu, co w nim było najlepsze, swobodę działania.Dobrze było to wiedzieć.Widocznie przychodziła prędzej w miarę praktyki.Żadnych uczuć bez Płacy od Czucia! On także odczuwał morderczą krwiożerczość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]