[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trudno, co się stało, to się nie odstanie.Oszukano nas, lecz z pomocą potężnej magii.Nie ma czego się wstydzić.–Mam w dupie wstyd – odparł Cholla Yi.– Ja chcę tylko się wzbogacić i umrzeć ze starości.Teraz jednak możesz sobie wsadzić całą forsę gdzieś, bo nie widzę możliwości, żeby mi broda posiwiała, jeśli choć słowo o tym, co się stało, dotrze do nieodpowiednich ludzi.–I w ten sposób dochodzimy do uratowanych Konyańczyków.–I w ten sposób dochodzimy do uratowanych Konyańczyków – powtórzył.– Zanim się pojawili, mieliśmy blefować.Wpłynąć pośpiesznie do jakiegoś portu, pokrzyczeć trochę o tym, jacy to jesteśmy ważni w Orissie, uzyskać od nich pomoc i zwiać, zanim się dowiedzą, że to my wypuściliśmy tego diabła na wolność.Ale ten plan – choć i tak naciągany – całkiem upadł teraz, gdy uratowałaś tych ludzi.–Na okręcie nie utrzyma się żadna tajemnica – ciągnął.– Ludzie są za blisko siebie.Konańczycy zorientują się, co zaszło i jak tylko rzucimy gdzieś kotwicę, zaraz puszczą farbę.A wtedy koniec z nami.Spójrz na to z ich punktu widzenia: zasługujemy na najgorszą karę, jaką tylko uda im się wymyśleć.–Może Sarzana utonął… – powiedziałam, wiedząc, że to słaba nadzieja.– Ta szalupa była bardzo mała…Cholla Yi potrząsnął głową.– Tacy podlece nie toną – odparł.Ryby wyplułyby go z powrotem na brzeg.Nie, moim zdaniem, pewnie właśnie teraz dobija do jakiegoś przyjaznego portu i zaraz zacznie szukać zwolenników.–Ale uratowaliśmy konyańską księżniczkę – argumentowałam.– To już coś!–No, to może nie wyłupią nam oczu, tylko zwyczajnie obedrą ze skóry i tyle – odparł ponuro.Zamilkłam, sączyłam wino i w myślach poszukiwałam wyjścia z sytuacji czując się, jakbym waliła pięścią w zaryglowane drzwi.–Ja widzę tylko jedno rozwiązanie – odezwał się pirat.–Jakie mianowicie?Wzruszył ramionami.– Wrzucić ich z powrotem do morza.Utoną, ale i tak przecież zginęliby w czasie sztormu.A my spokojnie popłyniemy do Konyi i poprosimy o pomoc.Nikt się nie dowie, pod warunkiem, że załoga będzie trzymać gęby na kłódkę.Potrząsnęłam głową: – Nie zrobię tego.Cholla Yi w jednej chwili z rozsądnego rozmówcy zmienił się w uosobienie furii: – Na bogów, sam ich potopię, jeżeli się brzydzisz!–Nie morduję cywilów.Ci ludzie nie zrobili nam nic złego.–Ale i tak by pomarli, gdybyś się nie wtrąciła! – krzyknął.Jego dłoń powędrowała do miecza.Skoczyłam na równe nogi i kopnęłam krzesło w tył, by mi nie przeszkadzało.–Ale się wtrąciłam.I już.Jak długo tu dowodzę, włos im z głowy nie spadnie.Wyglądało na to, że admirał zaraz dobędzie miecza i rzuci się na mnie.Byłam w pełni przygotowana, by godnie stawić mu czoła.Po chwili jednak, z wielkim trudem zdołał się opanować.Usłyszałam skrzyp skórzanych pendentów.Rzuciłam spojrzenie za siebie i dostrzegłam w drzwiach zwalistą postać Polillo.Tuż za nią stała Corais.Sprzeczka była tak głośna, że przybiegły sprawdzić, czy przypadkiem nie potrzebuję pomocy.Dałabym sobie radę sama, ale śmierć Cholla Yi by nam nie pomogła.Jedynym rezultatem byłby bunt piratów.–Wewnętrzne walki nie poprawią sytuacji – powiedział Cholla Yi.– Może znajdziemy inne wyjście.Wrócę na swój okręt i się zastanowię.–Ja też będę nad tym myśleć – odparłam.–A zatem spotkamy się jutro, kapitanie? – spytał zimnym, oficjalnym tonem.–Z przyjemnością, admirale – odparłam.Gdy wyszedł, zawołałam obie zastępczynie.– Ile z tego usłyszałyście? – spytałam.–Wystarczająco dużo, by wiedzieć, co nam grozi – odparła Polillo.–Połowa załogi też wszystko słyszała, kapitanie – dodała Corais.– Szczerze mówiąc, nie była to cicha pogawędka.–Musi być jakieś wyjście – powiedziałam.– Chodźmy porozmawiać z lordem Gamelanem.W kilka godzin później, przeanalizowawszy problem ze wszystkich możliwych stron, nawet mag musiał przyznać się do klęski.–Znam jedno zaklęcie zapomnienia – powiedział – ale jest bardzo zawodne i do tego niebezpieczne.Jeśli coś się nie uda, to lepiej by było dla tych nieszczęśników, gdybyśmy ich od razu pozabijali.Poza tym, chyba jeszcze nie jesteś na tyle silna, by je rzucić, kapitanie Antero.–Ale zgadzasz się ze mną, że nie wolno nam skrzywdzić tych ludzi, prawda? – spytałam.–To byłoby tchórzostwo, kapitanie – warknęła Polillo.– Lubię przelewać krew, wszyscy o tym wiecie.Ale nie wezmę udziału w mordowaniu niewinnych.–Walczyliśmy w ten sposób na ulicach Likantu i ja więcej czegoś takiego nie zrobię – dodała Corais, drżąc na wspomnienie cywilów, których wola Archontów popchnęła do walki przeciw nam.Spojrzałam na Gamelana.Wyczuł to i potrząsnął głową: – Nie, ja i tak mam na sumieniu dość grzechów, za które odpowiem po tamtej stronie, gdy przyjdzie po mnie Łowca – odparł.– Sprzeciwiam się temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]