[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.L’n mogła pracować tylko w ciemności, poza celą była praktycznie bezradna.Z wolna St.Clair zaczęła pomagać jej w tym i owym: przeprowadziła do kantyny, odszukała upuszczone za dnia narzędzie, wyrwała współtowarzyszkę z hipnotycznego transu, wywołanego jakimś szczególnie pięknym, świetlnym zjawiskiem.Krótko mówiąc, St.Clair odkryła, co to znaczy lubić kogoś.L’n z wolna stawała się dla niej kimś szczególnym: przyjaciółką.Czasem jednak gadała od rzeczy.Na przykład wtedy, gdy mówiła o tym sukinsynie imieniem Horatio.Chodzący autorytet pełen cnót wszelakich.Dla L’n był jak święty.Potem jednak St.Clair usłyszała o kapralu Hansenie i pojęła, że dla futrzastej dziewczyny obaj mężczyźni stali się niemal jedną postacią – wcieleniem bohatera.L’n skonstruowała sobie własny obraz świata, taki, który dawał jej szansę przetrwania w zatłoczonym i brudnym obozie jenieckim.Tęskniła za lasami ojczystej planety i na większość dnia odpływała we wspomnienia.Nie mogła inaczej.Gdyby nie Sten, a przynajmniej stworzony wizerunek Stena, L’n już dawno skończyłaby jako ostry przypadek katatonii.Albo i gorzej.St.Clair przysięgła sobie, że to zmieni.Zanim ucieknie, postara się, by L’n stanęła na nogi, wybiła się na samodzielność.– Powiedz mi coś, L’n – poprosiła.– Pasjonuje cię światło.A widziałaś kiedyś słynną wieżę światła na Centralnym Świecie?L’n przerwała pracę.– Tę zbudowaną przez dwóch Milchenów? Marra i Senna, o ile pamiętam?– Właśnie.– Tylko na zdjęciach.– A zatem nigdy nie odwiedziłaś Centralnego Świata.? Gdy to wszystko się skończy, mogłybyśmy tam polecieć.– Po prawdzie to byłam na tej planecie.Szykowało się akurat wielkie przyjącie w wieży.Na pewno miałabym na co patrzeć.– Czemu więc nie poszłaś? – spytała St.Clair.– Nie zostałam zaproszona.– No to co? – zdumiała się pani kapitan.– I tak by cię wpuścili.Do Marra i Senna zawsze wali tyle różnych gości, że nie sposób sprawdzić, kto wszedł z zaproszeniem, a kto na krzywy ryj.L’n westchnęła.Trochę z rezygnacją, trochę z zazdrością.– Na krzywy ryj.Chciałbym mieć kiedyś dość odwagi, by tam się wemknąć.Udać kogoś znamienitego i sławnego.Być tak pewną siebie, aby nikt nie odważył się mnie spytać, skąd się wzięłam i kim jestem.– Potrząsnęła głową.– Marzenia.Wystarczy raz spojrzeć na te moje wielkie, brzydkie oczy, by wiedzieć, że ma się do czynienia z całkowitym zerem.– O czym ty mówisz? – spytała wstrząśnięta St.Clair.– Jakie brzydkie oczy?L’n wzruszyła ramionami.Wyglądała na zrezygnowaną, pogodzoną z okrutnym losem.– Powiem ci coś, dziewczyno – stwierdziła w końcu St.Clair.– Widzę, że mamy przed nami sporo roboty.Zaczniemy od twojej definicji brzydoty.Potem zajmiemy się technikami krzywienia ryja.L’n zachichotała, jakby usłyszała dobry żart.Ale St.Clair mówiła poważnie.Na dodatek była osobą słowną.Rozdziałdwudziesty czwarty– Stan sprawdzony – ogłosił Virunga za Isbim, obrócił się i zasalutował Genrikhowi.– Wszyscy jeńcy obecni.– Zawiesił na chwilę głos.– Sir.Nawet Gernikh nie zdołał znaleźć powodu, żeby przedłużyć apel.Przytaknął i odszedł ku pomieszczeniom admistracji.Virunga oddał więc honory plecom przełożonego, po czym zwrócił się ku szeregom.– Rozejść się!Rozmowy, prowadzone dotąd szeptem, buchnęły głośno.Więźniowie gromadnie podążyli na kolację.Sten, który co innego miał na głowie, pomaszerował do kwatery Virungi.Już był w bramie, gdy prawie wpadł na Chetwynda.Nazdrorca wyraźnie czekał na niego.Na dodatek dziwnie się uśmiechał.– Jeniec Horatio.– Sir!– To nie jest twoje imię.– Mamusia zdziwiłaby się bardzo.– Dobrze grasz.Przypomniałem sobie, gdzie się spotkaliśmy.Na Dru.– Święty Jerzy z pierogami!– Nie błaznuj, mamy mało czasu.Dru.Więzienna planeta.Wiedliśmy sobie parszywe życie, gdy nagle pojawiłeś się z tym drugim, Kilgourem.Chcieliście dopaść jednego śliskiego gościa, jak mu tam.Dunstan? Nie, Dynsman.Chetwynd wykazał się naprawdę wspaniałą pamięcią.Dość dobrą, by zginąć.– Bez obrazy, sir, ale jak niby mógłbym.– Kiedyś byłeś naszym gliną a teraz jesteś imperialnym jeńcem? Nadal nic nie pojmujesz? No to posłuchaj.Według mnie działasz w imperialnym wywiadzie.Wpadłeś na początku wojny.Twoja obecna ranga to pewnie tylko kamuflaż.Prawdopodobnie przeczepiłeś sobie te pagony nawet w ostatniej chwili, tuż przez pojmaniem.Sten zastanowił się.czy zabić Chetwynda od razu.Teraz i tutaj? Mógłby zniknąć, zanim odkryją ciało, ale wtedy sankcje spadłyby na innych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]