[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jechałyśmy za Lal wzdłuż rzędów wózków z warzywami, przeciskałyśmy się gęsiego między straganami z winem a kramami zawalonymi stosami owczych skór i gremplowanej wełny.Nasze konie hamowała co jakiś czas ciżba handlujących bądź obawa, by nie stratować plączących się pod nogami małych urwipołciów, od których roiło się na rynku; w końcu jednak ukazała się nam z lewej strony wąska, brukowana uliczka, a za nią sady i wijący się między nimi w stronę żółtych wzgórz biały gościniec.Puściłyśmy konie kłusem.Dzień był taki piękny, że aż zaczęłam sobie podśpiewywać.Lal ściągnęła wodze dopiero na zboczu wzgórza, gdzie stały domy, które już dwa razy zdążyłyśmy przeszukać za mniej lub bardziej niechętną zgodą ich mieszkańców.Były one 42większe od zabudowań w miasteczku, choć podobnie jak tamte przeważnie drewniane, z wyjątkiem nielicznych budynków ceglanych bądź kamiennych.Zbudowane na planie koła, nakryte malowanymi kopulastymi dachami, przypominały rosnące w foremkach bułki.Podobnie do nich zresztą, przynajmniej na mój gust, pozbawione były smaku: wystarczy spędzić popołudnie, nie mówiąc już o całym tygodniu, wśród tych monotonnych krągłości, by człowiek zaczął wzdychać do okapów, szczytów, kalenic, krawędzi i w ogóle wszelkich załamań i kątów.Co prawda piętrzące się za nimi góry dostarczały oczom pod dostatkiem, wręcz w nadmiarze załomów i grani; nawet oglądane z daleka pochłaniały bowiem zbyt wielkie połacie nieba, a śnieg bynajmniej nie łagodził ich surowego wyglądu: lód lśnił niczym ślina na ich ostrych turniach.Przypominały kolosalne dzikie świnie.Lal dotknęła ramienia Lukassy i rzekła: - Dziś jesteś nie tylko naszą towarzyszką, ale i przewodniczką.Jedź przodem, a my podążymy za tobą.Choć powiedziała to ciepłym i spokojnym tonem, w oczach dziewczyny odbiło się takie przerażenie i odraza, że obie z Lal obejrzałyśmy się szybko za siebie, żeby sprawdzić, jakie to niebezpieczeństwo na nas czyha.A kiedy odwróciłyśmy się z powrotem do Lukassy, ta odsądziła się już od nas o spory kawałek i dogoniłyśmy ją dopiero wjechawszy między wzgórza i daleko w tyle pozostawiwszy pierwsze chaty.Poprzedniego wieczora byłam zmęczona i zła, toteż myśl ponownej wycieczki do czerwonej wieży rzuciłam w gruncie rzeczy jako złośliwy żart.Lal nie dała Lukassie żadnych wskazówek co do kierunku jazdy, a mimo to dziewczyna skręciła z gościńca w jedyną ścieżkę, która prowadziła do zrujnowanej wieży, jakby od lat znała tę drogę.Kiedy zbliżałyśmy się do celu, ściągnęła koniowi wodze, tak że zaczął iść stępa jak na rynku w Corcorui.Oczy miała puste, usta rozchylone; w krajach, gdzie różdżkarstwo cieszy się szacunkiem, widywałam różdżkarzy, którzy wyglądali zupełnie jak Lukassa w tej chwili - gdy tropili żyłę wodną za pomocą węchu lub innego zmysłu do miejsc, gdzie stanowczo nic nie zapowiadało jej obecności.Z tyłu dolatywał mnie przyspieszony oddech Lal.Czerwona wieża popadła w taką ruinę, jaka każdej budowli groziłaby rozpadem; pośród tych surowych szarych gór wyglądałaby jednak równie absurdalnie nawet wówczas, gdyby każda składająca się na nią cegła tkwiła na swoim miejscu.Ta górska kraina przygniata człowieka, skłania go do opuszczenia głowy i nakrycia jej połą płaszcza; okazały dom przypominałby w tej skali małą bułeczkę, a forteca bułkę czerstwą i twardą jak kamień.Wieża z biegnącymi po murze schodami, z otworami na każdym podeście, zwieńczona pomieszczeniem, które musiało być niegdyś czymś w rodzaju obserwatorium astronomicznego, należała całkowicie do bajkowego świata południa, gdzie nocami można bez końca wpatrywać się w gwiazdy, by układać potem o nich długie 43opowieści.Dokładnie taką budowlę wzniósłby dla siebie ów dumny nieznośny starzec.Powinnam była domyślić się tego już wczoraj, wcześniej od Lukassy.Dziewczyna zsiadła z konia w cieniu wieży, a my zaczęłyśmy skradać się za nią; takie to przynajmniej sprawiało wrażenie.Lukassa przeszła powoli przez zrujnowaną, oplecioną dzikim winem bramę, a my obie za nią, stąpając bezszelestnie.Przekonałyśmy się za pierwszą wizytą, że wejście w ten portal niczym nie zagraża, inaczej nie puściłybyśmy dziewczyny przodem.Nie zwróciła najmniejszej uwagi na biegnące na zewnątrz schody, skierowała się prosto do wewnętrznej ściany, otworzyła prawie niewidoczne drzwi, o których istnieniu ani Lal, ani ja nie wspominałyśmy, i ruszyła bez wahania w górę po wpuszczonych w mur stopniach, nie odzywając się do nas ani słowem i nie oglądając za siebie.Podążyłyśmy za nią w milczeniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]