[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Owo marzenie nigdy nie rozwinęło się dalej, poza ten etap.Racjonalnie pracująca część umysłu Dymka podpowiadała mu, że taki scenariusz musi się skończyć śmiercią lub aresztowaniem, ale głos ów zawsze był zbyt słaby, aby przebić się przez żądzę przeżycia czegoś tak podniecającego, a także żalu, że na razie może sobie pozwolić tylko na snucie planów.Pięć po trzeciej do samochodu podszedł Weed z plecakiem w dłoni.Gdy wsiadał do auta, zamykał drzwi i zapinał pas, Dymek milczał.Samochód ruszył i wyjechał z parkingu.Dymek skręcił w Pump Road i jechał nią na południe do alei Pattersona, a Weed coraz bardziej się denerwował – oblizywał usta i spoglądał za okno.W końcu zebrał się na odwagę.– Dlaczego zadawałeś gliniarzom te pytania?Przez chwilę Dymek nie odpowiadał.– Bo mi się wydały odpowiednie – odrzekł po pewnym czasie.Potem w milczeniu skręcił w Patterson na wschód i dodał gazu.Wyczuwał strach tamtego, a złość napierała nań z siłą ściany ognia.– Myślałem, że gliniarze to głupie świry.– Mały próbował dodać sobie animuszu.– Ej, Dymek, zjesz kanapkę? Nie byłem głodny, więc mi została.Potem nastąpiła długa cisza.Dymek skręcił na południe w Parham Road.– Ej, Dymek, dlaczego nic nie mówisz? – zaczął Weed.– Zrobiłem coś?Prawa ręka tamtego poderwała się, jakby żyła własnym życiem, i walnęła chłopca między nogi.– O której ci kazałem być na parkingu? – wrzasnął Dymek, a Weed jęknął, skurczył się, zacisnął ręce na ściśniętych udach i prawie dotknął głową kolan.– O której, kurduplu zapchlony?– O trzeciej! – odkrzyknął, a po policzkach cienkimi strużkami popłynęły mu łzy.– Dlaczego mnie uderzyłeś? Przecież nic nie zrobiłem.– Pociągnął nosem.– Naprawdę, Dymek.– A o której, kurwa, przyszedłeś do samochodu, co? – Złapał Weeda za czarne, sztywne włosy na potylicy.– Było pięć po trzeciej!Ostro szarpnął, a chłopiec znów krzyknął.– Nie mogłem się odczepić od tej Grannis! – Szlochał, sapał i krzywił się, gdy Dymek ciągnął go za włosy, wyrywając niektóre z cebulkami.– Przepraszam, Dymek! Przepraszam, naprawdę, ale nie ciągnij już.Tamten odepchnął go i zaniósł się śmiechem.Ściszył odtwarzacz CD, z którego leciała muzyka 2 Pac, a co drugie słowo tekstu brzmiało „kurwa” i „pierdolić”.Sięgnął pod fotel i wyciągnął glocka.Przystawił go Weedowi pod żebra, rozkoszując się szokiem roztrzęsionego chłopca.Weed łkał i szlochał, zasłoniwszy dłońmi twarz.– Jak tu nasrasz albo nalejesz, to ci kutasa odstrzelę! – powiedział.– Dymek, proszę cię – błagał tamten słabym, żałosnym głosem.– Nie rób tego, proszę cię.– A będziesz od tej pory robił, co ci każę?– Tak.Zrobię, co tylko będziesz chciał.Przyrzekam.Schował z powrotem pistolet pod fotel.Pogłośnił muzykę 2 Pac i zaczął rapować do taktu.Nie rozmawiali już więcej, jadąc przez rzekę w kierunku Huguenot Road, skręcając to tu, to tam, przecinając Forest Hill i unikając opłat za przejazdy, gdzie się da.Weed siedział cichutko jak trusia.Wytarł oczy, nogi trzymał kurczowo ściśnięte.Był tak niski, że sportowe buty Nike ledwie sięgały podłogi.Dymek miał dobre wyczucie chwili.Umiał sprawić, żeby ludzie go słuchali.– Lepiej ci? – zapytał, ściszając muzykę.– Tak – pokornie odparł mały.Jechali teraz obwodnicą, mijając German School Road.– Wiesz, co to przyrzeczenie? – zapytał Dymek.Był teraz spokojny, opanowany, a nawet miły, jakby wyskoczyli gdzieś na hamburgera albo po prostu jeździli po mieście dla samej przyjemności.– Nie – odrzekł nieśmiało Weed.– Mów porządnie – polecił mu Dymek.– Prawie cię nie słyszę.– Nie wiem, co to jest – odpowiedział głośniej chłopiec.– Byłeś kiedyś skautem?– Nie.– Żeby być skautem, trzeba złożyć przyrzeczenie: „Przysięgam na swój honor czynić wszystko, co w mojej mocy”, i takie tam.To jest właśnie przyrzeczenie.Coś przysięgasz, a jeśli łamiesz przysięgę, dzieją się z tobą niedobre rzeczy.Jechali obwodnicą, przy której dominowały sklepy i zakłady wyspecjalizowane w branży motoryzacyjnej.Restauracja Cheers splajtowała, a na parkingu przed księgarnią dla dorosłych stał tylko jeden samochód.Dymek zjechał z jezdni w miejscu, gdzie nie było chodnika, a potem przeciął parking dla przyczep.W błocie poniewierały się tu metalowe krzesła, doniczki i ozdoby ogródkowe z gipsu.Spod kół umykały bezpańskie koty.Terkotały blaszane kominy, od ciężarówek odbijały się promienie słoneczne.Znaleźli się na nierównym, porośniętym chwastami terenie przed motelem Southside, który przed laty zbankrutował i od tamtego czasu popadał w ruinę.Podjazdy z obu stron zagrodzone były łańcuchami, urządzenia klimatyzacyjne pokrywała rdza, wiatr poruszał białymi kiedyś zasłonami trzepoczącymi w powybijanych oknach.Kępy rozrastających się jałowców zasłaniały pawilony hotelowe, a w zwiędniętej trawie leżało mnóstwo potłuczonego szkła.Dymek zajechałna tyły motelu i zaparkował obok dumpstera.– Pamiętasz, jak cię przewiozłem tędy w zeszłym tygodniu? – zapytał Dymek.– Wbij sobie w głowę pierwszą zasadę: tu nikt nie parkuje.Widziałeś te wszystkie tabliczki z zakazami wstępu?– Tak – odrzekł Weed, rozglądając się wokół z przerażeniem.– Gliniarze i tak tu nie przychodzą, ale wolę nie ryzykować.Zobaczą samochód i mamy przesrane.Wrzucił bieg i podjechał do motelu od frontu.Weed przyglądał się w milczeniu, jak Dymek parkuje tyłem przy zarośniętej, zabłoconej dróżce za terenem dla przyczep.– Ja wchodzę tędy – powiedział, wyłączając silnik i sięgając po glocka.– Ty będziesz musiałwchodzić inną drogą, bo tu się kręci sama biedota i zwracałbyś na siebie uwagę.Jeszcze by wezwali gliny.– To którędy mam chodzić? – zapytał Weed, wysiadając z samochodu.– Przejdziesz obok zakładów Fast Truck, Jiffy Tune i paru innych z częściami, a potem przez lasek dojdziesz do motelu – odrzekł Dymek, wsuwając pistolet za pasek dżinsów, a potem zasłaniając go podkoszulkiem z napisem „Chicago Bulls”.Dziarskim krokiem ruszył po niebrukowanej dróżce, a obolały Weed, najszybciej jak mógł, poszedł za nim.Dymek wiedział, że najmłodszy rekrut zastanawia się, czy nie rozwalą mu głowy za opuszczonym motelem, i chciał go trochę nastraszyć.Wiedział, co to strach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]