[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Co to? Cisza nocna?Houston wygramolił się z samochodu i zachrypiał:–Nie za dobrze spałem.–Nikt z nas nie sypia dobrze.Wyśpimy się, jak przyszpilimy ptaszka.–Dobra.To jedyne miejsce w mieście, gdzie na skrzyżowaniu jest metalowa pokrywa i meksykański bar.Nocna mgła nie opadała.Ten róg na Front Street dzięki mgle, wyłączonym neonom i wilgotnemu chodnikowi wyglądał jak scenografia zbudowana specjalnie dla kryminalnych filmów.Oświetlały go przejeżdżające samochody, które najeżdżając na pokrywę wydawały dźwięk kling-klong.„Kantyna Alfonsa” znajdowała się pomiędzy sklepem z towarami importowanymi „Anselmo Inc.” a galerią „Rainwater”.–Byłeś w środku? – zapytał Larry, gdy przechodzili przez ulicę.–Jeszcze nie.Patrolowałem kiedyś Front Street i nie chciałem być teraz rozpoznany.Larry wszedł w podwójne drzwi do „Alfonsa”.W środku było mroczno, pełno dymu i prawie pusto.Grała muzyka mariachi.Oprócz długiego baru stało wiele stolików z czerwonymi obrusami i świeczkami wetkniętymi w puste butelki po winie.Na ścianie wymalowana była walka z bykiem w Tijuanie.Nadzwyczaj ogromny byk mordował kogoś pokrwawionego, wyglądającego na biseksualnego matadora.Mężczyzna z dziobatym nosem i zaczesanymi do tyłu włosami czyścił szkło i rozmawiał z tęgawą, czarnowłosą kobietą w purpurowej sukience.Kobieta piła margaritę i paliła cygaretkę.Larry podszedł do baru, stanął obok niej i zapytał:–Jak leci?Kobieta zmierzyła go od stóp do głów.Miała grubo upudrowaną twarz, która najwyraźniej świadczyła o walce, jaką toczy jej właścicielka z powagą swojego wieku.Na szyi wisiało kilka złotych łańcuszków z krzyżykami, wisiorkami i łapką królika.–My się znamy? – zapytała zgryźliwym głosem.–Już tak.Larry Foggia.Mogę ci postawić?–Nie zaszkodzi.Przypuszczam, że chcesz coś w zamian.–Na przykład?–Zależy, co cię interesuje.Przed laty dawałam dupy, a teraz wróżę z ręki.–Pan jest właścicielem? – Larry zwrócił się do faceta za barem.Tamten pokręcił głową.–Właścicielem jest Vegas.Ja tu tylko pracuję.–Jak się nazywasz?–Herve, a co?–Byłeś w piątek w pracy, Herve?–Jasne.Pracuję tu co wieczór.A ty kto jesteś, glina czy co?Larry pokazał odznakę.Kobieta w purpurowej sukience podniosła pomalowane brwi i wypuściła dym.–Nieźle.Ja tylko oferowałam wróżenie z dłoni, nie?Larry zamówił jej margaritę, a dla siebie i Houstona po piwie.–Szukam faceta, który w piątek koło siódmej stąd dzwonił.Taki silny z czarnymi włosami, po czterdziestce.Barman spojrzał pod światło na szklankę i dalej czyścił.–Nie wiem.Zwykle cały czas jestem zajęty.Larry rozejrzał się.Telefon wisiał na ścianie obok podwójnych drzwi.Przed hałasem odgradzała go żółta zasłona, ale każdego dzwoniącego można było bez trudu dojrzeć zza baru.I jeśli Szatan z Mgły, jak można wnioskować, wygląda charakterystycznie, to prawie niemożliwe, aby barman go przeoczył.Larry wyjął dwudziestodolarowy banknot, złożył go i dwoma palcami podsunął barmanowi.–Wysoki… możliwe, że z ogoloną głową.Także muskularny.Jakby dużo pracował.Barman zignorował pieniądze i pokręcił głową.–Nikogo nie widziałem.–Daj spokój, Herve, nie wygłupiaj się – nalegał Larry.–Tracicie czas – przerwała kobieta w purpurowej sukience.– Jakieś trzy lata temu Herve miał złamane palce, bo powiedział żonie jednego faceta, że ten pił tutaj z inną kobietą.Odtąd cierpi na totalną ślepotę wobec klientów.Ale nie martw się, mój drogi.Chyba widziałam gościa, o którym mówisz.–Naprawdę? – Nie był pewien, czy kobieta nabiera go, czy nie.Ale coś mu się w niej podobało.Była otwarta i przyziemna, a on takich ludzi lubił.Może odreagowywał w ten sposób nierealność swego wychowania w nawiedzanym przez ducha ojca mieszkaniu.Kobieta wyciągnęła rękę.–Nie myślisz chyba, że powiem ci więcej za darmo? Jemu chciałeś dać dwudziestaka.Larry podał jej banknot, a ona uważnie schowała go za stanik.–Jak się nazywasz? – zapytał.–Edna-Mae.Edna-Mae Lickerman.Pani Edna-Mae Lickerman.–Mieszkasz w pobliżu?–W Vallejo, w warsztacie garncarskim.Za dnia lepię garnki, a wieczorem piję.– Roześmiała się szczerze i ochryple.–No dobrze – powiedział Larry.– Powiedz coś o tym facecie.–Przyszedł w piątek, piętnaście po szóstej – powiedziała pewna siebie Edna-Mae.–Skąd ta pewność co do czasu? – zapytał Houston.–Byłam po trzeciej margaricie, mój drogi, a ja mierzę nimi czas.Pierwszą piję piętnaście po piątej, drugą za piętnaście szósta, a trzecią piętnaście po szóstej.To się nazywa orientacja na picie.Słyszeliście o tym?–Okay.Jak wyglądał?–Widziałam go już wcześniej.Nie przychodził tu często.Może raz na cztery, pięć tygodni.Ale na pewno z nikim go nie myliłam.Był zbudowany jak buldożer.Na głowie nosił jakąś chustkę, ale twarzy nigdy wyraźnie nie widziałam.–Co chcesz przez to powiedzieć?Kobieta zaciągnęła się dymem.–Sama nie wiem.Wyglądał tak perfekcyjnie, wiesz? Niebieskie oczy, silny podbródek.Trochę podobny do Yula Brynnera, tylko trochę wyższy.Ale był jakiś dziwny, jakby miał nierówno pod kopułą.–Rozmawiałaś z nim? – spytał Larry–Nie, nigdy.Zawsze siadywał i pił sam.Nie wyglądał na takiego, którego interesują pogawędki.–Domyślasz się, gdzie mieszka?–Nie.–A słyszałaś, jak się nazywa?–Nie.–Jak był ubrany w ów piątek? – zapytał Houston.–W dżinsy, koszulkę i czarną motocyklową skórę.Może ciemnobrązową.–Zawsze przychodził tak ubrany?–Najczęściej.–Jakiego koloru miał koszulkę? Z jakimś nadrukiem? – pytał Houston.–Chyba czerwoną.I coś na niej było napisane, ale nie wiem co.Nie czytuję emblematów na koszulkach dziwaków.Larry spojrzał na zegarek.–Masz trochę czasu? – zapytał kobietę.– Chciałbym cię zabrać ze sobą do kwatery głównej i dać do obejrzenia kilka zdjęć.Może byś go rozpoznała.–Cóż… – powiedziała.– Planowałam się napić.–Możesz zamówić butelkę tequili.Uwierz, to bardzo ważne.Możesz pomóc w ujęciu mordercy.Otworzyła szerzej wymalowane oczy.–Mówisz, że to morderca? Ten młodzieniec?–Nie jesteśmy pewni, ale istnieje taka możliwość.–No cóż… zabójca! Jeszcze nigdy nie widziałam zabójcy.Z wyjątkiem pana Lickermana, mojego byłego męża.Zabił naszą miłość.–Skończyłaś pić? No to chodźmy.–Dobrze – zgodziła się Edna-Mae.– Ale najpierw pokaż swoją dłoń.Obiecałam ci przecież.A może wolisz co innego?Larry uśmiechnął się.–Myślę, że obejdzie się bez jednego i drugiego.–Ależ nalegam, mój drogi.Nigdy nie przyjmuję drinka za darmo.Nie chcę być niczyją utrzymanką!–No dobrze – zgodził się Larry podając dłoń.– Wybieram czytanie z ręki.Edna-Mae zgięła mu palce i studiowała linie.Miała długie paznokcie pomalowane na liliowo.Na lewej dłoni zamiast ślubnej obrączki nosiła srebrny pierścień z emaliowanym jasnoniebieskim oczkiem, niby ludzkim okiem.Wyglądało tak sugestywnie, że patrząc na nie, Larry czuł się nieprzyjemnie.–To się nazywają interesujące linie – powiedziała Edna-Mae
[ Pobierz całość w formacie PDF ]