[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z przeciwka szedł Frans, j edząc wielkiego ham burgera.– Słuchaj , m uszę kończy ć.Mam zebranie.Później się do ciebie odezwę.– Koniecznie.A wiesz co?– Co takiego?– Rönning też lubię.Olivia uśm iechnęła się i rozłączy ła.Spoj rzała na Fransa.Pom achał j ej radośnie tą ręką, która nie spły wała tłuszczem.Witaj cie z powrotem w Höganäs, pom y ślała.*Zbliżała się pora lunchu, Sven Svensson zwołał odprawę w pustej j uż sali konferency j nej.Miała by ć obecna cała grupa, chciał zebrać raporty, obserwacj e i przem y ślenia.Rozpoczął od krótkiego bilansu doty chczasowego dochodzenia i zrobił to w sposób, który zaim ponował Olivii.Facet m iałautory tet, by ło to widać i sły chać po głosie, sposobie m ówienia, także po j ęzy ku ciała.Budził zaufanie.– Otrzy m aliśm y inform acj ę z co naj m niej dwóch źródeł o nieznany m biegaczu z niebieskim plecakiem , który by ł widziany w tej okolicy w czasie popełnienia m orderstwa – powiedziałSvensson.– Nieznany m w ty m sensie, że j est nietutej szy.Musim y to sprawdzić.Wiadom o również, że na m iej scu zbrodni nie znaleziono żadny ch dowodów m aterialny ch.Proponuj ę pody skutować przez chwilę na tem at m oty wu.Dlaczego ktoś m orduj e dziecko? Proszę, kto chce zabrać głos?– Sprawca j est psy chopatą.Zapadło m ilczenie.Jakby ta wersj a by ła j edy ną m ożliwą do obj ęcia rozum em.Pewnie tak by ło.Olivii przy pom niało się, co wczoraj rzuciła Mette.– Może by ło to m orderstwo na zlecenie – powiedziała.– Zlecenie na trzy letnie dziecko?Olivia zdawała sobie sprawę, że nie brzm i to przekonuj ąco.– Tak.Z zem sty za coś.Jej sugestia została odnotowana i na ty m koniec.Svensson skierował rozm owę na sam czy n, niewiary godnie wręcz krótki czas, j aki sprawca m iał do dy spozy cj i, co z kolei doprowadziło ich do oj ca dziewczy nki.Sebastiana Anderssona.Gdy by on m iał by ć sprawcą, ten krótki czas stawał się od razu m niej niewiary godny.Jednak wtedy poj awiało się więcej wątpliwości.Olivia sform ułowała tę, która wy dawała się naj bardziej oczy wista.– Dlaczego m iałby zam ordować własną córkę?– Przecież to nie by ła j ego prawdziwa córka.Autorem prostackiego kom entarza by ł Frans.– Co chcesz przez to powiedzieć?– Ty lko to, że by ła adoptowana.– Co to za różnica?– No, pewna różnica j est.Olivii zebrało się na wy m ioty, Svensson wtrącił się do ich wy m iany zdań.– Ponieważ nie znam y m oty wu zabój stwa, proponuj ę trzy m ać się faktów.Po pierwsze, nikt poza sprawcą nie widział m orderstwa.Po drugie, nikt nie widział wej ścia oj ca do ogrodu ani też wy j ścia stam tąd kogokolwiek.Po trzecie, oj ciec by ł przy zm arły m dziecku, gdy j ego teściowa zeszła z werandy.Ty le wiem y, j ak dotąd.Dochodzenie będzie m usiało ustalić, czy to on j est sprawcą.– Został przesłuchany ?– Bardzo krótko.Wciąż j est w szoku, ale twierdzi, że na m iej scu zbrodni ani w pobliżu nie widział nikogo.Poza teściową.– Co ustalili technicy ?– Nic szczególnego, przekażą raport j eszcze dziś.Ktoś m a coś j eszcze?Olivia wy j ęła z kieszeni plastikową koszulkę z fragm entem m apy.– Znalazłam j ą wczoraj rano.– Co to j est?– Mapa wy rwana z atlasu.Ktoś zaznaczy ł na niej dom , w który m m ieszka babcia Em elie, Judith Boelsdotter.– Gdzie to znalazłaś?– Na półwy spie Kulla, w stronę Him m elstorpsgården, by łam tam na przej ażdżce rowerowej.– Widziałaś tam kogoś?– Nie.Nie wspom niała o nieprzy j em ny m wrażeniu w lesie, gdy wy dawało j ej się, że ktoś za nią idzie, ani o gum ce do włosów, bo to spowodowałoby ty lko kolej ne, bezsensensowne py tania.Nikogo nie widziała, w tej chwili liczy ło się ty lko to.– Dziwne – powiedział Svensson.– Właśnie dom babci dziewczy nki?Trzy m ał przed sobą m apkę.– Jeśli to sprawca j ą zgubił, dlaczego zaznaczy ł właśnie ten dom ? – powiedział.– Może tam by ł i poj echał za Judith do Anderssonów, gdy m iała popilnować wnuczki – wy raziła przy puszczenie Olivia.– Ale dlaczego by ł koło dom u Judith? Jeśli zam ierzał zabić dziewczy nkę? Przecież m ała by ła w Arild.Frans podniósł rękę.– Judith Boelsdotter prowadzi kawiarenkę, prawda?– Zgadza się.– Może na m apie zaznaczono tę kawiarenkę.Kartka została przekazana technikom.*W ogłoszeniu by ła m owa o pracowniku, który na pół etatu załatwiałby różne sprawy budy nków kilku osiedli spółdzielczy ch w dzielnicy Söder.Inny m i słowy : gospodarz dom u czy osiedla.Stilton nie wiedział dokładnie, na czy m polegałaby ta praca, ale uznał, że powinien się nadawać.Dwadzieścia pięć lat służby w policj i i sześć lat spędzony ch na ulicy to w sam raz.Gospodarz dom u.Nie traktował tej posady j ako docelowej , raczej j ako źródło zarobku i sposób spędzania czasu.Przy naj m niej ty m czasowo.Siedząca naprzeciwko kobieta przedstawiła się j ako odpowiedzialna za sprawy personalne.Pokój wy glądał j ak wszy stkie tego rodzaj u pom ieszczenia: kilka półek z segregatoram i, w oknie szare rolety, biurko i j akieś reprodukcj e na ścianach.Stiltonowi przy pom inał pokoj e, w który ch spędził wiele lat w policj i, nie by ło to zby t podniecaj ące wspom nienie.Na form alne py tania zadawane przez kobietę odpowiadał prosto i szczerze, czuł, że dobrze m u idzie.Jedy na rzecz, j akiej się trochę obawiał, to ewentualnego py tania o pam ięć do liczb, bo lata bezdom ności m ocno j ą pokiereszowały.Zapam ięty wanie liczb przy chodziło m u z wielkim trudem , co w ty m przy padku raczej nie by łoby zaliczone do osiągnięć.Może to py tanie nie padnie.– A j ak j est u pana z pam ięcią do liczb?– Świetnie – odparł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]