[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Ale w jednej chwili był pan wesoły, a w drugiej nagle nie.Wzruszyłem ramionami.Zobaczyłem na drodze człowieka, którego skądś znałem, ale nie mogłem go umiejscowić w swojej przeszłości.Był ociężały i jakby oszołomiony, a kroki stawiał bezładnie, zupełnie jakby nie wiedział, dokąd iść.– Znam tego człowieka – powiedziałem, wskazując go palcem.Kobieta podeszła do mnie, żeby na niego spojrzeć, ale zniknął nam z oczu.Poprawiła sukienkę i zapytała:– Pójdzie pan ze mną na spacer czy nie?Połknąłem odrobinę proszku do zębów i poprowadziła mnie pod rękę przez hol.Kiedy mijaliśmy otwarte drzwi salonu Mayfielda, zobaczyłem, że gospodarz chrapie z twarzą na biurku; jego głowa i ramiona leżały wśród walających się butelek, popiołu z cygar i trzech poprzewracanych dzwonków.Na podłodze tuż przy nim spała potężna kurwa, zupełnie naga.Była odwrócona plecami do mnie.Zatrzymałem się przy niej, żeby popatrzeć na jej ciało: na piersi i brzuch, które unosiły się i opadały w rytm oddechu.Miałem przed sobą obraz degeneracji moralnej.Zdumiał mnie widok jej genitaliów, ze splątanymi, zmiętoszonymi włosami łonowymi.Na jelenich rogach wiszących po drugiej stronie salonu dostrzegłem swój kapelusz i przeszedłem przez cały ten ogromny pokój, żeby go stamtąd zdjąć.Potem ruszyłem tą samą drogą z powrotem, strzepując popiół z ronda, kiedy nagle potknąłem się i upadłem na podłogę.Zahaczyłem o stojak, na którym, jak właśnie zauważyłem, nie było już rudego futra.Nie zostało odwiązane, tylko szybko i niedbale odcięte.Spojrzałem na księgową, która stała w drzwiach.Zamknęła oczy i powoli zataczała głową koła, a ja pomyślałem: Jest przytłoczona swoim brzemieniem.===blprUmRVDroga zmieniła się w pas błota i głębokich kałuż, więc żeby przez nią przejść, musieliśmy pokonać szereg drewnianych desek.Kobiecie się to spodobało, a jej poranny śmiech był czysty i głęboki.Ten śmiech i to chłodne, świeże powietrze – pomyślałem – oba są dla mnie tak samo oczyszczające.Dziwne, że odebrałem to wszystko jako przygodę, bo przecież miałem już za sobą tyle rzeczywiście niebezpiecznych przeżyć, ale oto szedłem, trzymając ją za rękę i wskazując drogę po chyboczących się deskach.Wciąż unosiło się nade mną widmo mdłości, ale przez to cała sytuacja była jeszcze komiczniejsza, a więc i jeszcze radośniejsza.Kiedy przeszliśmy już na drugą stronę drogi, moje buty były całe umazane błotem, a jej trzewiki nie miały na sobie nawet plamki i za to powiedziała mi „dziękuję”.Gdy stanęła już pewnie na suchym drewnianym chodniku, ściskała jeszcze przez pół tuzina kroków moje ramię, a potem puściła mnie, żeby przyczesać i poprawić fryzurę.Nie wydaje mi się, żeby musiała mnie puścić z jakichś konkretnych przyczyn – myślę, że zrobiła to w imię dobrego smaku i zasad.Podobał jej się chyba dotyk mojego ramienia i chciała je jeszcze trochę potrzymać.Taką przynajmniej miałem nadzieję.– Jak się pracuje dla Mayfielda? – zapytałem.– Płaci mi dość dobrze, ale trudno znieść jego towarzystwo, bo zawsze chce pokazać, że to on jest wszędzie najważniejszy.Kiedyś był dobrym człowiekiem, ale to zanim się dorobił fortuny.– Wygląda na to, że dość szybko ją wydaje.Może do tego wróci, kiedy jej już nie będzie.– Zmieni się, ale nie powróci do tego pierwszego człowieka.Zmieni się w jakiegoś trzeciego, i myślę, że ten trzeci będzie jeszcze mniej sympatyczny od drugiego.Milczałem, a ona dodała:– Tak, nie ma o czym mówić.Po chwili znów ścisnęła moje ramię.Poczułem dumę, a nogi były pode mną pewne i silne.Zapytałem:– Jak to się stało, że dziś rano drzwi mojego pokoju były zamknięte? Wróciła pani jeszcze w nocy, żeby mnie odwiedzić?– Nic pan nie pamięta? – odpowiedziała.– Przykro mi, ale nic.– Teraz poczułam się naprawdę podle.– Może mi pani wyjaśnić, co się stało?Zastanawiała się przez chwilę, po czym odpowiedziała:– Jeśli naprawdę chce pan wiedzieć, to przypomni pan sobie siłą własnego umysłu.Coś jej widać przyszło do głowy, bo znów się zaśmiała, a jej śmiech błyszczał jak oszlifowany diament.– Pani śmiech jest dla mnie jak chłodna źródlana woda – powiedziałem.Poczułem, że na dźwięk tych słów moje serce łka i nietrudno byłoby mi wywołać łzy.Dziwne.– Pan nagle taki poważny – odparła.– Nie jestem ani taki, ani taki.Przeszedłszy przez jeszcze jeden szlak z desek, dotarliśmy na skraj miasta, po czym zawróciliśmy w kierunku hotelu.Pomyślałem o swoim pokoju, o łóżku, w którym spałem; wyobraziłem sobie wyciśnięty na kocu zarys swojego ciała.Nagle sobie przypomniałem i wykrzyknąłem:– To płaczący człowiek!– Kto? – zapytała kobieta.– O co teraz chodzi?– Ten człowiek, którego zobaczyłem przez okno i powiedziałem, że skądś go znam.Spotkałem go parę tygodni temu na Terytorium Oregonu.Wyjeżdżaliśmy z bratem z Oregon City i napotkaliśmy samotnego mężczyznę, który szedł na piechotę i prowadził ze sobą konia.Był w bardzo trudnej sytuacji, ale nie chciał przyjąć naszej pomocy.Jego rozpacz była tak głęboka, że stracił rozsądek.– Zauważył pan może, czy jego los się poprawił?– Nie, wydaje mi się, że nie.– Biedak.– Jak na zrozpaczonego człowieka idącego na piechotę jest bardzo szybki.Po chwili milczenia puściła moje ramię.– Wczoraj wieczorem mówił pan o jakiejś pilnej sprawie do załatwienia w San Francisco – powiedziała.Pokiwałem głową.– Ścigamy człowieka o nazwisku Herbert Kermit Warm, który tam podobno mieszka.– Co to znaczy „ścigamy”?– Zrobił coś złego i wynajęto nas, żebyśmy mu wymierzyli sprawiedliwość.– Ale nie jesteście szeryfami?– Wręcz przeciwnie.Zamyśliła się.– Czy ten Warm to bardzo zły człowiek?– Nie wiem.To niejasna sprawa.Mówią, że jest złodziejem.– A co ukradł?– To, co zwykle kradną ludzie.Pewnie pieniądze.Kłamałem i czułem się z tym paskudnie, więc szukałem wokół siebie czegoś, na co mógłbym spojrzeć, żeby zająć tym swoją uwagę, ale nie mogłem znaleźć niczego, co by się do tego nadawało.– Uczciwie mówiąc, to pewnie nie ukradł ani grosza – dodałem.Spuściła wzrok, a ja się zaśmiałem.Powiedziałem jeszcze: – Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że jest zupełnie niewinny [ Pobierz całość w formacie PDF ]