[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzała na mnie tak, jak ja patrzę na ludzi po czterdziestce, którzy jeszcze nie wzięli ślubu: z nieukrywaną litością.Usiadła w naszym świeżo wynajętym salonie i założyła za uszy swoje blond loczki.Annie jako dziecko trenowała gimnastykę, dzięki czemu była smukła i giętka.Gdybym nawet żyła na samych marchewkach, nigdy nie mogłabym wypracować takiej figury.Wiem to z autopsji – próbowałam na pierwszym roku.– Na pewno się przyzwyczaję – odparłam, upychając w szafie swetry.– Ja bym raczej umarła – skwitowała Annie.– Jesteś podekscytowana? – zapytała Liv, która akurat rozcinała kartonowe pudła i układała je płasko przy regale z książkami.Strzepnęła kurz ze swoich obcisłych szortów i wytarła pot z czoła rękawem.– Ja drżę na samą myśl o rozpoczęciu tej pracy.– Ja się czuję dość podniecona.Oczywiście też trochę zestresowana.To jak pierwszy dzień szkoły – nowi ludzie, nowe miejsca.Mam tylko nadzieję, że niczego nie spieprzę na starcie.– Będzie dobrze – zapewniała nas Annie.Zbierała się już do wyjścia, sama mieszkała w zachodniej części miasta.Kawalerkę utrzymywali jej rodzice.Przytuliła mnie szybko i pomachała Liv na do widzenia, kierując się do windy.– Zadzwońcie do mnie jutro i opowiedzcie, jak poszło! – zawołała przez ramię.Pomogłam Liv wyrzucić resztki kartonów, a kolejne kilka godzin spędziłyśmy na rozpakowywaniu walizek, sprzątaniu, czyszczeniu, wieszaniu ubrań, prasowaniu, szorowaniu, składaniu i dyskutowaniu na temat naszego pierwszego mieszkania na Manhattanie.Naszego, na wyłączność.Położyłam się spać o 21.30, zostawiając jeszcze wiele nierozpakowanych pudeł.Modliłam się, żeby mój pierwszy tydzień w pracy był udany.„Jestem pewna, że nie pójdzie tragicznie – upewniałam się.– To tylko praca.Niby dlaczego ma być źle?”.IIJest urocza.Może bym się z nią przespał?Pierwszego dnia byłam tak podekscytowana, że z trudem łapałam oddech.Wciąż nie mogłam uwierzyć w spełnione marzenie, które zrodziło się wiele lat temu – w mojej ośmioletniej główce.A jednak udało mi się osiągnąć cel i byłam gotowa robić wszystko, czego wymagało się od pracowników w tym wielkim biurowcu.Razem z grupą świeżo upieczonych analityków zostałam zaproszona do sali konferencyjnej.Przyjrzałam się twarzom nowych adeptów – mówiły jedno.Wszyscy ci młodzi ludzie zjawili się tam dla pieniędzy (i „rabatów” na zakup akcji), dlatego zaczęłam się martwić, że moje sentymentalne motywacje, dziecięce marzenia i chęć pójścia w ślady ojca zepchnął mnie na najniższy szczebel konkurencji.Na pewno każdy z nich w wieku dwunastu lat znał już na pamięć ciąg Fibonacciego.Moje podniecenie stopniowo zaczęło się przeradzać w strach, aż w końcu po paru minutach siedzenia w sali konferencyjnej ogarnęło mnie kompletne przerażenie.Czekaliśmy w ciszy.Wreszcie przy ambonie zjawiła się otyła kobieta o czarnych, kręconych włosach i ustach pomalowanych jaskrawą szminką.– Witajcie w Cromwell! – przemówiła z entuzjazmem.– Mam na imię Stacey, jestem szefową Działu Zarządzania Zasobami Ludzkimi.– Jej usta w kolorze fuksji na chwilę ułożyły się w niezbyt przekonujący uśmiech.– Zadbajcie o to, żeby wasze identyfikatory były dobrze widoczne przez najbliższy tydzień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]