[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A od tego całego gadania zaczyna mnie już boleć głowa.Dość jużtego.–Poza tym – dodał Carl Hoper – to jedyny temat, w którym nie możesz wygraćsporu z Nolanem.Poświęcił mnóstwo czasu na studia nad tym problemem, kiedy po razpierwszy przybył na Dirigent, bo ludzie ciągle gadali mu o biednych, tępych masach naZiemi.IIIPo tygodniu obozowania wokół Hope Lon już nie zwracał uwagi na upał.Dziennarutyna pozostawała niezmienna.Drugi batalion nadal patrolował nocami okolicę,a poranki rozpoczynano ćwiczeniami fizycznymi.W ciągu dnia ani w mieście, ani wokółokolicznych farm nie było patroli.Codziennie późnym wieczorem pułkownik Blackurządzał odprawę dla swych oficerów, oznajmiając im, że nie ma nic nowego doprzekazania.Najlepsze wiadomości były takie, że na Aldrinie nigdzie nie prowadzonojuż działań wojennych.Tylko w Hope najemnicy kontaktowali się z kolonistami.Złewiadomości były takie, że nadal nie prowadzono rozmów pomiędzy rządami obydwukolonii, a kontakty między kwaterą główną siódmego pułku i obydwiema stronamikonfliktu były rzadkie, krótkie i bezproduktywne.Ludność Hope z trudem przyzwyczajała się do obecności najemników.–Miałem nadzieję, że stanie się to szybciej – wyznał Black swoim oficerom tydzieńpo kapitulacji.– Może byłem niepoprawnym optymistą.W końcu przybyliśmy tu jakozdobywcy i najeźdźcy, a nie wyzwoliciele, chociaż gotowi jesteśmy w razie potrzebybronić Hope.–Nie mamy z nimi właściwych kontaktów, sir – powiedział kapitan Wallis Amesz kompanii Bravo.– Widzą nas w ciągu dnia, w obozie rozłożonym wokół ich miasta.Nocami stanowimy siły okupacyjne patrolujące ulice, by upewnić się, że nas niezaatakują.Jak mogliby inaczej nas postrzegać?Pułkownik Black zawahał się przed udzieleniem odpowiedzi.–Jest w tym wiele racji.Problemem jest zachowanie równowagi pomiędzy rygoramibezpieczeństwa i naszą chęcią polepszenia relacji z miejscowymi.Pułkownik Flowerspozostawił mi decyzję, po jakim czasie i w jakim stopniu złagodzić środkibezpieczeństwa.Moglibyśmy zastąpić patrole elektroniką, ale nie jestem wcale pewien,czy osadnicy odczuliby jakąkolwiek różnicę.Nadal wskazywałoby to na brak zaufaniaz naszej strony.Podejmiemy środki tymczasowe, zaczynając od dzisiejszego wieczoru.Ograniczymy patrole do pojedynczych zespołów ogniowych zamiast pełnych drużyn.Pomiędzy patrolami zostawimy odstępy, zamiast wysyłać następny już podczas powrotupierwszego.Następnym krokiem może być znalezienie lepszych punktówobserwacyjnych, rezygnacja z nocnych patroli lub pozostawienie jednego czy dwóch,znacznie skróconych.Poruszamy się na ślepo i zmiany mogą nastąpić szybko.Tomiasteczko jest nadal naszym kluczem do zagadki Aldrinu.Nie możemy pozwolić sobiena błędy.*Dwa dni później, tuż po porannych, ćwiczeniach i śniadaniu, Lon został wezwany dokwatery głównej batalionu, znajdującej się wśród jednej z nielicznych kęp drzewrozrzuconych po sawannie.Pułkownikowi Blackowi i jego sztabowi zapewnionominimum wygód, ustawiono składane stoły i krzesła, mały generator zapewniającyoświetlenie elektryczne.Pułkownik siedział właśnie na jednym z krzeseł przeddwukomorowym namiotem, służącym mu za biuro i kwaterę.W pobliżu pułkownikastało puste krzesło.–Siadaj, Nolan – powiedział Black, kiedy Lon zasalutował i zameldował się.–Odpocznij.Lon usiadł, obserwując pułkownika, próbując odgadnąć przyczynę wezwania.Blackdostrzegł to i zaśmiał się cicho.–Spokojnie, chłopcze – powiedział.– Nie wezwałem cię na dywanik.–Zawsze dobrze jest to słyszeć, panie pułkowniku – odparł Lon.–Wiesz, że szukam sposobu na zmianę stosunków z miejscowymi.Szukam bardzointensywnie – powiedział Black.Lon skinął głową.– Otóż wczoraj Matt Orliszasugerował, że mógłbyś się przydać.–Ja, sir?Black skinął głową.–Jesteś jedynym oficerem w tym batalionie, który urodził się i wychował na Ziemi.–A jakie to ma znaczenie? – spytał Lon.Pułkownik wzruszył ramionami.–Nie jestem pewien, czy ma jakiekolwiek.Ale wspomniałem, że mam wśród kadryoficera z Ziemi, na co major Esterling uniósł brew i mówi: „Doprawdy?” Powiedziałemmu, że studiowałeś na jednej z najlepszych na Ziemi uczelni wojskowych, ale odszedłeśkrótko przed jej ukończeniem, by wstąpić do KND.–I major chciałby ze mną pogawędzić? – spytał Lon, zorientowawszy się, do czegozmierza Black.–Dał mi do zrozumienia, że chciałby cię poznać, i wspomniał coś o jednym zeswych przodków, który uczęszczał do Północnoamerykańskiej Akademii Wojskoweji później powrócił do niej, by odsłużyć rok jako adiutant komendanta.–Czy powiedział mu pan o, hm, okolicznościach, w jakich odszedłem z akademii? –spytał Lon.–Nie ze szczegółami.Ale zaprosił cię dziś na lunch.Razem ze mną, dokładniemówiąc.To krok we właściwym kierunku.Masz coś przeciwko temu?–Oczywiście, że nie, sir.– Lon zawahał się i dodał: – Nawet gdyby nie było innychpowodów, skorzystałbym z okazji jakiejś zmiany menu.–Wyruszymy o jedenastej.Nie chcę wywierać na ciebie presji, Nolan, ale to możebyć dla nas punkt zaczepienia.–I to wszystko przez przypadek?–Wiele rzeczy w życiu żołnierza jest kwestią przypadku.Szczęścia.Najwyraźniejminęło sporo czasu, odkąd ktokolwiek przybył na Aldrin bezpośrednio z Ziemi, możemywięc zaspokoić ich ciekawość.A raczej ty możesz.Przepraszam, że nie uprzedziłem cięwcześniej, ale muszę wykorzystać tę okazję.–Rozumiem, panie pułkowniku.Będę więc miły i zaspokoję ciekawość majoraEsterlinga.–Coś w tym rodzaju – odparł Black, szczerząc zęby w uśmiechu.– Ale delikatnie,Nolan, ostrożnie.Nie było mundurów galowych, więc Lon spędził resztę poranka, czyszcząc swójuniform polowy.Pułkownik Black zaznaczył, że nie będą zabierać broni, nawet bocznej.A zatem żadnej uprzęży ani szelek.Zabiorą hełmy, żeby pozostać w kontakciez batalionem, ale po dotarciu do Hope zdejmą je.–Zostałem więc dyplomatą – powiedział Lon Mattowi Orlisowi po streszczeniuspotkania z pułkownikiem – albo dziwadłem w klatce do pokazywania ciekawskim.–Wzruszył ramionami.– Nie przeszkadza mi to, kapitanie.Przywykłem już do tego, żeludzie zwracają uwagę na moje pochodzenie, a jeżeli to może nam jakoś pomóc, zrobię,co będę mógł.–Tylko nie staraj się zanadto, Nolan – doradził kapitan.– Zachowuj się naturalnie.–Tak jest, sir.Sam to sobie powtarzam.–Gdybym nie był pewien, że spiszesz się na medal, nie wspomniałbym o tobiekapitanowi.Lon spędził chwilę w namiocie przed wyznaczoną godziną spotkaniaz pułkownikiem.„Nie chce wywierać presji” – myślał sobie.„Niech to szlag.Wszyscymają nadzieję, że to, że pochodzę z Ziemi, spowoduje jakąś cudowną zmianę sytuacji [ Pobierz całość w formacie PDF ]