[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego atak był niezdarny, wręcz nieudolny jak na standardy antropofagów, bo stwór miał małe doświadczenie, może zresztą poniosło go z młodzieńczego entuzjazmu, może jedno i drugie.Nie słyszeliśmy co prawda, jak się zakradał, jednak kilka sekund przed atakiem Malachi zwrócił uwagę na szelest dobiegający z pozostających w głębokim cieniu krzaków i tych kilka sekund wystarczyło, żeby zareagował.Odwrócił się w jednej chwili, wtedy właśnie, kiedy stwór wychynął spomiędzy drzew za nami, i natychmiast wypalił, nie celując, bo zabrakło na to czasu.Gdyby nie wystrzelił właśnie w tym momencie, nie wątpię, iż właśnie wtedy by zginął, w następnej zaś chwili dokonalibyśmy żywota my dwoje – ja i moja wypatroszona podopieczna.Kula trafiła bestię w sam środek piersi, w miejscu dokładnie między czarnymi ślepiami.Dla ludzkiej istoty byłaby to rana śmiertelna, lecz jak doktor wspominał, antropofagi w przeciwieństwie do swych ludzkich kuzynów nie posiadają żadnego witalnego organu ani pośrodku klatki piersiowej, ani między oczami.Pocisk więc tylko spowolnił go samym swoim impetem, ale nie na tyle, żeby Malachi zdążył przeładować broń.Nie poważył się na takie szaleństwo, po prostu wepchnął strzelbę kolbą do przodu w kłapiącą paszczę, z taką siłą, na jaką było go stać.Reakcja była natychmiastowa, szczęki zacisnęły się w gwałtownym spazmie, miażdżąc drewno łoża z doniosłym trzaskiem z całą siłą potwornego zgryzu – jak twierdził Kearns, siłą ponad tonę – przy czym stwór wyrwał broń z rąk Malachiego.Z rany potwora tryskała krew, spływała po jego dyszącej piersi prosto do paszczy, barwiła jego zęby na czerwono.Potwór rzucił się na Malachiego z wyciągniętymi ramionami, tak jak podpatrzył to u dorosłych, w pozycji zabójcy charakterystycznej dla jego gatunku.Przewrócił ślepiami do tyłu, gdy ramiona się uniosły, a dla zwiększenia prawdopodobieństwa, iż schwyci ofiarę, rozpostarł palce z potężnymi szponami.Malachi postąpił krok.Stracił równowagę.Upadł.Jeszcze sekunda, a bestia spadłaby na niego, ale ja znajdowałem się przecież zaledwie metr dalej, a kula rewolwerowa przebywa taką odległość w maleńkim odłamku sekundy.Pocisk rozszarpał triceps mającego uderzyć ramienia, zamierzającego się już na głowę Malachiego.Czubki dziesięciocentymetrowych szponów już muskały jego policzek.To był mój pierwszy strzał – i zarazem ostatni, bo bezgłowy stwór porzucił Malachiego, by skierować całą siłę swojej furii na mnie.Ruszył ku mnie na czworakach, rozrzucając mokre liście i błoto, jak jakiś monstrualny pająk wielkości dorosłego mężczyzny.Szybciej, niż zdołałbym mrugnąć okiem, wytrącił mi rewolwer doktora z dłoni, drugim ramieniem chwycił za szyję i przyciągnął moją głowę do przepastnej paszczy.Nigdy nie zapomniałem, przez całe długie lata mojego życia, tego potwornego smrodu, który dobywał się z gębowego otworu bestii, ani też pokrwawionych zębów, jak również doskonałego widoku na przepastną głębię jego gardzieli.Widok byłby jeszcze doskonalszy, gdyby nie Malachi, który skoczył na grzbiet potwora.Gdzieś, jakoś, w mojej głowie odezwało się echo słów doktora i słowa te ocaliły wtedy nas obu:Gdyby któryś z nich zeskoczył na nas, mierz w oczy, to najdelikatniejszy punkt.Wyszarpnąłem nóż bowie zza paska i wbiłem go po rękojeść w bliższe z mrocznych ślepi pozbawionych powiek.Anthropophagus zadygotał z bólu, zrzucił przy tym Malachiego ze swoich pleców i o mało nie wyrwał mi rękojeści z dłoni.Trzymałem jednak mocno, dla pewności przekręciłem nóż, wyszarpnąłem go i zatopiłem w drugim ślepiu.Stwór teraz już nie widział, jego krew tryskała fontanną, zraszając wstrząsany drgawkami tors, zalewała też mnie.Bestia dźwignęła się na kolana, wymachiwała desperacko ramionami w przewrotnej parodii gry zwanej „ciuciubabką”.Przeklinałem mój los tamtej niekończącej się, jak wtedy mi się zdawało, nocy, kiedy odbyła się nekropsja, kiedy wbrew mojej najszczerszej woli musiałem wysłuchać długiego jak konanie i nudnego wykładu doktora oraz być mimowolnym świadkiem innych przejawów „szczególnej ciekawości” Warthropa.Wystraszony i wycieńczony do granic – jednak słuchałem.Pytał mnie, czy coś jeszcze zajmuje moje myśli, chcąc przez to powiedzieć, że niewiele oprócz kwestii związanych z jedzeniem.Jednak udzieliłem na to odpowiedzi prawdziwej, szczerej.Patrzyłem, próbowałem zrozumieć.Podobnie jak ten młody antropofag uczyłem się od starszych.No i proszę, jednak się opłaciło, bo oto wiedziałem dokładnie, gdzie znajduje się jego mózg.Trzymając rękojeść obiema dłońmi, pchnąłem nożem z całej siły, właśnie w punkt położony nad jego organem rozrodczym.Nie chybiłem, a jakże.Potwór padłjak rażony gromem, już sztywny [ Pobierz całość w formacie PDF ]