[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cała trójka zebrała się w celu przedyskutowania dalszych kroków i tego, co należało dalej zrobić z ich wietnamskimi „rodzinami”.Jeden z nich nie miał jeszcze żony w kraju, więc jego zadanie było najłatwiejsze.Zabrał swoją atrakcyjną orientalną kobietę, która urodziła mu syna i córkę, do amerykańskiej ambasady, gdzie większość urzędników pracowała bez wytchnienia dniami i nocami przy wpisach nowych Amerykanów, rejestrując ich rodziny i związki małżeńskie oraz planując ich powrót do 658kraju.Drugi z oficerów zdecydował się wrócić sam do Stanów i zacząć tam proces rozwodowy, ażeby pozbyć się swojej agresywnej i natarczywej amerykańskiej żony i móc sprowadzić tam swoją uległą, uwielbiającą go towarzyszkę oraz ich dziecko z tego oblężonego kraju.Ameryka mogła przegrać tę wojnę, jemu za to udało się zrozumieć, na czym polegało prawdziwe, domowe szczęście.Sytuacja Hanka nie była jednak taka prosta.Wprawdzie cenił sobie Mai-ling i lubiłtowarzystwo swego dwuletniego synka (zwłaszcza że widywał go tylko wtedy, kiedy miałna to ochotę), pozostawała jednak kwestia jego znacznego już wkładu w populację Stanów Zjednoczonych w Bostonie.Kontakty z Cheryl z jego obecnego miejsca pobytu były proste.Było to jednak miejsce bez powrotu.Hank bardzo się bowiem zmienił.Jakby to powiedzieć - poznałżycie poza przedmieściami miasta.Jego świat stał się o wiele większy, poszerzyły się jego horyzonty.Cheryl po prostu nie była typem kobiety, która była mu potrzebna.Uzyskanie rozwodu od pobożnej katoliczki było jednak bardzo trudne.Przy Mai-ling i małym Gregorym mogłoby się to nawet okazać niemożliwe.- Nie mam wyboru, chłopcy - oznajmił swoim kolegom.- Jeśli nie macie nic przeciwko temu, zostawię tutaj Mai-ling i zacznę załatwiać sprawy, no wiecie, z tamtej strony.- Ale chyba zarejestrujesz ich w ambasadzie, co? - zapytał jeden z oficerów.- Tak, oczywiście - odpowiedział Hank.- Nie zobowiąże mnie to chyba do sprowadzenia ich do kraju, co?- Nie, ale dzięki temu twój dzieciak będzie mógł zostać obywatelem amerykańskim.A amerykański paszport może się przydać w razie, gdybyśmy utracili.to znaczy chciałem powiedzieć, gdyby utracono Sajgon.W przypadku Hanka była to po prostu kwestia presji kolegów.Nagle znalazł się pośrodku prawdziwego pandemonium.Kolejki żołnierzy oraz ich 659rodzin sięgały daleko poza obszar budynku otoczonego wysokimi, pomalowanymi na biało murami.Były tam dzieci w różnym wieku i wielorakiej pigmentacji.Niektórzy z tych„azjatyckich” Amerykanów byli biali jak śnieg, odziedziczyli jednak po swoich matkach szerokie kości policzkowe i migdałowego kształtu oczy.Dzieci spłodzone przez czarnych żołnierzy miały złotą karnację Polinezyjczyków.Sama ich liczba była zdumiewająca, tym bardziej że według obliczeń pracowników ambasady zarejestrowano zaledwie jedną czwartą dzieci amerykańskich GLHank i jego koledzy musieli zatem czekać w palącym słońcu przez kilka godzin, aby móc zostawić swoje nieoficjalne rodziny pod opieką gwiaździstego sztandaru.Hank naturalnie kłamał.Do tego czasu zdołał już sobie dobrze przyswoić tę umiejętność.Nie uczynił oczywiście niczego, co mogłoby podważyć przeświadczenie Mai-ling, że jej przyszłość będzie podobna do losu pozostałych mieszkanek willi.Po prostu będzie musiała być cierpliwa - była to w końcu jedna z najatrakcyjniejszych cech tych azjatyckich kobiet.Nadejdzie jednak czas, kiedy Hank wyśle po nią i znowu będą razem.Wkrótce potem Hank otrzymał oficjalne zawiadomienie, że został przeniesiony do domu.Ponieważ odbył już nie jeden, ale dwa pełne okresy służby wojskowej, miał prawo do tego, aby go honorowo zwolniono.On jednak był zbyt wielkim patriotą i za bardzo bał się powrotu do cywila, aby zdecydować się na taki odważny krok.A zatem, ku ogromnemu zdziwieniu przełożonych, poprosił o przeniesienie - gdziekolwiek, byle tylko gdzieś na Zachodnie Wybrzeże.Pozwoliłoby mu to uwolnić się od wietnamskich kontaktów i jednocześnie umożliwiłoby załatwianie kwestii bostońskiej z daleka.Wieczorem, w przeddzień wyjazdu z Sajgonu, Hank udał się ze względów sentymentalnych po raz ostatni na ulicę Rozkoszy.Wziął ze sobą aparat, aby móc sobie w późniejszych latach udowodnić, że nie było to wcale snem.Niektóre z neonowych świateł świeciły się nadal, lecz nawet te, które jeszcze błyszczały, zdawały się blednąc w oczach.Nie ulegało wątpliwości, że zwijano tam już 660cały interes
[ Pobierz całość w formacie PDF ]