[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrzepnięta,gęsta krew pokrywająca prześcieradła i ciało Dunleavy'egopasowała do obliczeń.Gautier był młodym wampirem.Nie powinien przebywać nazewnątrz, dopóki nie zajdzie słońce, a mimo to wszystkowskazywało, że tak właśnie było.Miałam paskudne przeczucie,że niedługo doświadczymy na własnej skórze, jakie rozpęta siępiekło.Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powoli powietrze.Omiotłam spojrzeniem ciało Dunleavy'ego.Nie dostrzegłamżadnych śladów walki - nie miał związanych rąk ani nóg, a żadenprzedmiot czy mebel w pokoju nie został przewrócony anizniszczony.To prawdopodobnie oznaczało, że Gautier posłużył siękontrolą umysłu, by zaciągnąć tu Dunleavy'ego.Użył jej równieżna jego dziewczynie, bo sąsiadka powiedziała, że nie słyszałażadnych krzyków.Kto w takim razie zdewastował to miejsce?Gautier był wystarczająco silny, by kontrolować działania dwójkiludzi.Chyba że wcale nie chciał tego robić.Ta myśl zmroziła mnie do szpiku kości.Gautier niczego nierobił bez powodu.Garderoba pełna była zarówno męskich, jak idamskich ubrań, co znaczyło, że109kobieta Dunleavy'ego albo mieszkała, albo spędzała cholerniedużo czasu w jego mieszkaniu.Pokój był jednak skąpoumeblowany.Dunleavy był typem faceta, który nie wydawał zadużo pieniędzy na meble, ponieważ wszystko w pomieszczeniusprawiało wrażenie gratów kupionych na garażowej wyprzedaży.Możliwości były dwie.Albo nie powodziło mu się zbyt dobrze wzłodziejskim fachu, albo wydawał zarobioną forsę na inne rzeczy.Może salon krył w sobie odpowiedzi na moje pytania.Gdy odwracałam się, by opuścić pokój, poczułam na karkuukłucie intuicji.W powietrzu rozniósł się zapach piżma.- Riley Jenson? - spytał nieznajomy męski głos.- Nazywamsię Cole Reece.Jestem z ekipy sprzątającej departamentu.Jego ostrożność wywołała uśmiech na mojej twarzy.Najwidoczniej Cole był człowiekiem, który pracował z wielomaporywczymi - lub raczej zbyt szybko reagującymi - strażnikami.- Jestem tutaj.W korytarzu dało się słyszeć kroki.Trzy rodzaje i na dodatekwszystkie należały do mężczyzn.Odgłosy ciężko stawianychstóp zdradziły ich szybciej niż intensywny zapach.Moim oczomukazał się wysoki mężczyzna o twarzy pooranej bruzdami i wwieku, którego nie dało się określić.Jego siwe włosy połyskiwałysrebrzyście w jaskrawym świetle wpadającym przez okno.Jegopiżmowy, pikantny zapach otoczył mnie niczym chmura, byłrównie odświeżający jak morska bryza w tym mało przyjemniepachnącym pokoju.Moje hormony odtańczyły taniec radości.Nie żeby to było takie trudne, zwłaszcza że księżycowa gorączkamiała niedługo osiągnąć swoje apogeum.Jego zapach podpowiedział mi, że był wilkiem, lecz nie110wilkołakiem.Każdy gatunek posiadał swoją własnącharakterystyczną woń - swego rodzaju bazę, na podstawie którejtworzyły się jednostkowe zapachy.Osobnicy płci męskiejwydzielali ostrzejszą woń podstawową niż inne gatunki.A możepo prostu tak wydawało się nam, samicom, bo byłyśmy do nichlepiej dostrojone.Wilkołaki spędzały mnóstwo czasu na upajaniusię seksem, ale krył się za tym poważny powód - bez względu nato, co myśleli sobie przedstawiciele innych ras.Pragnienie odnalezienia swojej drugiej połówki było zapisanew naszym DNA.Mało który wilkołak był skłonny doustatkowania się przed osiągnięciem tego celu.A zabawianie sięz przedstawicielami innych gatunków zdecydowanie do niego nieprowadziło.Oczywiście oprócz świetnej zabawy.Jednak żadenwilkołak nie mógł w nieskończoność zadowalać się samązabawą.Choć mój brat chyba uważał inaczej.Zmiennokształtny omiótł pokój spojrzeniem, które na momentzatrzymało się na ciele Dunleavy'ego, a potem spoczęło na mnie.Zaskoczenie przezwyciężyło na chwilę ostrożność w jegojasnobłękitnych oczach.- Agent Jensen? Skinęłam głową.- Nie spodziewałeś się mnie tutaj, prawda? Nieoczekiwanyuśmiech wywołujący wokół jegooczu kurze łapki sprawił, że jego twarz, na której111odcisnęło się piętno czasu, zaczęła wyglądać o wieleatrakcyjniej, niż mi się z początku wydawało.- Ani trochę.Nie miałem pojęcia, że w naszych szeregachpojawił się nowy strażnik.Pozostali mężczyźni stali w przejściu za jego plecami.Jeden znich zaklął cicho pod nosem, gdy dostrzegł Dunleavy'ego.Druginie zareagował wcale.Byli zmiennokształtnymi, tak jak Cole.Odjednego bił zapach kota, drugi był jakimś gatunkiem ptaka.Żadenz nich nie wywołał u mnie dreszczyku podniecenia.To był dobryznak.Podczas księżycowej gorączki nie było nic gorszego niżuganianie się za wszystkim, co ma fiuta.A już zwłaszcza wtedy,gdy miałam robotę na karku.Cole wskazał podbródkiem na ciało.- Co się stało?- Został obdarty ze skóry.Cole przyglądał mi się przez chwilę, a iskra rozbawieniawidoczna w jego oczach zniknęła.- Przez ciebie?- Pewnie.A potem odtańczyliśmy tango w korytarzu.Uniósł brew, jakby nie całkiem wierzył w moje słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]