[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bieguny topniały, a woda zalewała wybrzeża.Kiedy po raz pierwszy słońce wychyliło się zza horyzontu po jego dotychczasowej zachodniej stronie Hornie czuł, ee jego życie przestało mieć znaczenie.Trwał w stanie otępienia przez miesiąc, al obudził go pewnego dnia huk i smuga białego dymu na niebie.Chwilę przyglądał się jej bezmyślnie, wreszcie zrozumiał.Rakieta! Szła pod ostrym kątem w górę, niosąc w głowicy śmierć odległemu wrogowi, gdzieś w innej części świata.Biegał godzinami po lesie szukając tych, którzy ją odpalili, aż trafił na dymiącą jeszcze, okrągłą studnię wyrzutni.Nie było nikogo.Rozkaz zniszczenia wroga wydany został wiele lat temu i utrwalony w elektrycznej pamięci systemu startowego.Od tego dnia zaczął żyć naprawdę.Zbudował drewniany dom, zagrodę dla zwierząt złapanych w lesie i okolicach zburzonych miast i wsi.Spędzał dużo czasu na obserwacji nocnego nieba.Udawałomu się, od czasu do czasu, dostrzec punkty sporadycznie przesuwające się w tle nowych gwiazdozbiorów południowego nieba.Wiedział, że rakiety lecą zgodnie z programami zawartymi w komputerowych pamięciach.Tyle że nie było już starych punktów odniesienia.Zmierzały w stronę własnych terytoriów, niosąc całkowicie przypadkową chemiczną lub atomową śmierć.Jeżeli tam, gdzie spadały, ktokolwiek jeszcze mieszkał lub żył.Baza lotnicza Hornica wyposażona była znakomicie.W podziemiach ocalały systemy komputerowe, których część przeprogramował do swoich celów.W sekcji technicznej były trzy wozy bojowe ł inne mniejsze pojazdy.Lekkie dźwigi używane w hangarze.Magazyny części i broni.Warsztaty, generatornia i wielkie zbiorniki lotniczego paliwa.Już w pierwszym roku udało mu się wykryć w promieniu stu kilometrów, sześć stanowisk rakietowych i unieszkodliwić je.Następne lata zwięk-Bzały jego doświadczenie.Obserwował mrówki, pszczoły, trawę, ukształtowanie terenu, rodzaje gleb i setki innych czynników, zdradzających miejsca kryjące podziemne silosy.Rozpoznawał podziemne pustki jakimś nowym instynktem, pobudzanym przez ustawiczne myślenie o podziemnych zegarach odmierzających swój własny czas.Czas startu zakodowany bezimiennymi rękami w niezliczonej ilości samoczynnych wyrzutni.Na wielu kontynentach.Ludzie skończyli wojnę w połowie drugiej godziny jej trwania.Pozbawione obsługi wyrzutnie prowadziły ją nadal.Nie zahamował tej wojny kosmiczny charakter kataklizmu, jakiemu uległa Ziemia.Od trzynastu lat startowały z podziemnych wyrzutni, już nie tylko na zewnętrzny rozkaz.Reagowały na najsłabszy radiowy sygnał.W nieprzewidziany sposób pobudzały je lecące samoloty.Rakiety zmusiły ocalałych ludzi, by przytulili swe życie do Ziemi.Wtedy, naraz w wielu miejscach, zaczęto powtarzać sobie legendę o Głowie Kasandry.Hornie początkowo wyśmiał to, ale tak jak w innych i w nim zaczęły kiełkować ziarenka niepokoju.I bardzo szybko stał się jej ofiarą.Nikt tej rakiety nigdy nie widział.Zainstalowano ją, według szeptanych przekazów, w ostatnich tygodniach zbrojeń.Jedną, jedyną.Przeznaczoną dla tego, kto przeżyje… Zdolną do unicestwienia życia na całej kuli ziemskiej.Ustawiona na ukrytej wyrzutni przez szaleńca, gotowa do zniszczenia wszystkiego, co przetrwa.Nikt nie wiedział, gdzie jest.O dwieście czy dwa tysiące kilometrów od niego.Za każdym razem, gdy Hornie znajdował nowy silos, wydawało mu się, że będzie w nim Ona.Miał nadziejęi jednocześnie jej nie miał.Zdawał sobie sprawę, że mimo iż nauczył się łamać system zabezpieczeń zwykłych rakiet, to wtargnięcie do sterowni bunkra Kasandry niemal na pewno nie będzie miało szans powodzenia.Za każdą „zwykłą" rakietę otrzymywał od zleceniodawców zapłatę w naturze i w złocie.Płacili mu za trofea, niezależnie od kierunków świata, z których do niego przybywali Jedni drogą powietrzną, inni wołami i konno.Z ramienia jakichś nieznanych mu rządów i w imieniu rolniczych osad.Jego trofeum Wielkiego Tropiciela, było zawsze takie samo.Końcówka kabla impulsowego łączącego system zapłonowy z blokiem sterowania wyrzutni.Pierwsze trofeum wisiało nad drzwiami jego pokoju.Powiesił je na prostokątnej dużej płycie, obciągniętej skórą bengalskiego tygrysa.W tym właśnie pokoju Jefferson rozłożył rulony planów, projekcji satelitarnych, zdjęć terenów sprzed kataklizmu.–Naszym zdaniem, Ona jest gdzieś w tym rejonie – powiedział Jefferson, kreśląc palcem koło na jednym z kwadratów siatki.– Niestety, ani my, ani Hiszpanie, ani Rosjanie nie wiedzą tego dokładnie.Co więcej, na' skutek przesunięć tektonicznych skorupy ł praktycznej likwidacji ośrdków dowódczych, nie możemy dojść, kto i w jaki sposób ją tam zainstalował.Nie wiemy nic ponadto, że gdzieś w tym miejscu koncentrują się duże ilości stali i pifctych przestrzeni.–Znam trochę te miejsca – powiedział Hornie.– Byłem tam w zeszłym roku.Zamilkł i spod przymrużonych powiek wpatrywał się w mapę, jakby starając się coś odtworzyć z pamięci.Od końca palców, przez ręce, plecy, do nóg zaczęły wędrować po nim drobne igiełki.Wiedział już, że się tego podejmie.Czuł, jak zbliża się znów Wielkie Polowanie.–Dobrze, spróbuję jeszcze raz – powiedział powoli – ale nadal żadnych lotów i żadnego radia.Niczego, co mogłoby zainicjować jakikolwiek odpał.Jefferson zwinął resztę map.–Ile czasu potrzebujesz?–Pół roku.–A z materiałów?–Nic, mam wszystko.Po południu zakończyli tankowanie paliwa i po krótkim pożegnaniu samolot pokołował do początku pasa.Hornie nie został na dworze.Wrócił do domu i otworzył szafkę z płytami [ Pobierz całość w formacie PDF ]