[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Prosiłam kiedy kogo, żeby się mną przejmował? – mamrotała pod nosem, gdy Lucyna delikatnie jej przypomniała o groźbie Olgi.– Dam sobie radę, zawsze sobie dawałam.Z zazdrością jednak popatrzyła na córki Lucyny, które wjechały rowerami pod Magnolię, zrobiły kółko na placyku w głębi, a potem stanęły przed wejściem, oznajmiły matce, że wyniosły chodniki na wiatr, pomyły okna, zagrabiły podwórze, a teraz pojeżdżą sobie po okolicy, bo tak pięknie.Lucyna poprawiła jednej spinkę we włosach, drugiej grzywkę, a trzeciej coś tam i powiedziała, że mogą jechać.Tylko niech uważają na Walendziakównę z Maleską, które od południa tłuką się skuterem po wsi i na nic nie patrzą.– Skuter wart parę tysięcy, może nawet dychę – wtrąciła Tuśka.– Wczoraj przejechała Poniedziałkowi dwie kaczki na drodze przed podwórkiem.Poniedziałek cały w strachu, czy mu odszkodowania nie każą płacić za zarysowany błotnik.– Ktoś ma jeszcze płacić za jej wygłupy?! – zawołał Daniel, wychylając się z kuchennego okna.– A co?! – wydarła się Tuśka.– Kaczki czy kury na drodze publicznej można sobie tłuc do woli.Ich miejsce na podwórku.– Jeszcze raz zerknęła za oddalającymi się sylwetkami Kuryłówien na rowerach, zaklęła pod nosem i wsiadła na swój.– Jadę do domu.Nic nie mówcie Oldze, że tu byłam.Olga Gorzelak dwa razy w tygodniu przywoziła jaja.Nie odjechała, nie zapytawszy o Tuśkę.Danowi, który próbował łagodzić jej obawy i za każdym razem podkreślał zaradność dziewczyny, tłumaczyła, że gdyby nie Tuśka, tam już dawno byłoby po rodzinie.Matka od paru lat była w ciężkiej depresji.Nie ma wielkich szans, żeby z niej wyszła, bo się nie leczy, a do czego może doprowadzić nieleczona depresja, to nikomu tłumaczyć nie trzeba.Dwa razy już pokazała, na co ją stać.Za pierwszym razem, gdy podcięła sobie żyły, cała siódemka wylądowała w domach dziecka.Za drugim skończyło się na próbie.Wtedy jednak była Marlena, która wiedziała, gdzie iść, z kim gadać i co robić.Marlena przede wszystkim wiedziała, jak z matką Tuśki rozmawiać, żeby na jakiś czas wybić jej z głowy chore pomysły.A Olga tego nie potrafi.Mimo że chodziły do jednej klasy.I chociaż sama przeżyła ciężką depresję męża.– Tuśka ma dopiero piętnaście lat… Ale jest u kresu swoich piętnastoletnich sił – powiedziała pewnego dnia, burząc optymizm Daniela.– O tym najlepiej świadczą jej kłopoty w szkole, których dotąd nie miała.A dlaczego?– Bo jest zaradna i bystra – odpowiedział Dan.– No właśnie.Ale niech już się skończy ta szkoła, może w wakacje coś się wymyśli.Najważniejsze, że smarkula złapie trochę oddechu.Lucyna nie wtrącała się i nie komentowała niczego, co bezpośrednio nie dotyczyło funkcjonowania Magnolii, ale wtedy, po wyjściu Olgi, powiedziała, że Tuśka nie ma piętnastu lat, tylko o wiele więcej.Do końca roku szkolnego nie widzieli dziewczyny.Danowi już po kilku dniach zaczęło jej brakować.Przyzwyczaił się, że przyjeżdżała prawie codziennie.Zawsze w takim momencie, w którym mogła się w coś wtrącić, i zawsze we wszystko się wtrącała.Brakowało mu nawet tego, jak się tu szarogęsiła i wymyślała mu od dyletantów, korygując wystawiane przez niego rachunki.Nie mógł się w tym połapać, bo sama ustaliła ceny, a on nie robił nic innego, jak tylko według jej stawek podliczał należności.Wtedy mu wyjaśniła, że to nie wypasiona knajpa w centrum Warszawy, tylko mała Magnolia na końcu świata.Tu wszystko jest nie do końca określone, nie do końca pewne, płynne.Zacharskich, na przykład, nie należy żałować, bo mają kasę, choć nikt nie wie skąd – może im kapie z nieba.Tak samo Jaszczuka.Jeśli go stać na korepetycje z kultury u Beli Marko (Na co go było stać dawniej, to Daniel by się zdziwił!), to można mu zawsze podciągnąć rachunek.Staremu komendantowi natomiast trzeba liczyć normalnie – jak wychodzi z cennika.Raz, że emeryt, a dwa, że zaraz by się połapał.Z Belą Marko jak Dan nie chce się narazić na jeszcze dłuższe arie o świcie, też lepiej uważać.Ogólnie rzecz biorąc – powinien myśleć, elastycznie podchodzić do rzeczywistości.Tu inaczej się nie da.Brakowało mu więc smarkuli.Tych jej przebiegłych, czujnych oczek i kilku piegów na nosie, z których była dumna, podkreślając, że piegi to już teraz rzadkość.I cienkich, lekko rudawych włosów, które bez przerwy zakładała za ucho.„Ale przynajmniej są miękkie” – mówiła.Podobało mu się to, że nie miała kompleksów – rzecz u współczesnych nastolatek niespotykana.Wszystkie swoje braki, takie czy inne, potrafiła obrócić w zalety.I wcale nie dlatego, że była zarozumiała.Nie miała czasu, by walczyć z kompleksami – walczyła z czym innym.Nade wszystko jednak lubił ją tak bardzo, bo przypominała mu młodszą siostrę sprzed lat, kiedy tamta była w obecnym wieku Tuśki.Tak jak ta wydawała mu się dojrzalsza, niż wskazywał jej wiek, doroślejsza od niego, kiedy mówiła: „Bracie mój naiwny, wieczny podróżniku… Każda podróż kończy się w domu, a w twoim domu są obcy ludzie”.Śmiał się, gdy wygłaszała takie egzystencjalne bzdury.Żartował z maniery, którą wybrała, i do samego końca wierzył, że to tylko poza nastolatki, nic więcej, zwyczajny wygłup.Miała podobnie przenikliwe oczy jak Tuśka i cienkie włosy, które tak samo zakładała za ucho, dopóki nie zaczęła ich farbować na czarno i dziwacznie czesać.Do pewnego momentu była rozsądną nastolatką, od czasu do czasu pozwalającą sobie na wygłupy.Może gdyby miała mniej egzystencjalnych problemów, a więcej rzeczywistych, jak ta tutaj, tak źle by nie skończyła.Może to, może tamto… Są sprawy, z którymi trudno się uporać.Na szczęście przyszły wakacje i Tuśka znowu zaczęła wpadać do Magnolii.Czasem kilka razy na dzień.Coraz więcej turystów pojawiło się na bieszczadzkich szlakach.W pogodne dni, których ciągle jeszcze było niewiele, prawie wszystkie pokoje przy werandzie były zajęte, a w weekendy brakowało miejsc.Lucyna miała pełne ręce roboty, ale Dan nigdy nie słyszał, żeby się na cokolwiek skarżyła.Wręcz odwrotnie, jeszcze bardziej rozkwitła, kursując bezustannie między kuchnią, salą a werandą.Obserwując ją ukradkiem, zastanawiał się, w jakim stopniu przyczyniło się do tego lato – pora roku, do której ta kobieta zdawała się stworzona.Przychodziła teraz o wiele wcześniej niż przedtem, zostawiając córki śpiące w domu.Ogarnęła to i tamto, posprzątała, przygotowała śniadanie dla gości z noclegu, a potem przychodziły dziewczynki, wszystkie trzy.Siadały na ławce przed Magnolią, a Lucyna czesała im włosy.Daniel, który zawsze próbował jeszcze złapać drzemkę po wczesnoporannych występach Beli Marko, schodził wtedy z góry, stawał w połowie schodów i przez otwarte na oścież drzwi wejściowe patrzył jak zaczarowany, o wiele dłużej niż wtedy, gdy obserwował ten rytuał z drogi.Lucyna potrzebowała piętnastu minut, by swoim aniołom zapleść grube warkocze.Pięć minut na każdą.Potem małe biegły do domu, a ona siadała na tej samej ławce i czekała, aż Daniel przyjdzie tam z kawą.Delektując się aromatem i smakiem, spoglądali na drogę, na kabaryny lub łąkę, do połowy zrytą kołami parkujących samochodów.Nigdy na siebie.Nie rozmawiali też o niczym ważnym, bo jeszcze na to nie była pora
[ Pobierz całość w formacie PDF ]