[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapatrzyła się na płomienie.Gotowanie okazało się nie taką znowu prostą sprawą.Zanim odpowiedziała, Hank upuścił garnek i przykucnął.Podniósł pustą butelkę po whisky i wpatrywał się w nią przez kilka sekund.Później przeniósł wzrok na kobietę.- Co się stało z moją whisky?- Potrzebowałam czegoś do podpalenia ogniska, więc.- Głos jej zamarł.- Zużyłaś whisky tylko po to, żeby rozpalić ognisko i spalić garnek małży?!- Nie.Dzięki whisky ogień palił się wystarczająco długo, aby mogło zająć się drewno.Było mokre po deszczu, a dopiero, gdy zapłonęło, mogłam gotować małże.Patrzył na pustą butelkę, jakby chciał ją wyrzucić, a może rzucić nią w kogoś.- Lydia ma już dość bananów, a mówiąc szczerze, ja także.Mamrotał pod nosem jakieś przekleństwa.Theodore przysunął się bliżej do Margaret i znowu pociągnął ją za sukienkę.Wyszeptał dość głośno:- Dlaczego Hank jest czerwony na buzi?- Jest mu po prostu gorąco, Theodorze.- Masz rację, cholera, jest mi bardzo gorąco! - krzyczał Hank.- Przestań, proszę, wrzeszczeć i przeklinać.- Będę wrzeszczał i przeklinał, jak wszyscy diabli!- Zastanawiam się, czy dżinnowi w butelce też nie jest gorąco - powiedział Theodore.- Nie pytałem go o to.Zapytam teraz.- Tak, Theodorze, to ładnie z twojej strony - odezwała się Margaret i spojrzała chłopcu w oczy.- Ale teraz muszę porozmawiać z Hankiem w cztery oczy.Spojrzała na mężczyznę.- Zachowujesz się poniżej krytyki.Zużyłam po prostu odrobinę whisky w trochę lepszym celu.- Odrobinę? Butelka jest pusta! - Hank potrząsał butelką odwróconą do góry dnem.- Pusta!!- Za to moja butelka nie jest pusta.W środku siedzi najprawdziwszy dżinn - odezwał się Theodore pokazując srebrną flaszkę.- Chcecie zobaczyć?Ani Margaret, ani Hank nie zwrócili uwagi na chłopca.Rozpoczęli właśnie bój, a kobieta nie miała najmniejszego zamiaru ustępować.Mężczyzna także.Hank potrafił być uparty.Ona to wytrzyma.- Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałam, ile alkoholu powinnam użyć - stwierdziła.- Ten alkohol miałem wyłącznie na własny użytek.- Zauważyłam zeszłej nocy.- Spojrzała mu prosto w oczy,przekonana, że jasno i wyraźnie dała mu do zrozumienia, co myśli o piciu.Odczekała chwilę i dodała:- Sposób, w jaki zużyłam alkohol, był mądrzejszy i korzystniejszy dla nas wszystkich.Jestem przekonana, że gdybyś przestał teraz krzyczeć i przemyślał to, doszedłbyś do wniosku, że postąpiłam logicznie, mądrze i sprawiedliwie.- Za dużo myślisz, do jasnej cholery.- Hank chodził w kółko i mamrotał coś o powodach, dla których mężczyźni piją.- Też chciałbym się czegoś napić - przerwał im Theodore, który cały czas trzymał w wyciągniętej rączce butelkę w nadziei, że może któreś z nich wreszcie na nią spojrzy.Margaret złożyła ręce na piersi.- Jest mnóstwo wody.- Dżinn powiedział, że mogę mieć trzy życzenia.Trzy prawdziwe życzenia.- Nie ma na tej wyspie nikogo o imieniu Dżinn, Theodorze.Żebyś nie wiem jak sobie tego życzył, to niemożliwe.- Ale ja znalazłem dżinna w butelce! Prawdziwego dżinna! Patrzcie! - zawołał i wyciągnął zatyczkę.Purpurowe kłęby zaczęły unosić się nad szyjką.Zapanowała kompletna cisza.Z oddali dochodził szum fal i krzyki mew, ale te dźwięki słyszeli tu stale.Milczenie, które zapanowało, było tu jednak czymś wyjątkowym.Purpurowy dym wydobywający się z szyjki srebrnej butelki wzbijał się do góry w sposób, w jaki ludzie najczęściej wyobrażali sobie pojawienie się ducha.Kłębił się, zwijał i unosił.Zdawał się krążyć nad nimi niczym jastrząb wypatrujący ofiary.Margaret wymieniła z Hankiem spojrzenie.Oboje byli zbici z tropu i zaskoczeni.Lydii aż dech zaparło, a Theodore skakał dookoła wołając:- Widzicie! Widzicie!Dym rozwiewał się; jego resztki opadały w stronę piasku i tam rzedły zupełnie.- Co to jest, do diabła? - Hank podszedł bliżej marszcząc czoło.Margaret przytuliła mocniej Annabelle.Wpatrywała się w dym, a potem w przedziwną postać, która się pojawiła.- O mój Boże.- wyszeptała.Muddy stał na zewnątrz butelki.Niczego jednak nie widział.Nargile tkwiły na jego głowie.To powinno wyglądać dość interesująco, pomyślał.Kobieta krzyknęła:- Nie, Hank! Nie nożem! Muddy wrzasnął:- Noże? Gdzie?Instynktownie obrócił głowę zapominając, że nic nie widzi.Nargilowe rurki do wody poleciały najpierw na lewo, potem na prawo.Ich mosiężne końcówki uderzały z łoskotem o ścianki.Bębenki w uszach o mało mu od tego nie popękały.- Żadnych noży! - krzyknął i podniósł do góry ręce.Zrobił to szybciej, niż Bowie Bradshaw wyciągał rewolwer.Stał teraz bez ruchu.Serce waliło mu jak młotem.W głowie dudniło.Kolana lekko się uginały.- Muddy?- Jestem tu, panie [ Pobierz całość w formacie PDF ]