[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasz nauczyciel niemieckiego był zamiłowany w kulturze niemieckiej.Rozstrzelało go SS w sierpniu 1944 roku.Oczywiście mieliśmy wiedzę i świadomość negatywnych stron w historii stosunków polsko-niemieckich, zaborczych tendencji naszego zachodniego sąsiada.Byliśmy wychowani na Krzyżakach Sienkiewicza, a nasi nauczyciele mieli nawet jeszcze w zupełnie żywym osobistym doświadczeniu prześladowania polskości w zaborze pruskim.Z bólem też obserwowaliśmy położenie polskiej mniejszości na Warmii r/.y na Opolszczyźnie.Gdańsk uważaliśmy za miasto historycznie, politycznie i gospodarczo związane z Polską, ale nie budziło naszego sprzeciwu, iż pozostaje ono wolnym miastem — ta tradycja samorządności datowała się przecież od czasów hanzeatyckich.Aż do lat trzydziestych (po początkowej dramatycznej walce plebiscytowej i powstaniach śląskich — ale tych wydarzeń nasze pokolenie nie przeżywało jeszcze osobiście, wchodziły one w zakres naszej wiedzy, nie doświadczenia) problem współżycia polsko-niemieckiego dla nas, wyrastającego młodego pokolenia, nie był zbyt wielkim obciążeniem.Czytałem niemiecką prasę i niemieckie książki.Dopiero po Anschlussie Austrii w 1938 r.zaczęto bojkotować prasę niemiecką, choć dalej można ją było nabyć, aż do mowy Hitlera w dniu 28 kwietnia 1939 r.Dojrzalsi z nas obserwowali z niepokojem zachodzące w Niemczech zjawiska.Ale to były sprawy niewyobrażalnej na razie — nie tylko dla nas — przyszłości.Świeża przeszłość rzutowała i wytwarzała resentymenty inaczej nakierowane.Po pokoju wersalskim straciliśmy wiele, ale głównie na wschodzie.Tysiące rodzin — na domiar w strasznych warunkach rewolucyjnych — musiało opuścić swoje ojczyste ziemie — Kijów, Mińsk, obszary Ukrainy i Białorusi, które przez długie wieki, aż do rozbiorów, a więc gwałtu zadanego naszemu państwu, pozostawały w obrębie Rzeczypospolitej.Mówiono więc wówczas raczej o tych ziemiach na wschodzie niż o granicy na zachodzie.To zwykłe zjawisko psychologiczne związane z wielkimi, niedobrowolnymi migracjami, wcale niekoniecznie związane z tendencjami rewindykacyjnymi.W maju 1939 r.zdałem maturę w katolickim liceum humanistycznym „Przyszłość", jako jeden z dwu najmłodszych w klasie.Miałem wtedy 17 lat, wysoki, chudy, ale zdrowy, Byłem „molem książkowym", nie uprawiałem prawie sportów i do tego nosiłem okulary — typowy „intelektualista".Od 1938 r.obowiązywało maturzystów odbycie zaraz po egzaminach skróconej służby wojskowej — rok i sześć tygodni.Dopiero potem szli na studia.Na komisji poborowej spostrzeżono natychmiast, że jestem krótkowidzem, dano mi zaklejoną kopertę i odesłano do okulisty.Byłem zrozpaczony.Wszyscy moi koledzy chcieli służyć w wojsku, mieliśmy już wówczas poczucie zagrożenia naszego państwa.Zanim poszedłem do okulisty, udałem się najpierw do optyka i nauczyłem na pamięć kontrolnej tablicy z literami.Lekarz, młody i sympatyczny porucznik w mundurze, zapytał mnie, czy chcę iść do wojska.„Tak, oczywiście".„No, to zobaczymy".— Zabrał mi okulary i wskazał tablicę.Zaraz spostrzegł, że oszukuję.„Ale jeśli chcesz, nie będę ci przeszkadzał" — powiedział.W wieku 15—16 lat chciałem zostać aktorem lub pisarzem.O aktorstwie myślałem bardziej, ale rychło okazało się, że mam kłopoty ze strunami głosowymi.Potem zrodziła się we mnie myśl wstąpienia do zakonu Jezuitów.Co niedziela chodziłem do kaplicy Jezuitów przy ul.Rakowieckiej na Mszę Św.z kazaniem wybitnego kaznodziei i człowieka wielkiej wiedzy o.dr.Edwarda Kosibowicza.Już po maturze odwiedziłem o.Kosibowicza, chciałem się u niego wyspowiadać, zaproponował mi jednak również rozmowę.Pytał o moje plany życiowe, rodzinę i zainteresowania, na zakończenie powiedział mi: „Mój kochany, idź teraz do wojska, potem, jeśli nie zmienisz zamiarów, wróć do mnie, przyjmę cię z otwartymi rękami.Jesteś młody, nie masz nawet osiemnastu lat.Masz jeszcze czas.Idź do wojska.Może być wojna.Nie wiadomo, czy przeżyjemy." O
[ Pobierz całość w formacie PDF ]