[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy znowu podchodzili do wsi kościelnej, dziad kazał walić mocno w bęben, a potem z hukiem onym i ze śpiewaniem do wsi wchodzili; nabożeństwo im całe prowadził jak ksiądz jaki.W takiej wsi to się zatrzymywali, a dziad kazał sobie ławę wynieść z chałupy, stawał na niej i mówił porządne kazanie.A jakże, wrzeszczał tak okrutnie, że się niejeden spłakał od tego krzyku; osobliwie, że Florek w ów-tych kazaniach precz nastawał na taki naród, co to we wsi się zasiedzi, napija tyla, a do cudownego miejsca się nie ruszy i biednego ani w domu, ani nigdzie nie opatrzy.Strasznie się ludzie wzruszali z tej mowy, bo dobrze mówił.Do bębna było teraz dwóch chłopaków, nie jeden, jak przedtem; obadwa ci bębniarze młócili pałkami tak z całej siły, że nieraz o mało skóra nie potrzaskała na bębnie.Gdzie się jeno pokazali, pełno było podziwu z tego wszystkiego.Choć się tam bardzo nie spieszyli, kompania szła z ogromnym porządkiem; tak też starsze baby z kompanii mówiły, że się lepiej idzie niż pod tamtym nieboszczykiem, co ich był wprzód prowadził.Byli już dobry kęs drogi za Koniecpolem; przychodzą do jednej dużej wsi,- a tu ludzie, jak tylko posłyszeli bębnienie i śpiewanie, tak gromadą dużą wyszli naprzeciwko; byli to sami tylko chłopi, a jeden z nich, sołtys pono, odzywa się do tej kompanii:— Dobrze my wiemy, gdzie idziecie, moi ludzie, ale wam nie należy do naszej wsi chodzić, bo powiadają, że w tych kompaniach pomorki się teraz trafiają.Nie dziwota temu żadna, bo jak drugi z lada jakiego miejsca wyjdzie, to po świecie rozniesie równie powietrze jak utrapienie.Ostańcie, ludzie, z Bogiem i idźcie dalej albo, jak na upór, to nocujcie sobie gdzie za wsią, w szczerym polu!.Florek im tłumaczy, jako złego nic być nie może, kiedy naród do Częstochowy idzie, może by ta był i sołtysa przekonał, jeno jedna baba z kompanii wygadała się przed chłopami, że przewodnik dawniejszy w drodze umarł nagle, tak się chłopi zawzięli i nikogo już do wsi nie dopuścili.— Możecie sobie — powiada ten sołtys — obejść wieś naokoło po ścierniach, przez podorywki, a nie wadzi, choćbyście ta i zboża krzynę komu przydeptali, zawdy lepiej, niż jakbyście jakiego licha nanieśli.Tak dziad rozpytuje, prosi o radę, żeby mu miejscowi ludzie pokazali, gdzie tu wybrać miejsce dobre do noclegu, żeby i ogień można było rozłożyć.Zaraz im pokazali ci chłopi las do połowy wycięty i poszła tam cała kompania.Beldonek już teraz był wolniejszy od tego dziada, bo jako on stary miał dużo zajęcia, to ta nie baczył, że chłopak odchodzi na bok i wałęsa się między kompanią.Ale Florek dał jeszcze dziecku do dźwigania drugą torbę, a na takiego małego to było za dużo.Była tam zaś jedna dziewucha z tym ludem, powiadała, że jej Zośka na imię, musi nie miała więcej nad szesnaście latek; widzi ona, jako chłopczyna dźwiga wielkie ciężary na sobie i ledwie co lezie, tak mówi:— Jak tobie, mały, na imię?On jej powiedział, że się zwał Beldonek.Nie chciała z początku wierzyć, bo się znała na książce nabożnej i pamiętała sobie, co nie ma takiego świętego; ale zmiarkowała, że pewnikiem chłopca ludzie w jego wsi tak jeno przezwali, nie od chrztu żadnego.— Dawaj mi jedną torbę — mówi Zośka — ja silniejsza, ulżę ci odrobinę.Od razu go to ujęło, kiedy mu mało kto dobre słowo dawał, a ówta dziewczyna miała chęć poratować.Ale cóż, bał się znowu Florka — mogłoby się dziadowi nie podobać, że chłopak komu bądź oddaje torbę do pilnowania; tak już sam dźwigał dalej, o mało się z tego nie przerwał w sobie.I tak był rad, że z dziewuchą może pogwarzyć, bo wyglądała jak co dobrego; od pierwszego spojrzenia mieli do siebie jakieś przywiązanie.Rozgadali się na dobre i jedno drugiemu opowiedziało o swoim sieroctwie, bo i ta Zośka nie miała równie tatusia ani matusi, jeno szła do Częstochowy z krewniaczką Kundą, z tamtą starą babą, co się to Florek na drodze z nią naprzód zmówił o prowadzenie kompanii.Z czoła, z oczu, z zębów i ze śmiechu udała się okrutnie Beldonkowi ta dziewucha; czasem drugi człowiek ma w sobie jakąś taką cnotę, żeby się do niego przylgnąć chciało — od razu wiadomo, że dobry [ Pobierz całość w formacie PDF ]