[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I nie ma pojęcia o tym, że do pana zadzwoniłem.Siedzi ze mną już przeszło miesiąc.Nie ma tu wiele do roboty, no i widać po niej, jak bardzo za panem tęskni.- Mówiła, co się stało, senatorze? - spytał Hawke.- Trochę.Nie naciskałem.Opowiadała o tym z przymrużeniem oka.Mówiła, że czuła się jak w Disney World, jak na planie Piratów Morza Karaibskiego, tyle że wszyscy strzelali ostrą amunicją.Kiedy jednak zabierałem ją z lotniska w Nowym Orleanie, była bardzo roztrzęsiona.Nadal nie wiem, jak ci cholerni Kubańczycy ją porwali.- Sam jeszcze tego do końca nie rozgryzłem, senatorze.Wieczorem, dzień przed naszym piknikiem poszła do klubu.Mówiła mi, że rozmawiała tam z jakimś Rosjaninem.Mogła mimo woli wyjawić mu nasze plany na następny dzień.Nie wiem.W każdym razie kubański okręt podwodny, który tropiłem, był wówczas w tamtym rejonie.A Kubańczycy próbowali wykorzystać Vicky, by dobrać się do mnie.Nagle nadarzyła się okazja, by ją porwać.- Ciągle nie rozumiem, jak im się to udało - powiedział senator.- Przecież była w wodzie.- Domyślam się, że znali nasze plany na ten dzień.Schowali się wśród drzew na małej wyspie sąsiadującej z tą, na której urządziliśmy piknik.Pewnie obserwowali nas stamtąd i czekali na odpowiedni moment.No i kiedy Vicky poszła samotnie popływać, wykorzystali to.- Ale przecież musiałby ich pan widzieć, prawda, panie Hawke?- W normalnych okolicznościach tak, ale te bandziory zaczaiły się na nią pod wodą.Zawlekli ją na brzeg, schowali wśród sosen, a wieczorem zabrał ich kubański okręt podwodny.- Czy zrobili jej krzywdę, panie Hawke? Proszę powiedzieć prawdę.Czy ci ludzie zrobili coś mojej córeczce?- Nie, senatorze.Była rozsądna, odważna i na tyle sprytna, że udało jej się ocalić życie.Ale trzeba powiedzieć, że zjawiliśmy się w samą porę.Senator tylko skinął głową i sięgnął po szklankę.Ze srebrnego wiaderka stojącego obok słychać było potrzaskiwanie lodu.- Nie muszę dodawać, że dopóki żyję, będę pańskim dłużnikiem - powiedział wreszcie, odwracając się.Świerszcze ożywiły się, a chmara kosów zakryła płomieniste niebo nad drzewami.- W takich chwilach czasem myślę o Tomku Sawyerze, Hucku i Jimie.Jak płynęli tratwą po rzece, szukając miejsca na nocleg.- Tak - powiedział Hawke i dopiero teraz dotarło do niego, że to właśnie jest ona.Prawdziwa, potężna, błotnista, jedna jedyna.Missisipi.- Moja matka była Amerykanką - powiedział Hawke, wpatrzony w rzekę.- Dzieciństwo spędziła nad Missisipi.Na południe stąd.Pod NowymOrleanem.Nigdy jeszcze tam nie byłem.Może przeszlibyśmy się z Vicky River Road, poszukalibyśmy jej starego domu.A potem moglibyśmy się wybrać do Nowego Orleanu.- Vicky na pewno będzie zachwycona.- Laissez les beau temps roulez - powiedział Hawke.- Mówi pan po francusku, panie Hawke?- Bawmy się, dopóki można.To było ulubione powiedzenie mojej matki.Uczyła mnie francuskiego.A raczej kreolskiego.- Wiem, o co chodzi, synu.- Panie senatorze? - Drzwi otworzyły się i na werandę wszedł starszy człowiek w pięknej zielonej marynarce z mosiężnymi guzikami.- Panie Hawke, to Horace Spain.Opiekuje się tą norą od jakichś siedemdziesięciu-osiemdziesięciu lat.- Miło mi pana poznać, panie Hawke - powiedział starzec, idąc przez żółte plamy światła padającego na werandę z okien.- Rozmawialiśmy przez telefon.To były smutne chwile.- O tak - powiedział Hawke i uścisnął mu dłoń.- Bardzo smutne.- Panie senatorze, na którą podać kolację? Panienka Vicky poszła gdzieś bez słowa, a kucharka jest cała w nerwach, bo mamy gościa z Anglii.- Mam nadzieję, że lubisz kurczaka zapiekanego w miodzie, fasolę, ciemny ryż i ciasteczka kukurydziane - zwrócił się do Aleksa senator.- Jestem taki głodny, że zjadłbym nawet kanapkę z rzeżuchą.- No, to się nazywa prawdziwy głód.Senator wziął laskę ze srebrną gałką i powoli wstał.Przez chwilę patrzył na rzekę widoczną za długim szpalerem drzew.Na grobli rósł wielki dąb o trzech konarach, odcinających się na tle ciemniejącego nieba.Hawke wiedział, że to Drzewo Trójcy.To siedząc na nim, Vicky czuła się bliżej Boga.- No, synu - powiedział senator - może przejdziemy się nad rzekę i zawołamy tę małą na kolację? Co ty na to?EpilogZa wysoko ustawiłeś piłkę.- Słucham?- Piłka jest za wysoko.To dlatego za każdym razem leci do góry, jak piłeczka pingpongowa - stwierdził Ambrose Congreve.- A, teraz już rozumiem.Dziękuję.- Nie ma sprawy.- To wszystko?- Tak.- Skończyłeś wykład? - spytał Sutherland.- Właściwie tak.- To dobrze - powiedział Sutherland i zamachnął się kijem.Piłka wzbiła się w niebo, przeleciała nad wodą i wylądowała jakiś metr od dołka.Łatwizna.- Hmm - powiedział Congreve.Zakaszlał i dodał coś, co zabrzmiało jak „nieźle”.- Nigdy nie przepuszczam okazji - powiedział Sutherland, odchodząc na bok.- Miałem szczęście.Congreve wbił wzrok w skrawek zieleni, oddalony o jakieś sto pięćdziesiąt metrów.Mgła nadciągnęła znad oceanu, co jeszcze bardziej utrudniało i tak ciężkie zadanie.Po prawej stronie była gęsta kępa palm.Po lewej fale rozbijały się o rafę koralową, której znane na całym świecie pole golfowe zawdzięczało swoją nazwę: Dientes de Perro.Kły Psa.- Aha, mówiłem ci, że dostałem kartkę od Stokely’ego? - spytał Sutherlanda i schylił się, by położyć piłkę na podstawce.Po tym, jak zobaczył jego perfekcyjne uderzenie, wyraźnie przestał się palić do kontynuowania gry.- Chyba nie.Skąd ją wysłał?- Z Martyniki.Jest tam na wakacjach.Niezwykła historia, podobno został odznaczony.- Odznaczony? Przez kogo?- Nie uwierzysz.Przez Fidela Castro.- Niemożliwe.- Ale prawdziwe.W zeszłym tygodniu otrzymał tajemniczą przesyłkę.- No i co? - spytał Sutherland, próbując ukryć zniecierpliwienie.Robiło się coraz ciemniej, a im zostało do rozegrania jeszcze kilka rund.- Dostał jakiś ważny kubański order, odpowiednik Legii Honorowej.- Co za ironia losu, nie?- Niesamowita sprawa.- Szefie, chyba twoja kolej - powiedział Sutherland, tracąc cierpliwość.- Jak to mówią, śpiesz się powoli, Sutherland.Congreve podciągnął wełniane pumpy, w których z pewnością musiało mu być gorąco jak diabli, i zwrócił się do piłki.Wziął zamach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]