[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem położył ją na piersiach matki, otulił obie, chcąc zabezpieczyć przed wściekłym chłodem, i wrócił do swych zajęć, na które składało się głównie zarządzanie zamkiem.Nie dający się zatamować krwotok zabrał życie matki w ciągu mniej niż godziny.Kiedy wszystko się już skończyło, wielka radość zapanowała w Fangdredzie.Varthlokkur i Starzec ogłosili święto i wydali zarządzenia, aby przygotowano ucztę.Zarżnięto byka, wyniesiono z piwnic wina, odbywały się gry, wszelkiego rodzaju konkursy i zawody, a kobziarza doprowadzono niemalże do szaleństwa, zmuszając go, by wciąż grał.Ludzie tańczyli, śpiewali, każdy zaś we wręcz obrzydliwy sposób dobrze się bawił.Oprócz Maryi.Ona była bardziej niźli dotąd skonsternowana i popadła w emocjonalne skrajności od uniesienia do rozpaczy.A potem jeszcze kobziarz.W miarę jak dzień miał się ku końcowi, zaś poziom wina w baryłkach sięgał już niemalże dna, a niejeden ze świętujących ze stanu rozbawienia przeszedł niepostrzeżenie w całkowite upojenie, nastroje traciły całą swoją świąteczną radość.Starzec stał się powściągliwy i rozdrażniony, aż wreszcie przemawiał tylko monosylabami albo warknięciami i pomrukami.W jego zaćmionym nieco alkoholem umyśle, piętrzyły się kolejne warstwy czasu głębokie na milenia.Całe zło, które widział w życiu i które wyrządził innym, powracało teraz do niego, by go nawiedzać.– Nawami – mamrotał, powtarzając tę nazwę po kilka razy.– Moja wina.– Całe znudzenie, niegdyś przerywane tylko wybuchami złości, powróciło, żeby przypomnieć mu, jak wiele jeszcze obu tych uczuć zazna w przyszłości.Ogarniało go nasilające się z każdą chwilą ponure przygnębienie.Śmierć, mara, której dotąd jeszcze nie oglądał, stała się nagle pożądaną, ukochaną, szyderczą panią, wiecznym lśnieniem leśnego próchna poza zasięgiem dłoni.Ale Varthlokkur również, gdy tylko rozweselające działanie wina w jego duszy ustało, musiał patrzeć, jak przed jego oczyma przesuwają się wspomnienia wszystkich dni.Zaczęło go łupać w skroniach.Pamiętał teraz wszystko, co chciał wcześniej przegnać ze swych myśli: śmierci, które widział w dawnych czasach; swoje lata spędzone w Shinsan i echa targów, jakich tam dobił, aby otrzymać upragnione wykształcenie; zło cechujące sposób, w jaki wykorzystał swoich sprzymierzeńców podczas zniszczenia Ilkazaru.Teraz byli już martwi, ci wszyscy ludzie i tamte dni – wielu zaś zginęło przez niego.Jak wielu ludzi umarło z jego imieniem i przekleństwem na ustach? Pamiętał wrzaski ginącego Ilkazaru.Aż do dziś dnia pojawiały się w jego najgorszych nocnych koszmarach.Teraz jednak ból łomoczący w skroniach, pozostałość nadmiernego pobłażania sobie, otworzył tamę w jego duszy, przez którą wylały się na świat jawy.– Ohyda! – zawył Starzec, ciskając pustym gąsiorem w kobziarza.Poderwał się z miejsca, walnął pięścią w stół.– Mówiłem ci, żebyś tego nie grał.Kobziarz, sam już bardzo pijany, skłonił się szyderczo, powtórzył swój pasaż.Cisza ogarnęła całą salę.Wszystkie oczy zwróciły się na Starca, który sięgnął po nóż, ciśnięty przez kogoś w resztki pieczeni.Ruszył w stronę błazna.Kobziarz, zrozumiawszy, że tym razem posunął się za daleko, podbiegł do Varthlokkura.Czarodziej uspokoił jakoś Starca.Biedny głupi błazen! Zanim jeszcze na dobre uniknął gniewu jednego pana, a już zdołał rozdrażnić drugiego, grając pasaże z Czarodziejów z Ilkazaru.Wszystko inne Varthlokkur mógłby mu wybaczyć.Nastrój jego był jednak teraz tak paskudny, że nie był w stanie się opanować.Bez słowa ostrzeżenia.Wyśpiewał jękliwe, długie zaklęcie, często przerywając, aby poprawnie wypowiedzieć głoski mylnie artykułowane przez plączący się od nadmiaru wina język.Nagłe uderzenie dłonią, okrzyk i było po wszystkim.Kobziarz uniósł się w powietrze, zupełnie nieważki.Varthlokkur warknął coś niezrozumiale, a potem kopnął go, ekspediując wirujący ludzki tobołek w podróż po sali.Kobziarz wrzasnął, zaczął młócić rękoma i nogami powietrze, zwymiotował, ale wtedy doleciał już w pobliże Starca.Naprawdę szkoda, że Marya i pozostałe kobiety wycofały się już do swoich pokoi.Łagodząca zazwyczaj w takich przypadkach obecność kobiet może pozwoliłaby uniknąć katastrofy.Starzec pochwycił bezwładne ciało tamtego za ramię, obrócił kobziarzem w powietrzu, a potem cisnął nim w tłum pijanych domowników, z których niewielu tylko żywiło cieplejsze uczucia dla trefnisia.Mały facet miał bowiem częsty zwyczaj wypowiadania prawd, których nikt nie chciał słyszeć.Do głosu doszły instynkty stada.Kobziarz stał się rozwrzeszczaną piłką skaczącą po sali, Varthlokkur i Starzec wiedli prym w nagonce.Zamienili się w zwierzęta osaczające bezbronną ofiarę, karmili się własnym okrucieństwem.Ktoś przypomniał sobie, że trefniś boi się wysokości.Zmieniona w ryczącą, bezrozumną masę tłuszcza, wylała się ze wspólnej sali na zewnętrzne mury obronne.Wydając z siebie dzikie wrzaski, kobziarz zawisł nad tysiącstopową przepaścią.Błagał o litość.Oni się śmiali.Wiatr uniósł go daleko od muru.Varthlokkur, złośliwie uśmiechnięty, przyciągnął go bliżej, póki nie zaczął desperacko szarpać paznokciami blanek – potem zaś uwolnił całkowicie spod wpływu zaklęcia.Szarpiąc się, spadał z wyciem, wrzeszcząc ze strachu przed niechybną śmiercią.tylko po to, by zatrzymać się kilkanaście jardów ponad lodowatymi, postrzępionymi skałami.Wiatr zapuścił swe mroźne macki przez mikroskopijne szczeliny w ubraniu Varthlokkura.Chłód okazał się trzeźwiący.Zrozumiał nagle, gdzie się znalazł, co właściwie robi.Poczucie hańby napłynęło do jego duszy lepką, szarą falą, płosząc szaleństwo, które nim owładnęło.Wciągnął kobziarza do góry, przygotowany już, że będzie musiał go bronić.I zobaczył, że nie ma takiej potrzeby.Lodowaty wicher podziałał tak samo na wszystkich pozostałych.Większość odeszła, aby w samotności stawić czoło własnemu wstydowi.Varthlokkur i Starzec wylewnie tamtego przepraszali, proponując wynagrodzenie wszelkich strat.Kobziarz nawet na nich nie spojrzał.Nie powiedział ani słowa, odchodząc, aby w samotności ukoić swój gniew i strach.Jego oddalające się plecy stanowiły ostatni obraz, jaki zapamiętali.* * *Oszalała ze strachu Mary a wyrwała Varthlokkura z ponurych snów.Jęcząc z powodu kaca, zapytał szorstko:– Co?– Zniknął!– Hę? – Usiadł, potarł skronie, nie poczuł żadnej ulgi.– Kto?– Dziecko! Twój syn! – Nie rozumiejąc jeszcze, zastanawiał się obojętnie, co też łzy uczyniły z jej śniadą twarzą.Jego syn? – Masz zamiar coś z tym zrobić? – dopytywała się dalej.Powoli zaczynało mu się rozjaśniać w głowie, myśli krążyły coraz sprawniej.Kierowany intuicją zapytał:– Gdzie jest kobziarz?W ciągu piętnastu minut wiedzieli już wszystko.Błazen również zniknął, a wraz z nim muł, koce i żywność.– Jakaż okrutna zemsta! – krzyczał Varthlokkur.On i Starzec spędzili wiele dni w Wieży Wiatrów, ścigając, ścigając.ale w końcu musieli się przyznać do porażki.Było tak, jakby mężczyzna i dziecko zapadli się pod ziemię.– Losy wykorzystały nas w wyjątkowo paskudny sposób – oznajmił Starzec.– Okrutny.Taka była prawda.Wzięły zakładnika, aby zapewnić sobie udział Varthlokkura w Wielkiej Grze.Marya przez jakiś czas była niepocieszona, w końcu jednak uspokoiła się.Kobiety z jej świata często musiały godzić się z utratą dziecka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]