[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy siostry moje podrosły i macocha nie mogła się z nimi zgodzić, atmosfera RSw domu zrobiła się nie do wytrzymania.Ojciec był ciągle podenerwowany i często buntowany przez macochę, bywał niesprawiedliwie surowy dla moich sióstr.W końcu macocha wyniosła się do swojej matki, a zamieszkała u nas niby sublokatorka piękna Lina, która owinęła sobie ojca wokół palca i wszystkich nas zaczęła traktować jak niewolników.Miałam już wtedy dziewiętnaście lat i postanowiłam odejść z domu.Akurat przyjechali nasi kuzynowie Kuczyńscy z Warszawy i namówili mnie, żebym pojechała z nimi do stolicy.Zaczęłam pracować w ich sklepie pasmanteryjnym na Marszałkowskiej.Mieszkałam u nich w willi na Mokotowie w pokoiku z kuchnią na poddaszu.W pracy okazali się bardzo wymagający, ale poza tym byli to mili, młodzi dość jeszcze ludzie o szerokich horyzontach i niespożytej energii.Chadzali często do teatru, udzielali się aktywnie w Towarzystwie Kupieckim i dom ich zawsze był pełen interesujących ludzi.To u nich na jednym z wieczorów „po teatrze" poznałam Piotra.Były to szczęśliwe lata.Zapracowana, zahukana w domu ojca, prawie nie miałam towarzystwa młodzieży.W Warszawie wszystko się zmieniło.Niemal żadnego 70wieczoru nie spędzałam sama.W wolne dni jeździliśmy całą paczką na wycieczki, a przede wszystkim do kina i teatru.Ku mojemu zdziwieniu wielu młodych ludzi starało się o mnie.W domu szybko stawałam się dorosła wśród wielu obowiązków i nigdy nie miałam czasu na to, żeby przyjrzeć się sobie.Ale w Warszawie Kuczyńscy wymagali, żebym w sklepie prezentowała się elegancko, bo to przyciągało klientelę.Co pewien czas robili mi nawet jakieś prezenty: to pantofelki, to bluzeczka.Sama też miałam nie najgorszy gust i własne pieniądze.Sklep Kuczyńskich nazywał się „Tip-top" i miał trzy wielkie witryny niedaleko Hożej.Przychodziłam doń pół godziny przed otwarciem i porządkowałam szuflady i przegródki.Zresztą nigdy nie siedziałam tam bezczynnie.Wciąż było coś do roboty: zwijałam gumki, wstążeczki, lamówki, układałam w szklanych pudełkach guziczki, rozpinałam na wieszadełkach frędzle i falbanki z metra.Towar mieli pierwszorzędny, wszystkie nowości europejskie, kolorowe haftki, olbrzymie i maleńkie zatrzaski, klamerki, szelki, podwiązki, cekiny, dżety i koraliki na wagę i z metra.Tutaj zaopatrywały się krawcowe teatralne i elegantki.Były torebeczki wieczorowe, białe muślinowe szale dla panów, getry i strusie pióra.Klientów witało się przy drzwiach i sadzało na miękkich pufach, przynosząc im towar.Nie powiem, żebym się nie nabiegała przez cały RSdzień.Lubiłam jednak tę pracę.Była żywa i obfitowała w kontakty.Kiedyś z kremowego kordonku zrobiłam sobie szydełkiem piękny kołnierz do sukni.Wyglądał jak flamandzka koronka.Ciotka Kuczyńska zachwyciła się nim i znalazła nowe źródło dochodu.Poleciła mi robić takie kołnierzyki lub całe karczki do bluzek i sukien.Sprzedawała je bardzo drogo, bo każdy byłunikalny.Ja dostawałam poza pensją po 20%od każdego sprzedanego kołnierza.Szły jak woda.Kiedy poznałam Piotra, było to w trzecim roku mojej pracy w Warszawie, miałam już trochę oszczędności i byłam nieźle ubrana.Znieśmiałej, zahukanej istoty zmieniłam się w panienkę, która poczuła grunt pod nogami.Mimo to nie potrafię sobie wytłumaczyć mego powodzenia.Na pewno nie byłam wspaniałą „partią" ani też żadną pięknością.Do mojej urody zawsze miałam masę zastrzeżeń.Jestem szczupła, ale za niska, mam zgrabne nogi i podobno ładne czarne oczy, które kontrastują z jasnymi włosami.Nie lubię mojej trójkątnej twarzy o wystających kościach policzkowych, wolałabym mieć owalną, nie cierpię też mojego nosa.71Mimo mego niezadowolenia z siebie podobałam się chłopcom.Byłam jednak, może z powodu skrywanej nieśmiałości, nieraz szorstka i nawet okrutna dla tych, którzy się we mnie podkochiwali.A już najbardziej znęcałam się nad Piotrem.Potem mnie zawojował.Byliśmy ze sobą zaledwie cztery lata! Teraz mam lat dwadzieścia siedem i nasze jedyne dziecko jest półsierotą.Tak chcieliśmy mieć więcej dzieci.Czy zdołam ocalić to jedno? Czuję się jeszcze taka młoda, tak mało miałam szczęśliwych lat.Czego jeszcze mogę spodziewać się od życia, tu na Syberii, wiele tysięcy kilometrów od domu?Mój Boże! Jestem wszak na Syberii! Kiedy słuchałam opowiadań babci Domańskiej o wygnaniu jej męża, to jakbym słuchała bajki.To było tak dalekie i nieprawdopodobne jak powiastki o żelaznym wilku.A teraz oto jestem w sytuacji stokroć gorszej, jeszcze nie trzydzie-stoletnia, a już wdowa, już wszystko skończone, żeby chociaż ocalić dziecko.- Zosiu! Czy nie powinnyśmy już wracać? - wyrwał mnie z zadumy głos Idy.Spojrzałam na słońce.Jego czerwona kula do połowy już schowała się za horyzontem.- Zamyśliłam się, wybacz Ido.Czas gonić owce do domu.RSZłe przeczucia nie zawiodły Idy.Po trzech dniach przyszła wiadomość, że jej matka zmarła.Następnego dnia przywieziono jej ciało.Za złotą obrączkę i inne precjoza priesiedatiel dał nieoheblowane deski na trumnę.Paweł i Jakub sami zbili ćwiekami pudło [ Pobierz całość w formacie PDF ]