[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pickering to jeden z tych od „Prawa do Życia”, prawda? - spytał Ralph.Doskonale pamiętał jego wygląd, kiedy nastoletni pomocnik Mike’a pomagał mu usiąść.Bez okularów sprawiał wrażenie kogoś mniej więcej tak niebezpiecznego, jak królik na wystawie sklepu zoologicznego.- Można to tak ująć - odpowiedział Mikę.- To jego właśnie złapano w zeszłym roku na podziemnym parkingu szpitala i ośrodka.W ręku miał kanister z benzyną, a na plecach plecak z pustymi butelkami.Nie zapomnij o paskach z podartych prześcieradeł - wtrącił Leydecker.- Miały służyć za zapalniki.Wtedy Charlie należał jeszcze do szanowanych członków „Chleba Naszego Powszedniego”.- I rzeczywiście mógł podpalić ośrodek? - zainteresował się Ralph.Leydecker tylko wzruszył ramionami.- Raczej nie.Ktoś z tej jego grupy zdecydował, że podpalenie kliniki dla kobiet bliższe jest terroryzmowi niż polityce, i wykonał anonimowy telefon na policję.- No i dobrze! - parsknął Mikę, po czym skrzyżował ramiona na piersiach, jakby próbował powstrzymać się odwszelkich podobnych wybuchów w przyszłości.- No tak.- Leydecker splótł dłonie i z trzaskiem wyłamał sobie palce.- Zamiast do więzienia poczciwy i humanitarny sędzia wysłał Charliego na sześć miesięcy do Juniper Hill.Obserwacja i leczenie.W szpitalu musieli zdecydować, że doszedł do siebie, bo wypuścili go tak gdzieś około lipca.- Racja - nie wytrzymał Mikę.- Przychodzi tu niemal co dzień.Można powiedzieć, że podnosi nam klasę.Łapie za guzik wszystkich naszych gości i wygłasza kazania, jak to każda kobieta decydująca się na aborcję będzie się smażyć w piekle, a te naprawdę złe, na przykład Susan Day, płonąć będą na wieki w jeziorach ognia.Tylko nie mogę zrozumieć, skąd się pan wziął w tym obrazku, panie Roberts.- Chyba takie już moje szczęście.- Dobrze się czujesz, Ralph? - zainteresował się nagle Leydecker.- Jakoś blado mi wyglądasz.- Nieźle.- Ale wcale nie czuł się nieźle.W rzeczywistości cierpiał na ciężki przypadek mdłości.- Co do „nieźle” to nie chcę się wypowiadać, ale z pewnością masz szczęście.Masz szczęście, że te kobiety dały ci gaz, i masz szczęście, że miałeś go akurat przy sobie.Największe zaś szczęście, że Pickering nie zaszedł cię po prostu od tyłu i nie wbił ci noża w kark.Może wpadłbyś teraz do komisariatu i złożył formalne zeznanie?Ralph zerwał się nagle z antycznego fotela obrotowego Mike’a i skoczył przez pokój.Lewą ręką zasłaniał usta, prawą sięgnął do drzwi w rogu biura, modląc się, by nie były to drzwi szafy, bo gdyby były, wypełniłby kalosze Mike’a przetrawioną częściowo kanapką z serem i mocno zużytą zupą pomidorową.Dzięki Bogu okazało się, że jest to dokładnie to pomieszczenie, którego szukał.Padł na kolana przy muszli i zwymiotowałz zamkniętymi oczami i lewą dłonią przyciśniętą do dziury, którą wywiercił mu w boku Pickering.Mimo wszystko ból, kiedy jego mięśnie najpierw skurczyły się, a potem rozluźniły, był nieznośny.- Rozumiem, że odpowiedź brzmi „nie”.- Mikę Hanlon położył mu ciepłą dłoń na karku.- Nic panu nie jest? Rany nie zaczęły krwawić?- Nie sądzę - odparł Ralph, odpinając koszulę.Przerwał nagle, żołądek zbuntował mu się raz jeszcze.Kiedy skończył, przycisnął dłoń do boku, a potem podniósł ją i dokładnie obejrzał.Opatrunek najwyraźniej spełniał swe zadanie.- Wygląda na to, że wszystko w porządku.No i doskonale.- Leydecker pojawił się za bibliotekarzem.- Skończyłeś?- Chyba tak.Tak.- Zawstydzony Ralph spojrzał naMike’a.- Bardzo przepraszam.- Niech pan nie będzie głupi.- Mikę pomógł mu dźwignąć się na równe nogi.- Dobra - odezwał się Leydecker.- Podwiozę cię do domu.Jutro będzie aż za dużo czasu na zeznanie.Potrzebny ci tylko spokojny odpoczynek do wieczora… i dobrze przespana noc.- Nic nie dorówna dobrze przespanej nocy - zgodził się Ralph.Dotarli już do drzwi gabinetu Mike’a.- Nie zechciałby pan puścić mojego ramienia, detektywie Leydecker? Przecież jeszcze ze sobą nie chodzimy.Leydecker wydawał się zaskoczony, ale puścił Ralpha.Mikę roześmiał się wesoło.- Nie chodzimy… na stałe… To się panu udało, panie Roberts!Leydecker zdobył się wreszcie na uśmiech.- Chyba rzeczywiście jeszcze nie, ale jeśli chcesz, mimo to możesz mi mówić Jack.Albo John.Byle nie Johnny.Od śmierci matki jedyną osobą, która mówi mi Johnny, jest stary profesor McGovern.Stary profesor McGovern, pomyślał Ralph.Jak to dziwnie brzmi.- Dobrze, niech będzie John.A wy obaj, panowie, możecie mi mówić Ralph.Jeśli o mnie chodzi „Pan Roberts” zawsze będzie tym przedstawieniem z Broadwayu, w którym grał Henry Fonda.- Doskonale! - ucieszył się Mikę Hanlon.- Dbaj o siebie, dobrze?- Spróbuję.- Ralph zatrzymał się nagle w pół kroku.- Słuchaj, muszę ci za coś podziękować i nie dotyczy to pomocy, której mi dziś udzieliłeś.Brwi Mike’a podjechały wysoko w górę.- Podziękować?- A tak.Zatrudniłeś Helen Deepneau.Lubię ją bardziej niż wielu innych ludzi, a ona bardzo potrzebowała tej pracy.Więc dziękuję.Mikę uśmiechnął się i skinął głową.- Kwiaty przyjmę z przyjemnością, ale tak naprawdę to ona zrobiła mi grzeczność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]