[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oficer kripo szedł niąrozdygotany.A może powinien wezwać gestapo? Poprosić o posiłki? Jak? Najbliższy telefon był chyba w aptece na Rynku.Albert Grunewald trzęsącymi się ze strachu rękami rozpiął płaszcz.Wyjął swojego lugera i przeładował.Wiedział, że mu to niewiele pomoże.Ale musiał rozwiązać tę sprawę.Oblężenie już trwało.Z Neumarktplatz rozlegał się ogłuszający łoskot dział.Lecz sama uliczka była jeszcze nienaruszona.Grunewald szedł jak nieprzytomny.Otrzeźwiłgo lekki wiatr.Odruchowo spojrzał w bok.Wiatr otworzył drzwi bramy, gdzie dwaj żołnierze zrzucali mundury i przebierali się w cywilne ubrania.Podbiegł, krzycząc:- Stać! Tu kripo!Miał pecha.Trafił na spadochroniarzy Göringa.Jeden z nich wyszarpnął swój pistolet, przeładował i strzelił szybciej, zanim starszy już Grunewald zdążył pociągnąćza spust.Oni po prostu od paru lat brali udział w prawdziwej walce, on nie.Nigdy nie strzelał do człowieka.Spadochroniarz podszedł do leżącego i dobił go następnym strzałem.- Ty! Nie wygłupiaj się - powiedział drugi żołnierz.A właściwie pół jeszcze żołnierz, a pół już cywil, jeśli sądzić po konglomeracie elementów różnorakich ubrań, jakie miał na sobie.- Bo co?- A jak ktoś usłyszał?Zabójca nie miał wątpliwości.- W tym huku dział? Niby kto? Wszystkich ewakuowali.- Fakt.Nawet jeśli ktoś został, to siedzi spietrany w piwnicy.Szybko przebrali się do końca.Najgorzej szło im z butami.Musieli wybebeszyćkilka mieszkań, żeby znaleźć odpowiednie.- Masz te inwalidzkie papiery?- Mam, psiakrew.Przeszukałem trupy w całej kostnicy, udając, że szukam ciała brata.- Dezerter rozwinął dwie kartki.- Jeden jest po wylewie do mózgu, drugi ślepy.Kim chcesz być?- Nie chcę być ślepy.- Kolega wzruszył ramionami.- A wiesz, co to jest wylew?- Nie - padła niewątpliwie szczera odpowiedź.- A ja wiem, bo wypytałem lekarza z innego szpitala.Będę miał nieruchomąpołowę ciała i bełkotał, wskazując ci drogę.Ty mnie prawie niesiesz, ale wleź od czasu do czasu w jakąś latarnię i nigdy nie patrz nikomu w twarz.- Zaraz.Przecież ślepy musi mieć laskę.- Ten, co tu leży, ma laskę.Pewnie kiedyś oberwał.- Ale to nie taka.- O żeż, szlag by cię.Zaraz ci oskrobię lakier nożem.- Dobra.To do ataku - powiedział spadochroniarz po polsku.Słyszał ten okrzyk wielokrotnie z wrogich linii podczas walk pod Monte Cassino.- Zanim Ruscy nie zamkną pierścienia.Ślepiec i półparalityk zgrabnie przeskoczyli nad nieruchomym ciałem.Sprawnie, sprintem przeskakiwali też z bramy do bramy w strefie ostrzału, gdzie nie było patroli.Potem zamierzali iść wolniej.Albert Grunewald nigdy nie dotarł do kryjącego tajemnicę klasztoru.* * *Staszewski z Mariolą stali uwięzieni w sznurze samochodów dokładnie w miejscu, gdzie Kuger przed laty zarobił odłamkiem bomby.Sławek wysiadł, prostując kości, a także po to, żeby zerknąć, co się dzieje z przodu.- O rany, jakiś wypadek chyba.- Co?- Mówię, że wypadek.Postoimy sobie na tej patelni.Mariola również wysiadła.Otarła pot z czoła.- Roztopię się.- To zdejmij tę kamizelkę.- Nie.Wiem, że coś się stanie.Tak jak z Miszczukiem, Grunewaldem i innymi oficerami.- Grunewald przecież został zastrzelony.I.- Staszewski urwał nagle.Wskazał na czerwonego mercedesa zaparkowanego na poboczu.- Czy mnie wzrok myli, czy oni go właśnie kradną?Zaciekawiony podszedł bliżej.Dwóch osiłków, siedząc już w środku, majstrowało pod stacyjką.Na tylnym siedzeniu dygotał przerażony staruszek.- Proszę pana! - krzyknął.- Niech mi pan pomoże!Staszewski oszołomiony bezczelnością złodziei patrzył wręcz z cieniem podziwu.Ci dwaj kroili brykę w biały dzień, na oczach przechodniów, tuż przy samochodach stojących w korku.Nie słyszał o czymś takim nawet od specjalistów z komendy.- Niech mi pan pomoże - prosił staruszek.- Wnuk tu zaparkował i poszedł cośzałatwić.Mnie kazał pilnować auta.Ale co ja mogę przeciwko tym siłaczom?- Ja bym chyba też nic nie wskórał w walce wręcz.- No to nieci pan wezwie policję!- No.No.- Potrząsał głową.- Chyba tak.Wyjął z kieszeni komórkę i zrobił szybko dwa zdjęcia w wysokiej rozdzielczości.Bandytom umknął ten fakt, ale telefon zauważyli.- Ty - warknął ten siedzący na miejscu pasażera.- Schowaj komórę, bo ci jązabiorę, a tobą wyczyszczę przednią szybę.Brudna jest.Staszewski posłusznie schował aparat.Chciało mu się śmiać.Tymczasem drugi łysol obszedł blokadę zapłonu.- Możemy jechać.Pierwszy odwrócił się do staruszka.- Ty, dziadek.Wysiadasz czy jedziesz z nami?Staszewski roześmiał się głośno.- Po cholerę wzywać policję, skoro jest na miejscu.- Wyciągnął legitymację.- Obydwaj wysiąść i ręce na maskę.Bandzior przy kierownicy nawet nie spojrzał.- Spierdalaj - powiedział spokojnie.Zaciekawiona rozwojem wypadków Mariola, ciągle z hełmem w ręku i w kewlarowej kamizelce, podeszła z boku.Tym razem bandzior spojrzał.- O Chryste! Siły specjalne! O tym nie mówili!- Chodu! - Drugi otworzył drzwi po swojej stronie samochodu i szczupakiem wyskoczył na chodnik.Kolega poszedł w jego ślady.Zaczęli uciekać, roztrącając przechodniów.- Dziękuję, dziękuję, dziękuję - bełkotał osłabły nagle z ulgi staruszek.- Nie ma za co - mruknął Sławek.- My zawsze na posterunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]