[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Papier zbrązowiał na brzegach od trzymania w wilgotnym pudełku, co w połączeniu z bladością rozrzedzonego atramentu dawało wrażenie listu napisanego 266dawno temu.Elisabeth przytknęła papier do twarzy, wdychając jego zapach.Stawiała drobne i ścisłe litery, pamiętając o stałym braku papieru.Przypomniała sobie kanciaste pismo Auguste'a na arkusiku tak cieniutkim, że tekst przebijał na drugą stronę.Zostałwyrwany z notatnika, jeden brzeg był poszarpany, a drugi gładki, ze śladami złotego paska.Droga Elisabeth, nie pozwól mu jechać.— Elisabeth, słuchasz? — Fuerst zmarszczył czoło, wyciągając ku niej rękę z fajką.Elisabeth odwróciła się od niego.— Musisz tu palić? Dym gryzie mnie w oczy.— Więc skup się, to szybciej skończymy.„Jeśli wyślę moich ludzi nawet niedaleko, będą codziennie ryzykowali życie.".Elisabeth zmusiła się do koncentracji na słowach, uważnie pisząc każdą literę z precyzją, jakiej nauczyciel brata wymagałod niej i jakiej teraz ona wymagała od dziewczynki.Skrobiąc stalówką po papierze, pomyślała o niej, przyciskającej rysik do tabliczki, i poczuła gęsią skórkę.— „Pański uniżony sługa" itd.Doskonale, gotowe.Blady atrament już wysechł na szorstkim papierze.Fuerst przeczytał list bardzo powoli, z fajką w zębach i mrużąc oczy od dymu.Położył go na stole, wziął pióro od Elisabeth i złożył na dole podpis.— Mamy wosk czy trzeba zakleić parafiną? — spytał.Sięgnęła do drewnianej skrzynki i wyjęła płaski kamyk i kawałeczek wosku wielkości żołędzia.Uważając, by nie poparzyć palców, zbliżyła go do ognia i kapnęła roztopionym woskiem na złożony papier.Odczekała chwilę i przycisnęła stygnący wosk kamykiem.Miał pieczęć z ozdobnym J-C otoczonym gałązkami winorośli, którą jakiś dzikus wyrzeźbił mu z kawałka dębu.Kamyk w jej dłoni był gładki i ciepły.— Mężu? — odezwała się cicho.267— Zobaczmy.— Podniósł list i przyjrzał się zalepionemu papierowi.— Oczekuję dziecka.Fuerst zamrugał, upuszczając fajkę i gniotąc róg listu.— Dziecka? Pewna jesteś?— Tak.Jeanne wie, chciała dodać.Nigdy o tym nie rozmawiałyśmy, ale widzę, że Jeanne wykonuje wszystkie cięższe prace i dodaje do posiłków dynię smażoną w niedźwiedzim sadle, żeby dziecko było zdrowe.Widzę też, że zostawia kawałki dyni na talerzu wśród drzew otaczających plantację, żeby złe duchy też się nasyciły i zapomniały, po co przyszły.— Mogę nie donosić — powiedziała zamiast tego.— Jestem stara i już roniłam.— No tak.Ale dziecko? Dziecko! Ależ to radosna wieść! —Zadowolenie było widoczne na jego pomarszczonej twarzy farmera oraz w drżeniu grubych, chłopskich palców, którymi ująłfajkę.— Kiedy, jak myślisz?Elisabeth potrząsnęła głową.Przyzwyczaiła się do tego, że nic nie czuje, ale jednak trochę zaskoczyła ją własna obojętność.— W grudniu, może trochę wcześniej.Nie jestem pewna.— Dziecko.— Fuerst kręcił głową, uśmiechając się coraz szerzej.— Może będzie chłopiec.— Może.— Nagle znów opanowało ją wspomnienie regularnego skrzypienia fotela na ulicy d'Iberville i zesztywniałej istoty z gliniastą skórą i ciemnymi włosami, pokrytej zakrzepłą krwią.Zamknęła oczy, by się uspokoić.— Albo dziewczynka, wszystko jedno — uśmiechnął się do żony.— Żona Karla Kleina, a teraz ty.To powinno podnieść innych na duchu.— Doprawdy?Nie powiedzieli jej, gdzie jest pochowane dziecko.Leżała 268w chacie Perrine Roussel ze wzrokiem wbitym w brązową plamę 0 kształcie Francji i łydkami oplecionymi ramionami, zwinięta w obronie przed trucizną płynącą z jej własnego ciała.Przebudzenie się było męką — unoszenie się klatki piersiowej, oddychanie, ruch palców na kołdrze.Przez pokój przesuwało się na zmianę słońce i księżyc, znacząc swymi cieniami dni, które nie należały do niej.Dziecko nie żyło dość długo, by je ochrzczono, a Elisabeth nigdy nie nadała mu imienia, nawet w snach.Imię było jak ręka wyciągnięta do obcych, przyzwolenie na dotyk.Elisabeth nie chciała, by ktokolwiek jej dotykał.— Nie powinnaś ciężko pracować.— Fuerst zmarszczyłbrwi.— Gdybyśmy sprzedali dziewczynkę.— Nie!— Elisabeth, zastanów się.To dziecko.— Zastanowić się? Jestem tu przecież! — Oczy Elisabeth rozwarły się szeroko.Fuerst zamrugał.— Jesteś moją żoną — powiedział spokojnie.— A ona jest moją niewolnicą.Moją.Znasz prawo.— Straszysz mnie prawem?— To tylko dziecko! Nic na niej nie zarobisz.— Wystarczająco, żeby.— Nie sprzedam jej, słyszysz?Fuerst zacisnął usta i odwrócił głowę.— Dlaczego mi się przeciwstawiasz? Jesteś moją żoną.— Tak — odparła Elisabeth łagodniejszym tonem.— I nie pozwolę ci robić nieprzemyślanych rzeczy.Poczekaj, aż podrośnie 1 będzie coś warta.Poradzimy sobie.Nie poruszył się, ale bardzo powoli rozluźnił napięte plecy.— Dziecko — zamruczał.— Dobra wiadomość.— Jeśli donoszę.— Jeśli donosisz.269Odwrócił się, sięgnął po krzesło po drugiej stronie stołu i oparł na nim nogę, siadając bliżej Elisabeth.— Dobra wiadomość — powtórzył i pokiwał głową, klepiąc ją niezdarnie po ramieniu.— Pomyśl, syn.Nazwiemy go Uberto, po moim ojcu.Poruszyła się, odsuwając od niego.— Żadnych niemieckich imion — zaprotestowała.— Dziecko będzie miało niemieckie imię.Moje dziecko zawsze będzie Niemcem, niezależnie od tego, gdzie się urodzi.— Nie.Ono będzie stąd.Z Nowego Świata.— A w jego żyłach będzie płynąć krew całych pokoleń Nadreńczyków.Dostanie imię, które uhonoruje jego przodków.Nie wyprze się swojego pochodzenia i historii.— Więc będzie takim samym głupcem jak ty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]