[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Potrafisz zniechecic.Nie slyszales nic o potedze pozytywnego myslenia?Wiesz, jak w podrecznikach dla biznesmenow.Osiagniecie sukcesu, umacnianie sukcesu, rozwijanie sukcesu…–Tia… A ilu biznesmenow potrafilo sie wzbogacic, czytajac te ksiazeczki? Dobra, przedstawie ci plan awaryjny mojego autorstwa, zebys nie gadal, ze tylko mnoze trudnosci i zniechecam cie do zostania mistrzem cechu swetrownikow.To bedzie program pozytywny, zebys nie mowil, ze jestem zyciowym malkontentem.–Zamieniam sie w sluch.–Plan udania sie do namiestnika i wyludzenia parceli pod dzialalnosc uwazam za, nie obraz sie, debilny.Za to pomysl z robieniem swetrow kolorowych jak z katalogu Benettona jest bardzo dobry.Choc nie wiem, czy wzbudza wsrod purytanow az taki zachwyt, na jaki liczymy.I nie wiem, skad wezmiemy barwniki.–A ty znowu swoje.Mial byc program pozytywny…–Tak.Pozytywny.Nastawimy sie na buntownicza nature nastolatkow, beda nosic te swetry na zlosc swoim rodzicom, jak wyzwanie, jak nasze malolaty nosza na koszulkach morde tego bandziora Che.Zagramy dokladnie niczym korporacje w naszych czasach.Wmowimy smarkaczom, ze musza byc soba, a beda soba, tylko jesli kupia nasze produkty.–Hy, hy.–Ale najpierw poczekamy na przybycie lasicy.Opowiadalem ci, jak znalazla mi to srebro…–Pamietam.–Pomysl sam.Caly kwartal wypalonej zabudowy.Wiesz, ile sakiewek i stopionych klejnotow moze lezec tam w gruzowisku? Z pewnoscia, uciekajac przed ogniem, duzo zabrali, ale i dla nas cos zostalo.Spieniezymy kruszce.Zdobedziemy gotowke.Postawimy budynek, byle tylko zdazyc przed zima.Skupimy wloczke i… -…posadzimy dwadziescia dziewczynek, zeby nam dziergaly swetry – ucieszyl sie.–A w wolnych chwilach pomyslimy o tym, jak produkcje zmechanizowac – dodalem.–Boje sie tylko jednego.–Powrotu tej cholernej lasicy? – domyslilem sie.– Ja tez…–W zasadzie wystarczyloby wykonac nasze niewykonalne zadanie – pokpiwal.–Tia… Mamy odnalezc i zaiwanic jakas pieczec.To znaczy nie jakas, ale te konkretna.Masz pomysl, jak jej poszukac?–Mam, ale to nie przejdzie.Spojrzalem na Staszka z zainteresowaniem.–Pojde do kata, zatrudnie sie jako jego pomocnik, a w wolnych chwilach bede torturowal kogo popadnie, az trafie na kogos, kto slyszal o tym kamieniu…–Nie blaznuj – poprosilem.Dowleklismy sie do obozowiska wczesnym przedpoludniem.Feliks jeszcze nie wstal.Lezal na swoim poslaniu.kubek.–Kupilem ci sadla i wodki – powiedzialem.– Chcesz do tego chleba?–Zjem chyba potem – szepnal.– Jakbys mi nalal… – Podsunal wyszczerbiony glinianyWlalem mu tak niecale sto gramow.Wypil kilkoma dlugimi lykami.–Duzo zaplaciliscie? – zapytal.–Oj tam.– Machnalem reka.– Zapomnij.–Mam pieniadze, oddam wam.– Zaniosl sie kaszlem.Miotalo nim straszliwie, dlonie, ktorymi usilowal zaslonic usta, splynely krwawym sluzem.Patrzyl na nie tepo, jakby nie rozumiejac tego, co widzi, wreszcie wytarl w jakas szmatke.–Nie pij moze wiecej – zauwazylem, widzac, ze wlewa sobie kolejna porcje.–Musze sie troche rozgrzac.I chcialbym sie wyspowiadac – wycharczal Feliks.–Nie mamy zadnej mozliwosci sprowadzenia ksiedza.– Bezradnie wzruszylem ramionami.–Slyszalem kiedys, ze w chwile przed smiercia kazdy katolik ma prawo wysluchac spowiedzi – szepnal.– Nie wiem, czy to prawda.Ale pomyslalem o czyms innym.Spisalem moje grzechy… Przekazesz je pierwszemu ksiedzu, ktorego spotkasz…–Dobrze.Podal mi kawalek wytluszczonego papieru pokrytego rownymi rzadkami pisma.Schowalem go do kieszeni.Wypil reszte alkoholu.Usmiechnal sie z trudem.Oczy mu lekko rozblysly.–Pomoglo.– Odetchnal gleboko.– Juz mnie tak nie dusi.Tylko ciemno tu troche.–Daj swiece – polecilem Staszkowi.Chlopak podal ogarek, hubke i krzesiwo.Dopiero za dziesiatym razem udalo mi sie uwiezic iskre i rozdmuchac zar w watly plomyk.Gdy zapalilem swieczke i odwrocilem sie w strone poslania, Feliks mial zamkniete oczy.Dopiero po chwili zorientowalem sie, ze nie oddycha.Mialem szalona ochote zaklac, ale powstrzymalem sie tytanicznym wysilkiem woli.–Co sie stalo? – Staszek zajrzal do wnetrza.–Koniec – powiedzialem.Zrozumial od razu.Przezegnal sie i zaczal odmawiac "Wieczny odpoczynek".–Szkoda chlopa – mruknal, gdy juz skonczyl.– Ale jednoczesnie jakos tak… Jakbym byl pusty w srodku.Jakbym nie zalowal go wystarczajaco.Nie zasluzyl na taki los, ale…–Przywyklismy do mysli, ze jego zycie dobiega kresu.Dlatego ta smierc nas nie zdziwila – powiedzialem.– Z drugiej strony, zwazywszy, jak strasznie sie meczyl, tak bedzie dla niego lepiej.Jest juz wolny.–Wlasciwie tosmy go chyba wykonczyli ta wodka.– Zamyslil sie.– Sadzisz, ze…–Nie – ucialem.– To juz i tak chyba byla agonia.Alkohol pomogl mu co najwyzej w ten sposob, ze nie cierpial tak strasznie w ostatnich chwilach zycia.To nie byla zadna forma eutanazji, jesli to cie martwi.Nie pomoglismy mu odejsc.–To dobrze.– Odetchnal z ulga.– A teraz co? Chyba musimy go pogrzebac.–Wydaje mi sie, ze w miescie zajmuje sie tym jakas sluzba.Skocz do pani Ilsy, ona bedzie wiedziala…–Ty znasz ja lepiej.Zostawilem Staszka i poszedlem do pani Ilsy.Zapukalem do jej drzwi.Otworzyla mi po chwili.–Co sie stalo? – zapytala.–Feliks zmarl – wyjasnilem.–Istotnie, nie wygladal ostatnio dobrze.Galopujace suchoty, jak mniemam?Galopujace suchoty? Moja babcia, opowiadajac mi dzieje rodziny, uzyla kiedys tego okreslania.Co to bylo? Nie pamietalem juz dokladnie.Polaczenie gruzlicy i grypy, a moze zapalenia pluc? Cos takiego…–Rzeklas, pani.Trzeba go pogrzebac, a nie znamy praw i zwyczajow tej krainy.–Zaraz wszystko zarzadze [ Pobierz całość w formacie PDF ]