[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Parsnip zasyczał, więc Abernathy stwierdził, że lepsze będzie na zimno.Questor, rzecz jasna, z tym się nie zgodził.Sprzeczka znalazła swój kres, gdy Questor zdecydował sie użyć magii, by podgrzać jedzenie.Gdy to uczynił, garnek, w którym się znajdowało, eksplodował, rozsiewając po całym stole płomienie ognia.Biesiadnicy, krzycząc, sycząc i szczekając jeden przez drugiego, odskoczyli od stołu.Wtedy Questor znów użył czarów.Tym razem skutkiem był padający w komnacie przez cały kwadrans deszcz.Tego było już zbyt wiele dla Bena.Przemokniętego, osmalonego, na chwiejnych nogach i z butelką w ręku, Abernathy odprowadził go do królewskich sypialni.Jutro - pomyślał, układając się w łożu - będzie lepszy dzień.KORONACJANastępny dzień mógł być w istocie lepszy, lecz Benowi Holiday nigdy nie było dane się o tym przekonać.Spał i śnił sny, w których rzeczywistość mieszała się z fantazją.Śnił o Annie.O tym, że odnalazł ją znowu żywą.Na radości wywołanej jej bliskością kładła się jednak ponurym cieniem świadomość, że nie potrafiłby jeszcze raz znieść jej utraty.Śnił o cynicznym i rubasznym Milesie, który w czasie podróży przez Chicago (gdzie na każdym rogu ulicy rosły bonnie blues) powtarzał mu ciągle swoje ”a nie mówiłem”.Śnili mu się prawnicy i sale sądowe, z posykującymi koboldami na ławach przysięgłych i z przypominającymi psy sędziami.Śnił o drapaczach chmur i betonowych autostradach, nad którymi przelatywał ryczący, czarny jak noc smok.Śnił o demonach i rycerzach, o twarzach widzianych przez niego we mgle, o zamkach lśniących niczym słońce.Śnił, coraz bardziej oddalając się od rzeczywistego świata.Gdy się zbudził, świtało.Komnata sypialna była ogromnym pomieszczeniem, wyłożonym wypolerowanym dębowym drewnem i zastawionym kamiennymi rzeźbami.Ściany pokrywały arrasy i jedwabne kotary.Leżał w wielkim, przypominającym sarkofag i zaopatrzonym w baldachim łożu, które z pewnością dobrze mogłoby służyć jako prom.Porę dnia zdołał ustalić dzięki promieniom światła, wpadającym przez wysokie, zwieńczone łukami okna, choć światło to było szarawe i rozproszone, niczym pozbawiona mlecznej barwy mgła.W komnacie sypialnej i sąsiadujących z nią pomieszczeniach panowała cisza.Zamek zdawał się być muszlą z kamienia.Było tu jednak ciepło.Sterling Silver nie wyglądało ani przytulnie, ani imponująco.Brakowało mu owej powierzchownej atrakcyjności, którą mogły się pochwalić nawet najbardziej spartańskie budynki w Chicago - awangardowe wysokościowce z chromu i stali.Jednak Ben czuł się tu jak w domu.Podłogi, po których stąpał boso, i ściany, po których wodził dłońmi, były ciepłe.Mimo mgieł i pokrywającej wszystko szarości, ciepłe było i powietrze.Cyrkulowało korytarzami, niczym płynąca w żyłach krew.Questor Thews miał rację.Zamek był żywą istotą.Dobrze było obudzić się w jego wnętrzu.Dawało ono poczucie bezpieczeństwa i wygody - coś, co człowiek powinien odczuwać, budząc się we własnym domu.Ben przeciągnął się i spojrzał na nocny stolik, na którym postawił swą torbę.Zaskoczony stwierdził, że na krześle z wysokim oparciem siedzi i wpatruje się w niego Questor Thews.- Witaj, Benie Holiday - pozdrowił go mag.- Dzień dobry - odrzekł Ben.Dobre samopoczucie zniknęło w momencie, w którym przypomniał sobie ponure wieści, jakimi uraczył go Questor wczorajszego wieczora: był królem pozbawionym służby, armii i skarbca.- Mam nadzieję, że dobrze wypocząłeś? - spytał Questor.- Nieźle, dziękuję - odrzekł Ben.- To wspaniałe.Przed tobą ciężki dzień.- Czyżby?- Tak, panie.- Questor promieniał.- Dzisiaj twoja koronata.Będziesz ukoronowany na króla Landover.Ben zamrugał oczami.- Dzisiaj? - Zamrugał znowu.Poczuł nagle skurcz żołądka.- Chwileczkę.Co to ma znaczyć? Mówisz, że dzisiaj jest koronacja? Czyż to nie wczoraj mówiłeś mi, że na koronację muszę poczekać parę dni, gdyż należy o niej powiadomić odpowiednie osoby?- Taaak.Rzeczywiście.Przyznaję, powiedziałem.- Mag skrzywił twarz niczym przyłapane na gorącym uczynku dziecko.- Kłopot w tym, że nie było to wczoraj.- Nie było to wczo.?- Bo dzisiaj nie jest jutro.Ben poczerwieniał i poderwał się gwałtownie na łóżku.- O czym ty, u licha, mówisz?- Panie, spałeś cały tydzień - rzekł z uśmiechem Questor.Patrzyli na siebie w milczeniu.W komnacie zapanowała taka cisza, że Ben mógł słuchać rytmu swego serca.- Jak to możliwe? - spytał w końcu.Questor skrył twarz w dłoniach.- Pamiętasz wino, które piłeś podczas kolacji - to, które ja ci podałem? - Ben przytaknął.- Cóż, chciałem dodać do niego trochę środka nasennego, by mieć pewność, że w nocy dobrze wypoczniesz.- Wzniósł ręce.- Użyłem w tym celu magii - Połączenia słów i gestów.- Pokazał.- Problem w tym, iż przesadziłem.Drobina stała się garścią.W ten sposób przespałeś tydzień.- A więc chcesz powiedzieć, że to mały błąd w sztuce magicznej?! - Ben zapłonął gniewem.- Obawiam się, że tak.- Questor kręcił się niespokojnie.- Obawiam się, że nie.Czy masz mnie za takiego głupca?Zrobiłeś to celowo, czyż nie? Sprawiłeś, że zasnąłem, by mnie tutaj zatrzymać! - Benem trzęsła złość.- Myślisz, że zapomniałem o dziesięciodniowym terminie wycofania się z umowy?W ciągu dziesięciu dni mam prawo zrezygnować z kupna i dostać z powrotem swoją gotówkę, pomniejszoną o opłatę manipulacyjną.Nie mów, iż o tym nie wiedziałeś! Osiem z tych dziesięciu dni już minęło! Bardzo ci to na rękę, prawda?!- Chwileczkę! - Questor zesztywniał z oburzenia.- Jeśli rzeczywiście moim zamiarem było zatrzymanie cię w Landover, to dlaczego w ogóle miałbym ci mówić o środku nasennym i o tych straconych dniach? Po prostu utrzymałbym cię w stanie nieświadomości, przekonanego, że dzień dzisiejszy jest twym drugim dniem w Landover.Zanim byś się zorientował, dziesięć dni dawno by minęło.Ben przez chwilę uważnie mu się przyglądał, po czym usiadł.- Tak, masz chyba rację - potrząsnął z niedowierzaniem głową.- Sądzę, że należą ci się przeprosiny, ale szczerze mówiąc, jestem zbyt wściekły, żeby teraz kogokolwiek przepraszać.Straciłem przez ciebie cały cholerny tydzień.Podczas gdy ja spałem, wy realizowaliście spokojnie wasz plan uczynienia mnie królem - wysyłaliście zaproszenia i w ogóle.Wspaniale, że się obudziłem na czas, a nie w trakcie koronacji!- Och, wiedziałem, że się na czas obudzisz, gdy tylko stwierdziłem, o co chodzi - pospieszył Questor z wyjaśnieniem.- Chcesz powiedzieć, iż miałeś nadzieję, że wiesz - przerwał Abemathy, który pojawił się właśnie w drzwiach, dzierżąc w łapach lace.- Śniadanie, panie? - Wniósł tacę i postawił ją na stoliku.- Piękny dzień na koronację.- rzekł.Spoglądał na Bena sponad oprawek okularów.- Przygotowałem twoje uroczyste szaty.Zostały dopasowane do twych wymiarów.- Przerwał.- Miałem mnóstwo czasu na mierzenie, gdy spałeś.- Z pewnością.- Ben z wściekłością żuł kawałek chleba.- Cały tydzień dobrze wykorzystanego czasu, jak się okazuje.Abernathy wzruszył ramionami.- Niezupełnie.My też piliśmy to wino, panie.- To naprawdę tylko pomyłka.Działałem w dobrej wierze - przekonywał Questor.- Popełniasz mnóstwo pomyłek - parsknął Abernathy.- Pewno byłbyś najbardziej zadowolony, gdybym w ogóle przestał w czymkolwiek pomagać!- Nic nie uradowałoby mnie bardziej!Ben błagalnie wzniósł ręce.- Dosyć! Skończcie już! - patrzał to na jednego, to na drugiego.- Nie chcę kolejnej kłótni [ Pobierz całość w formacie PDF ]