[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I to wielkie nieszczęście, że wasza osada trafiła w sam jej środek.Wystąpił Nathan Boss.– Dziękuję, komandorze.Bardzo jasne wystąpienie.Są pytania?Oliver Irwin wciąż stał.Rozejrzał się po kręgu sąsiadów.– Jestem pewien, że mogę mówić w imieniu nas wszystkich.Co z tym zrobimy, kapitanie? – Zerknął na wojskowy sterowiec.– Co pan zrobi w tej sprawie?– No cóż.– rzekł Boss.– Na dłuższą metę zamierzamy możliwie dokładnie przestudiować ten fenomen, czy też zespół powiązanych fenomenów.Ale na szybko musimy zabrać was z tego kawałka skały i przerzucić was, dzieci i rzeczy w jakieś bezpieczne miejsce.Wiem, że macie wykroczne schronienia, ale rozumiem, że ten konkretny świat stanowił centrum.Zabierzemy was, dokąd tylko zechcecie się udać.– Po czym dodał z wymuszonym uśmiechem: – Pamiętajcie, nikogo nie zostawimy.Ocalimy też wasze domowe zwierzęta, a nawet te hodowlane.Twain to wielki okręt.Oliver zesztywniał.Zebrani zaczęli mruczeć niechętnie.Agnes jęknęła.– Ten młody człowiek zwyczajnie nie rozumie.– Sir.panie kapitanie – rzekł Irwin.– Coś panu powiem.To nie jest kawałek skały ani centrum.To jest nasz dom.I kiedy pytam, co ma pan zamiar zrobić z tą sprawą, nie chcę słyszeć, że mamy stąd uciekać.– Wśród sąsiadów rozległ się pomruk aprobaty.– Nie zrezygnujemy.Jesteśmy Amerykanami.Jesteśmy pionierami.Dlatego się tu znaleźliśmy.I dlatego tutaj zostaniemy.I jeśli nie może nam pan pomóc.– Głośne okrzyki poparcia.– Cóż, proponuję w takim razie, żebyście zrobili to, o co poprosił grzecznie Al Todd: przesunęli ten swój okręt, żeby nie zasłaniał słońca jego burakom.– Święta racja!– Dobrze mówisz, Oliver!Boss bezradnie spojrzał na swoją oficer naukową.Jha znów wystąpiła naprzód.– Dobrze pana rozumiemy.Naprawdę.US Navy też nie lubi rezygnować.Ale nie wiemy nawet, z czym mamy tu do czynienia.– To te nieszczęsne srebrne żuki! – wtrąciła Angie Clayton.– To chyba oczywiste.– Tylko że właściwie nic o nich nie wiemy – odpowiedział Boss.– Jak wam wiadomo, polecieliśmy „Cowleyem” zbadać sytuację.Przelecieliśmy nad dużą częścią kontynentu, tutejszego cienia Ameryki Północnej.Te stworzenia, które nazywacie żukami, coś budują.Jakby gigantyczne systemy drogowe.Ale nie mamy pojęcia, dlaczego to robią.Czemu mają służyć te drogi? I dopóki nie odkryjemy przynajmniej tego.Lobsang westchnął.Agnes chwyciła go za rękaw.– Lobsangu.Nie!–.nie możemy prognozować, co się stanie potem.– Muszę to powiedzieć – szepnął Lobsang.– George by milczał.Siedź spokojnie.–.nie mamy żadnego punktu zaczepienia.– Ale ja mam – oświadczył głośno Lobsang.Wstał z ponurą miną.Agnes ukryła twarz w dłoniach.Oliver wytrzeszczył oczy.Ben wydawał się zaskoczony.Kapitan Boss przyjrzał mu się uważnie.– Przepraszam, panie.Abrahams, prawda?– George Abrahams.Wiem, co budują te żuki.To silnik Dysona.– Co takiego?– Może lepiej pozwoli mi pan porozmawiać z waszymi naukowcami.Lobsang wyminął Olivera Irwina i ruszył w stronę załogi, jakby przejmował dowodzenie.Dokładnie tak, jak obawiała się Agnes.Al Todd poderwał się na nogi i wyciągnął rękę w jego stronę.– Tak, zrób to, Abrahams, ty ważniaku! Zawsze uważałem, że coś jest z tobą nie w porządku! Wszystkie nasze kłopoty zaczęły się, kiedy tu przyleciałeś! Może powinieneś się zabrać na tę latającą wannę i wynieść stąd jak najszybciej!Spotkanie zakończyło się w nastrojach gniewu i frustracji.Ben patrzył na Agnes, szeroko otwierając oczy.– Agnes? Czy pan Todd naprawdę tak uważa?– Nie, Ben.Jest po prostu zdenerwowany.Wcale tak nie myśli.A teraz chodźmy, skoro George jest zajęty.Kury się same nie nakarmią.ROZDZIAŁ 39Dysona? Chodzi panu o Freemana Dysona? – zapytał mężczyzna, ledwie zdążył podać Lobsangowi rękę.– Maniery, doktorze Bowring – upomniała go Jha.– Najpierw prezentacja.Panie Abrahams.– Właściwie też jestem doktorem.– Proszę o wybaczenie.Doktor George Abrahams.A to Ken Bowring z US Geological Survey.Jak już wspomniałam, doktor Bowring jest szefem naszej cywilnej kadry naukowej.– Ale to Freeman Dyson, tak? O niego panu chodziło? Zapraszam do siebie, bardzo proszę.Chciałbym pokazać panu zebrane tutaj dane i nasze interpretacje.Margarita Jha nie wiedziała, co myśleć o tym George’u Abrahamsie.Był wysoki, szczupły, może trochę za stary jak na pierwsze pokolenie tej młodej społeczności.Ale było w nim coś takiego, co nie całkiem pasowało.Akcent miał ze wschodniego wybrzeża USA, ale brzmiał trochę sztucznie, jakby się zmuszał, by tak mówić.Przystojna, choć przeciętna twarz wydawała się pozbawiona wyrazu.czy raczej zmiany wyrazu następowały z dostrzegalnym opóźnieniem po emocjonalnym impulsie, jakby wymagały świadomej decyzji.Może zresztą ten Abrahams był po prostu ekscentrykiem.Rozproszona na Długiej Ziemi ludzkość zaczynała się różnić kulturowo, religijnie, nawet etnicznie; Jha miała wrażenie, że to, co kiedyś nazwałaby „ekscentrycznym”, teraz stawało się normą.Mimo to Abrahams trochę ją niepokoił.– A więc.– zaczął Bowring – jest pan doktorem.– Nauk technicznych.Pisałem pracę o komunikacji z trollami.Sponsorował mnie Douglas Black.– Fascynujące, fascynujące.– Bowring myślał chyba o czym innym.– Po załamaniu instytucji akademickich na Ziemi Podstawowej coraz bardziej musimy polegać na szczodrości takich postaci jak Black, które finansują nasze badania.Mimo to praca posuwa się naprzód.Znał pan Blacka osobiście?– Spotkałem go.Zanim został pustelnikiem.Tak przynajmniej mówią.Jha i inni z obecnej załogi uczestniczyli w innej twainowej misji, która w tajemnicy i na jego żądanie zawiozła Blacka do kryjówki o wiele dalszej, niż prawdopodobnie wyobrażali sobie Bowring czy Abrahams.Zachowała to jednak dla siebie.Dotarli do prowizorycznego stanowiska roboczego, które Bowring i jego ludzie ustawili w cieniu zacumowanego twaina.Na drewnianych stołach leżały tablety, stosy papierów, wykresy meteorologiczne, mapy, także próbki miejscowej flory i fauny.Wszystko to było tylko bladą imitacją o wiele lepiej wyposażonych laboratoriów na pokładzie.– To prawdziwa radość spotkać tu pana, doktorze – powiedział Bowring.– Wchodząc bez przygotowania w taką sytuację, nie zdążymy wszystkiego zbadać w dostępnym czasie.Bez urazy dla tutejszych mieszkańców, pańscy sąsiedzi wyglądają na bystrych, porządnych i godnych podziwu ludzi.Ale dobrze jest mieć kogoś z naukowym przygotowaniem, kto siedzi na miejscu od paru lat.– Rozumiem.– Niech mi pan coś powie o „silniku Dysona” [ Pobierz całość w formacie PDF ]