[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dowódcą tej floty, po wyborach, czyli hałaśliwej pijatyce przerywanej bójkami, został „admirał” Cholla Yi, potężny mężczyzna, który - od wypomadowanych włosów ufryzowanych w dwa rzędy szpiczastych loków, poprzez nieskazitelne jedwabie, w które się odziewał, trzy, a nawet - zdaniem niektórych - cztery sztylety, które zwykle nosił przy sobie, aż po obcisłe, sznurowane, wysokie buty w kolorach tęczy - wyglądał jak uosobienie korsarza, śmiertelnego wroga spokojnych kupców.Przyznam jednak, choć niechętnie, mając w pamięci późniejsze wydarzenia, że przynajmniej potrafił utrzymać swoją bandę w ryzach.Rozpoczął swoje panowanie od postawienia szubienic po obu stronach obozu korsarskiego na plaży, a później dbał, by nieustannie uginały się pod ciałami świeżo powieszonych łotrzyków.Na morzu zaś przeprowadził szybką, krwawą ofensywę, przepędzając Likantyjczyków z powrotem do swego portu; statki, które nie zdążyły się tam schronić, zatopił lub wziął do niewoli.Wielki łańcuch, przeciągnięty od zamku Archontów do wieży strażniczej po drugiej stronie portu, spełnił swoje zadanie, nie pozwalając naszym okrętom zaatakować, podpalić ani też ukradkiem zatopić zakotwiczonej tam floty.Obie strony szachowały się wzajemnie, ale przynajmniej Likantyjczycy byli teraz w okrążeniu także od strony morza.Walki o mur trwały dalej.Umocnienia odbudowano przed wojną z pomocą magii, ale tak jak mówiłam Amalrykowi, w końcu wszystko sprowadzało się do potyczek na miecze, z niewielkim tylko czarodziejskim wsparciem.Pewien szczególnie bystrooki kapral ze Zwiadu Przygranicznego, jednostki niemal tak elitarnej jak moja gwardia, wypatrzył nieco słabiej obsadzony obrońcami odcinek muru.Przez cały następny tydzień, nasze najpotężniejsze katapulty miotały głazy w tamtym sektorze, niby to przypadkiem posyłając niektóre pociski w owo słabo bronione miejsce.Gdy budowla została już odpowiednio osłabiona, lecz nie na tyle, by szkody były zauważalne dla Archontów lub ich podwładnych, którzy mogliby rzucić na nią wzmacniające zaklęcie, odwołano oddziały inżynieryjne.Generał Jinnah powierzył zaszczytne zadanie szturmu Zwiadowcom, choć twardo upierałam się, by pierwsze poszły moje gwardzistki.Przy tej zażartej dyskusji był obecny Gamelan, który postanowił porzucić wygody w Orissie, by przewodzić oddziałowi Mistrzów Magii.Niektórzy uważali, że jego decyzja jest dowodem wielkiego patriotyzmu, inni zaś, bardziej cyniczni, twierdzili, że nasi Mistrzowie Magii po prostu bardzo obawiają się owej sekretnej broni, którą podobno Archontowie stworzyli, zgłębiwszy magiczne sekrety księcia Raveline.Jak się dowiedziałam później, i jak wy się także dowiecie w swoim czasie, były i inne przyczyny pozornego altruizmu Gamelana.Mistrz Magii wtrącił się do sprzeczki, gdy stała się tak głośna, że zaalarmowała wartowników na zewnątrz namiotu i uspokoił nas oboje.W owym czasie nie potrafiłam docenić jego interwencji, lecz gdyby nie on, prawdopodobnie zdegradowano by mnie i odesłano do domu w niesławie, gdyż właśnie zamierzałam zwymyślać Jinnaha od niekompetentnych jaszczurczych wypierdków, których znajomość wojny kończy się na grach strategicznych.Gamelan zaproponował kompromis: moje gwardzistki wejdą na umocnienia zaraz po zwiadowcach.Zgodziłam się na to niechętnie, zmusiłam się do pełnego szacunku ukłonu i wściekła wyszłam z namiotu, zakładając gwałtownie hełm na głowę.Gamelan podążył za mną i gdy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem słuchu wartowników, dotknął mego rękawa.Mało brakowało, a i jego bym skrzyczała, ale na szczęście w porę przypomniałam sobie nie tylko o dobrych manierach, lecz także o umiejętnościach magów: mistrz tej klasy bez trudu sprawiłby, że oblazłyby mnie niewidzialne wszy łonowe, sugerujące hmmm… niezwykłą szczodrobliwość w pewnych sprawach.Odkąd dotarliśmy do muru, Gamelan wiele razy odwiedzał mnie i moje gwardzistki.Nikt nie wiedział, czemu to przypisać, ale nawet Corais nie śmiała snuć na ten temat żadnych nieprzyzwoitych przypuszczeń.Myślałam wprawdzie, że mag chce nas w ten dziwaczny sposób przeprosić za to, iż tak długo odmawiał otwartego poparcia Amalrykowi, który walczył z przekupstwem w Cechu Mistrzów Magii, albo nawet za śmierć mego najstarszego brata Halaba, którym Cech posłużył się jako nieświadomym narzędziem w rozgrywkach z księciem Raveline.Ale po pewnym zastanowieniu stwierdziłam, że te teorie mają równie mało sensu, jak skargi szeregowej na to, że właśnie ją wyznaczono do kopania latryny.W świetle niedalekiego ogniska spostrzegłam, że po twarzy Gamelana błąka się uśmieszek.- Rozumiem twoje rozczarowanie, kapitanie Antero - powiedział.- Czy jednak wzięłaś pod uwagę, że z powodu uporu generała Jinnaha więcej twoich gwardzistek może dożyć jutrzejszego wschodu słońca, niż gdyby się zgodził?Chyba zamrugałam oczyma ze zdziwienia i niewiele myśląc, wyrzuciłam z siebie wysoce niepolityczną odpowiedź: - I co z tego? Ostatecznym obowiązkiem żołnierza jest śmierć.Jeśli tego nie rozumie, nie ma czego szukać w wojsku.Gamelan cichutko zachichotał: - Niezwykle bezpośrednia odpowiedź, kapitanie.Takie rzeczy słyszy się od dzielnych żołnierzy.Ale… czy po kimś z rodu Antero nie można by się spodziewać czegoś więcej?Przecież lustro nie musi odbijać jednej rzeczy, ma wiele obrazów.- Nie rozumiem.Odpowiedzi nie było, a Gamelan rozpłynął się w ciemności, jak za sprawą magii.Tacy właśnie są ci Mistrzowie Magii, pomyślałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]