[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale mimo wizji nieśmiertelności i faktu, że znała kilka wampirów, których nawet nie nienawidziła (w tym momencie zaliczał się do nich również Oliver) Claire wiedziała, że jej przeznaczeniem jest pozostać człowiekiem.Zwykłą Claire.I to było naprawdę w porządku.Jakby na potwierdzenie słuszności jej przemyśleń Shane objął ją w talii i pocałował w policzek:- Jesteś świetna, wiesz?- Taa, wręcz doskonała.Co powiedziała pani Grant?- Powiedziała, że zorganizują punkt krwiodawstwa i dostarczą krew w butelkach.Ale nie zaryzykuje życia swoich ludzi.Ktoś musi pójść po krew.- Wierzy nam?- Pragnie wierzyć.Są tu gdzieś jej mąż i syn.I to dlatego, pomyślała Claire, Morley miał rację, nawet jeśli podszedł do sprawy kompletnie po wampirzemu.Trzeba ratować to, co się da.Claire uświadomiła sobie, że Amelie wiedziała to przez cały czas.Dlatego właśnie istniało Morganville.Bo trzeba było próbować.Oliver osobiście odebrał krew.Może uczynił to w ramach przeprosin za narażenie Eve i Shane'a na niebezpieczeństwo, ale oczywiście nie przyznał się do tego.Podczas gdy wampiry dostawały posiłek - na początek po jednej małej plastikowej szklaneczce - Claire przyklękła przy ciele Morleya, przekręciła go na bok i złamała strzałę tuż poniżej grotu, a następnie jednym szarpnięciem wyciągnęła pozostałą część strzały i odrzuciła na bok.Morley nabrał głęboko powietrza i wrzasnął z wściekłości.Uniósł dłonie i wpatrywał się w dziury po strzale, dopóki ciało i kości nie zaczęły się regenerować.Przekręcił się na plecy, wpatrzył w przestrzeń i powiedział:- Zamierzałem powiedzieć, że nie jesteś zabójcą.I nadal obstaję przy tym stwierdzeniu, bo jak widać nie jestem martwy.Tylko bardzo niezadowolony.- Proszę.- Claire podała mu szklaneczkę krwi.- Masz rację.Nie jestem zabójcą.Mam nadzieję, że ty też nie.Morley usiadł i zaczął pić, wciąż wpatrując się w Claire.- Oczywiście, że jestem zabójcą, dziewczyno.Nie bądź głupia.To moja natura.Jesteśmy drapieżnikami, bez względu na to, co Amelie próbuje udawać w swoim ogródku eksperymentalnym zwanym Morganville.Zabijamy, żeby przeżyć.- Ale nie musicie - zauważyła Claire.- Na przykład teraz pijesz krew, którą ktoś ci dał.Więc to nie musi być na zasadzie zabij albo zabiją ciebie.Może być inaczej.Musisz tylko zmienić swoje nastawienie.Uśmiechnął się, ale tym razem nie pokazał kłów.- Myślisz, że to takie proste?- Nie.- Wstała i otrzepała kolana.- Ale wiem też, że ty nie jesteś taki zły, za jakiego chciałbyś uchodzić.Morley uniósł brwi.- Nic o mnie nie wiesz.- Wiem, że jesteś mądry, ludzie cię słuchają i możesz zrobić coś dobrego dla tych, którzy ci ufają.Takich jak Patience i Jacob, którzy mają dobry instynkt.Nie zdradź ich.- Nie.- zamilkł i spojrzał w bok.- To nieważne.Obiecałem, że ich wyprowadzę.No i są wolni.Co zrobią dalej, to już ich sprawa.- Nieprawda - odezwał się Oliver.Stał niedaleko nich, oparty o stertę starych opon i popijał ze swojej szklaneczki.- Kiedy wywiozłeś ich z Morganville, stałeś się za nich odpowiedzialny, Morley.Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś teraz patriarchą wampirów znajdujących się teraz w Blacke.Pytanie tylko, co z nimi zrobisz?- Zrobię? - Morley wyglądał na przerażonego.- Nic!- Zła odpowiedź.Radziłbym ci się nad tym trochę zastanowić.- Oliver się uśmiechnął i z wyraźną przyjemnością pociągnął łyk z kubeczka.- Wiesz, Blacke byłoby idealnym miejscem.Na uboczu, mało ruchu.Żyjący tu ludzie będą dobrze strzegli sekretu, biorąc pod uwagę, że ich najbliżsi też są wampirami.To mógłby być początek czegoś.interesującego.Morley się zaśmiał:- Próbujesz ze mnie zrobić Amelie.- Boże uchowaj! W kiecce wyglądałbyś fatalnie.Claire pokręciła głową i zostawiła ich samym sobie.Powoli wschodziło słońce, pokrywając niebo nad miastem złotem, różem i oranżem.Było piękne i [ Pobierz całość w formacie PDF ]