[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Zauważyłem, że popiera nas wielu ludzi.Byli pośród nich szlachetnie urodzeni, jak Malaren, ale również zwykli kowale, żeglarze oraz… tak, również niedawni niewolnicy.Czułem się jak przed rozstrzygającą bitwą.Niespodziewanie Janosz całkowicie się uspokoił.Podniósł rękę i dokoła zaległa cisza.– Nie będziemy zachowywać się jak hałastra – zwrócił się do tłumu.– Jeśli mnie popieracie, chodźcie za mną spokojnie.Chcę, byście wszyscy trzymali się razem i przyrzekam, że będę przemawiał nie tylko w swoim, ale i w waszym imieniu.Tu i ówdzie rozległo się szemranie, lecz obecność Janosza narzuciła spokój.Przygotowaliśmy się do wejścia na teren amfiteatru.Poczułem lekkie szarpnięcie za bryczesy i spojrzawszy w dół, rozpoznałem młodą służącą z mego domu.Jej szeroko otwarte oczy zdradzały przerażenie.– O co chodzi? – zapytałem.– To pani Antero – zawołała.– Proszę szybko.Dziecko się rodzi.Jej słowa przeszyły mnie niczym sztylet.Czułem się rozdarty między wagą chwili a strachem o Deoce.Janosz popędził konia w moim kierunku.– Wracaj do domu – powiedział krótko.– Ale… spotkanie…Popchnął mnie ostro.– Poradzę sobie.Później mi będziesz bardziej potrzebny.Teraz wracaj! – Nie wahałem się ani chwili dłużej, schwyciłem służącą i pomogłem jej usadowić się w siodle, po czym pognałem ulicami w kierunku naszego domu.Za plecami słyszałem odbijający się echem ryk tłumu.Łóżko, na którym rodziła, przypominało morze krwi i bólu.Dwie akuszerki pomagały mojej biednej Deoce, lecz nie wszystkie lekarstwa i zaklęcia przynosiły jej ulgę w tych ciężkich chwilach.Moja córka przychodziła na świat, lecz nie odbywało się to łatwo.Deoce tak silnie złapała mnie za rękę, że zacząłem obawiać się o swoje palce.– Wiedziałam, że przyjdziesz – załkała.– Powiedzieli mi, że jest… spotkanie.Ekspedycja! Ale… Wiedziałam, że i tak przyjdziesz.Próbowałem znaleźć odpowiednie słowa, żeby ukoić jej cierpienie, lecz wszystko poza bólem i głęboką wiarą we mnie wydawało się tak nieistotne.Mogłem tylko powtarzać, jak bardzo ją miłuję i że będę ją kochał aż po kres swych dni.Krzyknęła przeraźliwie i już i myślałem, że straciłem na zawsze swoją Deoce.Cisza… Tak grobowa i ciężka po owym krzyku, że nawet teraz, gdy pisząc te słowa, czuję jak mrozi mi krew w żyłach.Wtedy ujrzałem, jak główka mojej córeczki wyłania się spomiędzy zakrwawionych ud Deoce.Moja żona wydała następny, lecz już stłumiony okrzyk i maleństwo całe wyśliznęło się wprost do rąk położnej.W chwilę później Emilie zapłakała głośno.Mieliśmy córeczkę.– Czy jest piękna? – spytała Deoce słabym głosem.Popatrzyłem na zakrwawione niemowlę, mocno zaciskające maleńkie powieki.Darło się wniebogłosy, rozzłoszczone, że ktoś ośmielił się wydrzeć z ciepłego, bezpiecznego miejsca.– Tak, kochanie – odpowiedziałem.– Jest piękna.– Patrzyłem, jak akuszerki myją ją i owijają w delikatne płótno, by przygotować malutką Emilie na pierwsze spotkanie z mamą, i… naprawdę tak uważałem.Nie licząc wojny, druga ekspedycja do Zamorskich Królestw była najpotężniejszym zgromadzeniem sił w historii Orissy.To nie będzie Odkrycie, podczas którego młody mężczyzna mógł popędzić dokąd tylko chciał, mając do dyspozycji tylu chętnych do wypitki towarzyszy, na ilu stać było jego ojca.Hazard rozstrzygał o przeznaczeniu, a każdy mieszkaniec miasta chciał zająć miejsce przy stole.Pójdą całe dwa tysiące ludzi: oddziały, konie i masztalerze, oficerowie wraz z służbą, kucharze, piekarze, kowale, poganiacze oraz ci, których ciekawi przebieg wyprawy.Wodzem, który poprowadzi tę wielką siłę, został jednogłośnie wybrany Janosz Szary Płaszcz.– Obeszło się bez cięższej walki – powiedział mi tamtego wieczoru Janosz.– Cassini nawet nie pojawił się na scenie chociaż widziałem go w kulisach, jak puszy się w samouwielbieniu.Przechadzał się tam i z powrotem ćwicząc swoją przemowę, którą miał wygłosić, gdy zostanie wybrany na przywódcę.To właściwie wystarczyło mnie – biednemu, niezbyt błyskotliwemu żołdakowi, – by utwierdzić się w przekonaniu, na czyją stronę przechyla się szala zwycięstwa.– Janosz pokręcił głową, wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia.– Kiedy tylko zająłem miejsce, tłum zaczął skandować tak jak wcześniej: Janosz, Janosz.– Wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu.– Tym razem było dużo głośniej, a rozwścieczeni ludzie wykrzykiwali takie plugastwa, że tylko głupiec mógł nie zauważyć żądzy krwi w ich oczach.Niektórzy, najśmielsi, próbowali wedrzeć się na scenę, lecz powstrzymałem ich prosząc, by pozwolili tym zacnym dostojnikom przemówić.Janosz opróżnił puchar wina i roześmiał się.– Ech, szkoda, że cię tam nie było, przyjacielu – westchnął.– Chyba jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłeś czegoś takiego.– Janosz opowiedział, jak Jeneander i jego przyjaciele odbyli pośpieszną konferencję, próbując zignorować zuchwałe uwagi tłumu.Jak zauważył Janosz, nigdy wcześniej nic podobnego nie zdarzyło się w Orissie i naszych wrogów ogarnęła panika.Uchylali się, jakby tłum ciskał kamienie, a nie tylko przekleństwa.Ktoś dostrzegł Cassiniego i cała grupa ruszyła na niego, ale młody mag zdołał umknąć w ostatniej chwili.Na scenie podjęto już decyzję, lecz powstały wątpliwości, kto ma przekazać ją rozjuszonym mieszkańcom miasta.Tłum śmiał się z ich rozterki i ponownie naparł na scenę.Wtedy jeden z sędziów popchnął Jeneandera i mag postąpił kilka kroków do przodu, a jego postać została powiększona przez zaklęcie.Stał tuż obok Janosza drżąc na całym ciele.– Uciszyłem naszych przyjaciół i obdarzyłem Jeneandera najmilszym z możliwych uśmiechów – wyjaśnił Janosz.– Objąłem go ramieniem jak brata i odezwałem się głośno, tak by wszyscy mnie słyszeli: „Bez względu na wybór, przyjacielu, wszyscy tu zgromadzeni wiedzą doskonale, że wy, zacni ludzie, bardzo długo i ciężko pracowaliście, by podjąć tak mądrą decyzję”.Janosz roześmiał się i pociągnął tęgi łyk wina, by przepłukać gardło.– Wtedy biedny Jeneander przemówił – ciągnął.– Pierwsze słowa zabrzmiały jak cienki pisk, jak gdyby mysz kopulowała z kaczką.Wreszcie wydusił to z siebie, lecz kolana drżały mu, jakby targały nim, podmuchy zimowego wichru.Odezwał się cienkim głosem: „Ogłaszamy, że przywódcą drugiej ekspedycji będzie… kapitan Janosz Szary Płaszcz”.No cóż, ciężko było wyłowić cokolwiek pośród wrzasku tłumu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]