[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sędzia od jednego rzutu oka stwierdził, że Elżbieta, Ryszard i pan Le Quoi są zdrowi i cali.Przerażony obejrzał się na Luizę i Edwardsa.Młodzieniec był po drugiej stronie drzewa.Całym ciałem odchylił sięRozumiem pana (franc).156I157w siodle, lewą ręką co sił ściągnął cugle swego konia, prawą zaś zdarł uzdę wierzchowca Luizy, tak że głowa zwierzęcia znalazła się niemal pod brzuchem.Oba konie trzęsły się i chrapały niespokojnie.Luiza puściła cugle, rękami zakryła twarz i zrezygnowana, zrozpaczona, pochyliła się w siodle.–Nic wam się nie stało? zawołał sędzia przerywając straszną ciszę.–Dzięki Bogu, nic – odparł młodzieniec.– Ale zginęlibyśmy, gdyby drzewo miało konary…Przerwał, bo Luiza osunęła się zemdlona i gdyby jej nie pochwycił, spadłaby z konia.–Takie nagłe upadki drzew – mówił Marmaduk – są największym niebezpieczeństwem w puszczy.Nie powoduje ich ani wiatr, ani nie wynikają z żadnej innej widocznej przyczyny, trudno więc je przewidzieć.–Panie sędzio – rzekł szeryf – przyczyny tego są jasne.Drzewa są stare, spróchniałe, osłabione przez mróz.Gdy się więc pochylą i środek ciężkości wyjdzie poza podstawę, stają się niepewne.Wszystko podlega matematycznym prawidłom.Studiowałem matę…–Święta racja, Ryszardzie – przerwał mu Marmaduk.– Rozumujesz prawidłowo i jeśli mnie pamięć nie myli, sam ci to kiedyś tłumaczyłem.Ale powiedz mi, jak się ustrzec przed niebezpieczeństwem.Czy można chodzić po lesie i wymierzać wychylenie środka ciężkości drzew? Odpowiedz mi na to, a ja ci powiem, że wyświadczyłeś wielką przysługę krajowi.–Odpowiem ci i na to, drogi przyjacielu – rzekł Ryszard – bo człowiek naprawdę wykształcony może odpowiedzieć na wszystko.Czy pada kiedy drzewo zdrowe, nie spróchniałe? Wystarczy więc trzymać się z dala od zbutwiałych drzew i nic się człowiekowi nie stanie.–W takim razie musielibyśmy się trzymać z dala od lasów – odrzekł Marmaduk.Tymczasem Luiza na tyle odzyskała siły, że jeźdźcy mogli przyśpieszyć kroku.Lecz burza złapała ich, zanim się dostali do domu, i gdy zeskakiwali z siodeł przed dworem, wilgotny śnieg przygiął czarne pióra na kapeluszu Elżbiety i ubielił odzież panów.Przy zsiadaniu z konia uczuciowa z natury Luiza gorąco uścisnęła dłoń, którą jej podał Oliwer, i szepnęła:158–Panie Edwards; teraz oboje, ojciec i ja, zawdzięczamy panu życie.Zamieć rozszalała się na dobre i zanim słońce zaszło, znikły wszystkie ślady wiosny.Jezioro, góry, osada i pola znów skryły się pod błyszczącą pokrywą śniegu.iROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGITłum mężczyzn, chłopców i dziewczątuciekaZ bezludnej wioski.Dzikie ludu mrowie Płynie doliną – pędzone szaleństwem.SomervilleOd tego ranka aż, do końca kwietnia pogoda nie mogła się ustalić.W końcu jednak śnieg stopniał i pługi poszły w ruch wszędzie, gdzie teren na to pozwalał, a nad gajami cukrowych klonów nie było już dymów.Jezioro straciło całe piękno gładkiej lodowatej tafli, ale jego wody wciąż spoczywały pod ciemną, wilgotno-gąbczastą, niemal roz-.łażącą się masą.Ukazały się już wielkie stada dzikich gęsi, które krążyły nad niewidoczną wodą szukając miejsca wytchnienia.Przez tydzień, dwa orły niezakłócenie królowały nad ciemną po-| włóką jeziora Otsego.Siedząc na jego środku przyglądały się swym:? włościom, którymi niepodzielnie władały.W tym czasie stada przelo-1 tnego ptactwa omijały jezioro, gdzie panowali ci władcy przestworzy, i zbaczając w góry szukały schronienia w lasach.Gdy ostatnia kra żniknęła w dali, orły szerokim rozmachem skrzydeł wzbiły się nad chmury, a roztańczone fale, jakby ucieszone z wolności po pięciomiesięcznej niewoli, wysoko wyrzuciły w górę śnieżne strzępy piany.Następnego ranka zbudził Elżbietę wesoły pisk jaskółek, zaciekle kłócących się przy gniazdach nad oknami sypialni, i raźne, prawdziwe wiosenne wołanie Ryszarda:–Zbudź się, zbudź, królewno! Nad jeziorem pełno mew, a na niebie gołębi.Słońca spoza nich nie widać.Wstawajcie, wstawajcie, śpiące królewny! Beniamin już przygotował proch i śrut.Zaraz po śniadaniu wyruszamy w góry na gołębie.Trudno się było oprzeć tak zachęcającemu wezwaniu.W parę minut obie panny ubrały się i zeszły na dół.Ryszard co chwila podchodził do drzwi w południowej ścianie domu i wołał:160–¦ Spójrz, kuzynko Bess! Spójrz, Duku! Na południu aż się roi i kłębi od ptactwa! Lecą coraz gęstszą ławą.Nie widać końca.Armia Kserksesa* dość miałaby jadła na cały miesiąc, a pierza starczyłoby nam na łoża dla całego okręgu.Kserkses, panie EdwaWs, był greckim królem, który… nie, był Turkiem albo Persem i chciał podbić Grecję zupełnie tak, jak te szelmy chcą spustoszyć nasze pszeniczne pola w czasie jesiennego przelotu.Prędko, prędko, palę się z niecierpliwości, by kropnąć do nich!Marmaduk i Edwards najwidoczniej podzielali to życzenie, bo rzeczywiście dla myśliwego widok był podniecający.Panie szybko więc przełknęły śniadanie i pozwoliły panom odejść.W osadzie panował ruch nie mniejszy niż na niebie.Mężczyźni, kobiety i dzieci wylegli na ulice.Mężczyźni i chłopcy uzbroili się w broń palną wszelkiego rodzaju – od francuskich ptaszniczek o sze-ściostopowych lufach do zwykłych kawaleryjskich pistoletów.Dzieciarnia miała nawet łuki i strzały ze zwykłej leszczyny, a czasem najprostszą imitację prastarych kusz.Widok dymu i ruchu w osadzie spłoszył ptaki, które zboczyły z prostej linii ku górom.Tu skupiły się u ich stóp i na zboczach w zwartą, gęstą masę, zadziwiając ludzi swą ilością i ruchliwością.Na polach, na zboczach wschodniego pasma gór i wzdłuż stromych ścieżek ustawili się myśliwi i w parę minut później rozpoczęli generalny atak.Wśród strzelców widać było wysoką,, szczupłą, postać snującą się po polu z bronią na ramieniu i psami u nogi: Hektor i suka węszyły zabite i postrzelone ptaki odpadające od stada i cisnęły się do nóg swego pana, jakby dzieliły jego pogardę do tego rodzaju barbarzyńskich łowów.Strzelanina przybierała na sile, padały nawet całe salwy, gdy stada czy po prostu większa liczba gołębi leciała nad polami jak chmura przysłaniając słońce.Strzały z łuków i wszelkiego rodzaju pociski godziły w sam środek stada.A ptaków było tak wiele i tak nisko leciały, że ci, co stali na zboczach gór, strącali je długimi żerdziami.Tymczasem Ryszard, który pogardzał zwykłymi i prostymi środkami zagłady, stosowanymi przez osadników, szykował się wraz z Benia-Kśerkses – -+85-465 p.n.e.król Persji, syn Dariusza I.Wojował z Grecją, zdobył i zniszczył Ateny.D‹"iał porażki pod Salaminą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]