[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zauważyła, że stał się jeszcze bardziej wymagający, jeśli chodzi o ubranie, z większą goryczą uskarżał się na brak pieniędzy, a z apteki szpitalnej przyniósł sobie wodę destylowaną do mycia twarzy.Raz, wróciwszy niespodzianie, zastała go piszącego coś przy stole z ogromnym zapałem.Ale te wszystkie nieuchwytne dowody nie prowadziły do żadnego wniosku.Czuła, że ośmiesza się bez żadnej przyczyny.A poza tym czy nie postanowiła stanowczo, że nigdy już nie pozwoli, by podejrzenie zmąciło słodycz jej miłości? Nie sprowadzi na siebie powtórnego nieszczęścia przez jakiś nierozważny krok.Jej straszliwa pomyłka z Frankiem była wystarczająca.Nie, nie, absolutnie nie podejrzewa Piotra.Ale pewnego popołudnia pod koniec maja, gdy weszła do biura po skończonej dziennej pracy, usłyszała głośny wybuch śmiechu, który skłonił ją do zatrzymania się w pobliżu drzwi.Nikt nie zauważył jej wejścia, tak bardzo byli rozbawieni, a źródłem tej wesołości był Adam Dandie stojący na środku pokoju.Przystanąwszy u progu, Łucja uśmiechnęła się mimo woli.Dandie z wrodzonym talentem aktorskim do odtwarzania scen humorystycznych, w których do ostatecznych granic błazeństwa wyzyskiwał swoją pokraczność fizyczną, teraz właśnie odtwarzał taką scenę, pobudzając pannę Tinto i siebie samego do gwałtownego śmiechu.Z wdzięcznie na bok przechyloną głową i łagodnie zgiętą ręką, zabawnie drobiąc krótkimi, kabłąkowatymi nogami, kroczył wokół pokoju obok niewidzialnej istoty - najwidoczniej rodzaju żeńskiego.- Jak tu stoję, tak go właśnie widziałem! - wykrzyknął z komicznym gestem.Było to niesłychanie śmieszne, sam Dandie też trząsł się od śmiechu.- Szli ulicą Maidenhall! - "Pozwól, najdroższa - mówił do niej - czy mogę ci podać ramię?"Panna Tinto miała właśnie zamiar ulżyć sobie ponownym wybuchem śmiechu, gdy nagle podniosła oczy i ujrzała Łucję.W okamgnieniu twarz jej spoważniała, zaczerwieniona odwróciła się szybko i z całą uwagą zaczęła studiować wielką księgę buchalteryjną.- Co się stało? - spytała Łucja zamykając drzwi i podchodząc bliżej.Od razu ogarnęło ją niemiłe przeczucie co do tej pantomimy, takiej samej jak ta, którą - dawno temu - Piotr w ironiczny sposób wykonał na jej cześć.Panna Tinto wydała nieartykułowany dźwięk, ale niezrównany Dandie, który w swojej bezczelności wcale nie wyglądał na zaskoczonego, odważnie stawił czoło sytuacji.- Proszę mi powiedzieć - nalegała Łucja.- Nic takiego - odrzekł Dandie.Łucja wpatrywała się w niego, a w umyśle jej coraz bardziej utwierdzało się przykre podejrzenie.- Czy to przedstawienie dotyczyło mnie? - spytała surowo.- Nic podobnego! - powtórzył.- Mały żart!- Tak, to mnie dotyczyło - upierała się ostro.- Proszę, niech pan powie!Zrobił kwaśną minę.- Mówię pani, że nie.Przypadkowo spotkałem dziś po południu pani syna idącego pod ramię z jakąś dziewoją.To wszystko! - Energicznie siadł przy biurku, z obrażoną miną rzucił na stół księgę i zaczął głośno dodawać cyfry.Czuła, że zaczerwieniła się gwałtownie, na ustach jej drżały słowa, by zaprzeczyć temu.Zawahała się jednak.Przypuśćmy.przypuśćmy, że ma rację? Piotr przyszedł kiedyś po nią do biura, więc znał go.Dandie miał dobre oczy, ba - wstrętne, szpiegujące oczy.- Nie przejmowałabym się tym wcale - odezwała się nagle panna Tinto wpatrzona w kolumny cyfr.- Każdy młody człowiek popełnia od czasu do czasu jakieś głupstwo.Łucja nie odpowiedziała.Jej syn i głupstwo! Zagryzła wargi, czując na sobie ukradkowe spojrzenie panny Tinto.Podeszła do swego stołu, rzuciła torbę i gwałtownie otworzyła księgę.O piątej wyszła z biura, nie pożegnawszy się z nikim.Do domu niemal pędziła, jakby ją coś gnało.Piotr już na nią czekał.- Prędziutko, Łucjo - zawołał serdecznie - konam z głodu.Głęboko zaczerpnęła powietrza i spojrzała mu prosto w twarz.- Gdzie byłeś dziś po południu? - rzuciła ostro.- Dlaczego.co się stało? - Twarz jego zmieniła się pod wpływem jej tonu.- Gdzie byłeś? - powtórzyła gwałtowniej.- W aptece, w klinice - jak zawsze.- A gdzie poszedłeś później? - Słowa te powiedziała z wściekłością.Spojrzał na nią przeciągle.- Och, mamo, dajże spokój.Czego właściwie chcesz?- Odpowiedz mi!- Jak ci się zdaje, do kogo mówisz w ten sposób? - krzyknął w nagłym uniesieniu.- Można by pomyśleć, że chodzę do szkoły powszechnej, tak się ze mną obchodzisz.- Odpowiedz mi! - nalegała podniesionym głosem.- Och, na miłość Boską, przestańże wreszcie!- Odpowiedz mi! - krzyknęła po raz trzeci.- Nie bądź szalona! - zawołał, ale teraz wydawał się trochę przestraszony.Patrzyli na siebie w milczącym napięciu.Usta Łucji były blade.Czuła, że serce trzepoce się w niej jak ptak w sieci.- Widziano cię dziś po południu na Maidenhall Street, idącego z jakąś dziewczyną pod rękę.- Ostatnie słowa wyrzuciła dysząc, brzmiały śmiesznie, całkiem zdławione - kulminacyjny punkt jej oskarżenia.Twarz jego wydłużyła się nagle.- A jeśli nawet? - powiedział przekornie.- To nie twoja rzecz.Nie zaprzeczył! Doznała uczucia wprost dojmującego cierpienia.- NIe moja rzecz? - spytała z wściekłością.- Na Boga, co ty wygadujesz? Masz przed sobą egzaminy, a tracisz czas na podobne idiotyzmy.I w dodatku nie mając w kieszeni ani pensa.- A czyjaż to wina?- To przechodzi ludzkie pojęcie - wybuchnęła.- Pokazywać się tak w biały dzień! Przecież.przecież możesz stracić stypendium, gdy się to rozniesie.To poniżające! Haniebne!- Co też ty wygadujesz? - krzyknął porywczo.- Przestań się tak miotać.Co ja złego zrobiłem?- Złego?- Tak, złego?Usta jej drżały, gdy spojrzała mu prosto w oczy.- Czyś ty oszalał? - zawołała gwałtownie.- Zapominasz o naszej sytuacji, o tym, że jesteśmy uwięzieni w tej nędznej dziurze! A ten paraduje sobie w najlepsze z jakąś pustogłową kreaturą po Maidenhall Street - lęk sprawił, że użyła zbyt mocnych słów dla określenia jego postępku - gdy ja haruję jak niewolnica, by go przepchać przez medycynę.Nie masz nic lepszego do roboty, jak tylko robić z siebie pośmiewisko?- Mnie, przepchać? - oburzył się, podchwytując jej słowa.- Sądziłem, że mam stypendium.- A czy nie odejmuję sobie każdego kęsa od ust dla ciebie? - ledwie dyszała.- Nie bądź taka ordynarna - rzekł z wyniosłą pogardą.- Co? - Jego ton, coraz bardziej przejmujący ją lękiem, pozbawił ją panowania nad sobą.Wyciągnęła rękę i wymierzyła mu potężny policzek.Odgłos silnego uderzenia rozległ się w pokoju, jak eksplozja.Piotr zachwiał się pod tym niespodziewanym ciosem i uczepiwszy się oburącz obrusa, ściągnął na podłogę przygotowaną do herbaty zastawę, która rozbiła się z głośnym brzękiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]