[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęli rozmawiać, żeby czymś zapełnić czas.Rozmawiali o sobie, o odmiennych kolejach losu każdego z nich, o nieprawdopodobnym zbiegu okoliczności, który sprawił, że teraz leżą nago obok siebie w ciemnej kajucie zakotwiczonego statku, kiedy należałoby raczej sądzić, że czeka ich tylko śmierć.Fermina Daza nigdy nie słyszała, by kiedykolwiek wspominano, że jest związany z jakąś kobietą, choćby jedną, i to w mieście, gdzie wiedziano wszystko, zanim coś się naprawdę wydarzyło.Powiedziała to mimochodem, on zaś natychmiast jej odpowiedział bez drżenia w głosie:- Bo zachowałem cnotę dla ciebie.I tak by nie uwierzyła, nawet gdyby to była prawda, bo jego miłosne listy składały się z takich właśnie zdań, których istota nie polegała na ich znaczeniu, lecz na sile oszałamiania.Ale spodobała jej się odwaga, z jaką to powiedział.Florentino Ariza, ze swej strony, zastanowił się nad czymś, o czym nigdy nie śmiałby pomyśleć: jakiego rodzaju potajemne życie wiodła na uboczu swojego małżeństwa.Nic by go nie zdziwiło, bo wiedział, że w sekretnych przygodach kobiety niczym nie różnią się od mężczyzn: identyczne fortele, identyczna wena twórcza, identyczne, pozbawione wyrzutów sumienia, zdrady.Dobrze jednak zrobił nie pytając o to.W pewnym okresie, kiedy jej stosunki z Kościołem były i tak już dosyć zaognione, spowiednik zapytał ją, bez żadnej przyczyny, czy kiedykolwiek była niewierna mężowi, ona zaś wstała i nie odpowiedziawszy, nie kończąc, nie żegnając się wyszła i już nigdy więcej nie wróciła ani do tego spowiednika, ani do żadnego innego, bo nigdy już nie poszła do spowiedzi.Za to rozwaga Florentina Arizy doczekała się nieoczekiwanej rekompensaty: Fermina Daza wyciągnęła rękę w ciemnościach, popieściła jego brzuch, biodra, niemal pozbawione włosów podbrzusze.Powiedziała: „Masz skórę jak u dzidziusia”.I postawiła ostatni krok: poszukała go tam, gdzie go nie było, szukała dalej bez złudzeń i odnalazła bezbronnego.- Jest martwy - powiedział.Zawsze mu się to zdarzało za pierwszym razem, z wszystkimi, nauczył się więc obcować z tym widmem: za każdym razem musiał uczyć się wszystkiego od nowa, jakby to było po raz pierwszy.Ujął jej dłoń i położył sobie na piersi: Fermina Daza poczuła niemal na powierzchni skóry niestrudzone, stare serce, które biło z młodzieńczą siłą, w pośpiechu i chaosie.Powiedział: „Nadmiar miłości w takich chwilach jest równie szkodliwy, jak jej brak”.Ale powiedział to bez przekonania: był zawstydzony, wściekły na siebie, i tylko czyhał, żeby obarczyć ją winą z byle powodu.Wiedziała o tym i zaczęła łaskotać bezbronne ciało żartobliwymi pieszczotami, niczym czuła kotka rozkoszująca się okrucieństwem, aż w końcu nie mógł już dłużej znieść tych tortur i uciekł do swojej kajuty.Myślała o nim do świtu, ostatecznie przekonana o jego miłości i w miarę jak powoli odparowywała z niej anyżówka, opadał ją coraz większy niepokój, że Florentino Ariza zniechęcił się i już nigdy nie wróci.Ale wrócił jeszcze tego samego dnia, o niezwykłej porze, bo o jedenastej rano, świeży, wypoczęty i rozebrał się przed nią nie bez pewnej ostentacji.Ujrzawszy go w pełnym świetle, z zadowoleniem stwierdziła, że właśnie tak go sobie wyobrażała w ciemnościach ostatniej nocy: że jest mężczyzną w nieokreślonym wieku, o ciemnej, błyszczącej i napiętej jak otwarty parasol skórze, pokrytej tylko z rzadka, pod pachami i na wzgórku łonowym sztywnymi włosami.Prezentował broń w całej jej okazałości, a Fermina Daza zrozumiała, że nie przypadkiem demonstruje swój oręż, lecz paraduje z nim jak z łupem wojennym, żeby dodać sobie odwagi.Nie zdążyła nawet zdjąć nocnej koszuli, którą założyła, gdy powiała poranna bryza, a jego gorączkowy pośpiech nowicjusza przyprawił ją o dreszcz współczucia.Nie przejęła się tym, bo w podobnych przypadkach trudno jej było odróżnić współczucie od miłości.Jednak, po wszystkim, poczuła się pusta.Kochała się po raz pierwszy od dwudziestu lat i uczyniła to zdjęta ciekawością, jak to z tym będzie w jej wieku i po tak długim poście.Ale Florentino Ariza nie dał jej nawet czasu, żeby zdążyła się dowiedzieć, czy jej ciało również chce tego.Był zbyt raptowny i smutny, i pomyślała: „No, to teraz żeśmy już wszystko przejebali”.Ale pomyliła się: pomimo obustronnego rozczarowania, mimo iż on wyrzucał sobie własną nieporadność, a ona sobie szaleństwo anyżówki, przez następne dni nie rozstawali się ani na chwilę.Wychodzili z kajuty jedynie w porze posiłków.Kapitan Samaritano, który instynktownie odkrywał każdy sekret, jaki usiłowano zachować na jego statku, posyłał im codziennie rano białą różę, kazał im zagrać serenadę złożoną z walców ich młodości, polecił, by przyrządzano zabawne dania z podniecającymi ingrediencjami.Nie ponawiali miłosnych prób, i to przez dłuższy czas, dopóki nie naszło ich wcale przez nich nie szukane natchnienie.To, że mogą się cieszyć najprostszym szczęściem i być razem, zadowalało ich całkowicie.Nawet przez myśl im nie przeszło, że należałoby wreszcie opuścić kajutę, gdyby kapitan nie powiadomił ich osobnym liścikiem, że po obiedzie dopłyną do portu La Dorada, który był celem podróży po jedenastu dniach żeglugi.Fermina Daza i Florentino Ariza zobaczyli z kajuty wzgórze pokryte domami oświetlonymi bladym słońcem i wydawało im się, że rozumieją, skąd wzięła się nazwa portu, ale wydawało im się to już mniej oczywiste, kiedy poczuli żar bijący jak z kotłów i ujrzeli skwierczący asfalt na ulicach.Statek zresztą przybił nie tam, lecz na przeciwległy brzeg, gdzie znajdowała się końcowa stacja linii kolejowej z Santa Fe.Opuścili swój przytułek dopiero wtedy, gdy wysiedli wszyscy pozostali pasażerowie.Fermina Daza odetchnęła miłym powietrzem bezwstydu w pustym salonie i razem z Florentinem Arizą przyglądała się z pokładu gwarnemu tłumowi ludzi, którzy szukali swoich bagaży w wagonach przypominającego zabawkę pociągu.Zdawać by się mogło, że przybywają prosto z Europy, zwłaszcza kobiety, których grube palta i kapelusze z ubiegłego wieku były w kurzawie upału całkowitą niedorzecznością.Niektóre miały we włosy wpięte prześliczne, choć już więdnące od upału kwiaty ziemniaka.Przed chwilą przyjechali z andyjskiego płaskowyżu, po całym dniu podróży pociągiem przez sawannę z sennych marzeń i nie zdążyli przebrać się stosownie do karaibskich warunków.Osaczony zgiełkiem targowiska bardzo stary mężczyzna o beznadziejnie smutnym wyglądzie wyciągał pisklęta z kieszeni swego żebraczego palta.Przedarłszy się przez tłum pojawił się nagle, w postrzępionym palcie, które było niewątpliwie własnością kogoś znacznie wyższego i tęższego.Zdjął kapelusz, odwrócił go i położył na ziemi, na wypadek, gdyby ktoś chciał wrzucić weń jakiś grosz, i zaczął garściami wyjmować z kieszeni małe bezbarwne pisklęta, które zdawały się rozmnażać między jego palcami.Po chwili nabrzeże wyglądało, jakby usłano je niespokojnymi i popiskującymi wszędzie kurczętami, które biegały między nogami spieszących się pasażerów, ci zaś niechcący deptali po nich.Zafascynowana przedziwnym widowiskiem, odgrywanym jakby na jej cześć, bo tylko ona mu się przyglądała, Fermina Daza przegapiła moment, kiedy zaczęli przybywać nowi pasażerowie, udający się w rejs powrotny.Skończyło się dla niej święto: wśród wchodzących dostrzegła wiele znanych jej twarzy i kilku przyjaciół, którzy jeszcze nie tak dawno towarzyszyli jej w żałobie, toteż co prędzej wróciła do kajuty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]